Dodany: 27.02.2006 20:39|Autor: Otoo
Prawdziwe zwycięstwo
Do kroćset! To ci dopiero książka... Prawdziwe cudo!
Na trop tej morskiej opowieści, rozgrywającej się na wyspach Pacyfiku, natknąłem się trochę przypakowo. Żeglując po Internecie trafiłem na informację o korespondencji Jacka Londona z Josephem Conradem. Pierwszy list wysłał London, który po lekturze właśnie "Zwycięstwa" najwyraźniej nie wytrzymał i wysłał Conradowi list gratulacyjny, dołączając wyrazy uwielbienia dla jego twórczości. Conrad odpisał w podobnie uprzejmym tonie i w ten sposób wymiana listów obu tych byłych wilków morskich przeszła do historii literatury.
Ale nie korespondencji pisarzy o marynarskiej przeszłości chcę poświęcić niniejszą recenzję, choć jest to epizod ciekawy także z innego względu, pokazujący bowiem, jak zmieniają się z biegiem lat gusta krytyków i publiczności. Książki Londona wylądowały na półce z literaturą młodzieżową; Conrad się obronił, pomimo zmiennych jak fale mód literackich. Dziś jego "Lord Jim" to klasyka i stanowi niebłahą mieliznę na drodze niejednego młodzieniaszka starającego się uzyskać maturę.
Przyznam ze wstydem, że jestem jednym z tych, co za młodu polegli przy "Lordzie Jimie". Ale mam zamiar wziąć jak najszybciej pewny kurs na twórczość Conrada, choć jeszcze nie wiem, czy z "Lordem Jimem" jako najbliższą przystanią czy portem docelowym. Jedno jest jasne jak słońce: to właśnie "Zwycięstwu" zawdzięczam tę nagłę zmianę planów czytelniczych podróży.
Bo jest "Zwycięstwo" powieścią rzeczywiście wspaniałą. Na czym polega jej urok? Zacznę od akcji, choć nie będę tu opisywał wątków, nawet ich nie nakreślę. Wystarczy zaznaczyć, że jest to książka wypełniona akcją: leniwą i fascynującą, magiczną, choć rzeczywistą jak samo życie, trochę brukową, ale głęboko filozoficzną. Paradoksy, sprzeczności? Na pewno! Proszę Was jednak, żebyście wstrzymali się z osądem do czasu przeczytania książki. Wtedy być może przyznacie mi rację. Zobaczymy!
Zważcie tylko na jedno - to, co dla przeżartej komercjonalizmem popkultury mogłoby zaledwie stanowić szkielet sensacyjnego produktu nie najwyższych lotów, w sercu i umyśle artysty potrafi dojrzeć w dzieło cudowne, głębokie, niesamowite. Oto, co znaczy geniusz!
Miejsce akcji? Jakem już wspomniał, są to wyspy na Oceanie Spokojnym, kraj duszny, gorący i egzotyczny. Świat przedstawiony? Ten jest jeszcze bogatszy... Ale co tam miejsce i świat, co prawda przedstawione tak wyraziście, jak na obrazach najlepszych pejzażystów i pozostawiające w pamięci wrażenie iście niezatarte. Zwróćcie przede wszystkim uwagę na bohaterów, i to nie byle jakich, nietuzinkowych i fascynujących. Z jednej strony typy spod ciemnej gwiazdy, rabusie i nożownicy, z drugiej - odszczepieńcy, szlachetni marzyciele, nierozumiani i nawet za bardzo nie szukający zrozumienia. Jak główny bohater - Heyst. Tak, wiele jest w duszy Heysta pesymizmu, nie tylko zresztą u niego. Myślicie, że nie powinienem tego pisać, że to źle książce rokuje? Cóż, może i tak, ale dodam, że jest też w "Zwycięstwie" sporo optymizmu. Pojawiają się nawet akcenty humorystyczne. Autor "Lorda Jima" żartuje? - być może niejedna osoba pokiwa z powątpiewaniem głową. Tak, tak, oszczędnie i subtelnie, ale jednak!
I wreszcie ta kobieta - Alma, zaś później Lena, bo tak nazwał ją Heyst, gdy przeznaczenie i wola nierozerwalnie splątały nawzajem ich losy. Powieść zatytułowana jest "Zwycięstwo" i myślę, że prawdziwe zwycięstwo, choć trudne i nietypowe, odniosła tylko ona. A może wcale nie? Albo przeciwnie, może Lena i ktoś jeszcze... Heyst? Zwróćcie uwagę, że przeczytałem tę książkę parę tygodni temu, a wciąż się zastanawiam nad jej sensem. Czy trzeba Wam lepszej rekomendacji?
O języku tej powieści mógłbym się naprawdę rozpisać, ale byłoby to tak, jak gdybym próbował oddać piękno żaglowca, posługując się jego miniaturką zamkniętą w szklanej butelce. Conrad jest cudotwórcą, jeśli idzie o język, w to już nie wątpię. Obrazy, dźwięki, myśli, uczucia, wrażenia, wszystko to samo, jakimś magicznym sposobem wnika do głowy niemal niedostrzegalnie. Lekko i samoistnie, ale zapada bardzo głęboko! Nagle, nie wiadomo jak, rozpościerają się w wyobraźni jakieś nieoglądane nigdy tropikalne krajobrazy, rozlegają głosy i śmiechy, wibrują w sercu emocje i uczucia. Język "Zwycięstwa" to język plastyczny, żywy i obrazowy, jak w rzadko którym utworze. A ponad tą drgającą życiem treścią płyną równiutko strumyki pięknych zdań, które jeśli nie zadowolą najwybredniejszych i nie przełamią sceptycyzmu najbardziej zniechęconych, to chyba wyłącznie dlatego, że jedni i drudzy zabrnęli zbyt daleko w swe skrajności.
Aha, jest jeszcze coś: kompozycja utworu, ale tej również nie będę zdradzał. Niby prosta, niby linearna, a jednak nie całkiem... Wnikliwy czytelnik na pewno dostrzeże pewne subtelne zabiegi kompozycyjne. Czy doceni? ha! to już inna bajka. Nie chciałbym spłoszyć tych, którzy mają po "Lordzie Jimie" awersję do Conrada. Zawirowań narracyjnych na miarę "Jima" w "Zwycięstwie" nie ma... Tak, i ja za młodu nie dałem rady "Jimowi", co tu dużo mówić, nieźle się pogubiłem już na samym początku. Ale wezmę się do niego raz jeszcze i to z należytą uwagą. Treść zawsze robiła na mnie wrażenie, jedynie przez formę nie mogłem przebrnąć i utknąłem, jak statek na redzie, któremu złośliwy odpływ nie pozwala zawinąć do portu. Takie oto wrażenie zrobiły na mnie "Smuga cienia" i "Zwycięstwo"! Być może dla wielu moja chęć porwania się na "Lorda" będzie największą pochwałą omawianej tu powieści. Chyba się nie mylę, co? A jeśli tak, to przepraszam i chylę czoła.
Tak więc serdecznie polecam każdemu wędrówkę po kartach "Zwycięstwa" Josepha Conrada. Nie bójcie się, Conrad nie gryzie, naprawdę. Oczywiście, może ktoś stwierdzić po lekturze, że zachwalam książkę funta kłaków niewartą. Jeśli tak, zapraszam do dyskusji. A może, podobnie jak ja, wrócicie z tej podróży głodni kolejnych przygód, emocji i przemyśleń? Może Joseph Conrad zostanie jednym z Waszych ulubionych przewodników? Tego Wam życzę. Powodzenia!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.