Dodany: 14.03.2006 09:38|Autor: bazyl3
Panie Stefanie, Pan straszy, nie moralizuje
Gdzież, ach, gdzież podziały się czasy, kiedy Stephen King pisał rewelacyjne i powodujące "gęsią skórkę" horrory, no gdzież? Ano, gdzieś tam się podziały i pan Stefan postanowił raczyć czytelników bardziej ambitną, ba, wręcz moralizującą, prozą. Przykładem tejże tendencji jest ostatnio przeczytany przeze mnie "Colorado Kid".
Na zapomnianą przez Boga i ludzi wysepkę, której nazwa jest co najmniej dwuznaczna (Moose-Lookit), przybywa, by odbyć dziennikarski staż, młoda reporterka. Miejscową gazetę (tak, na wyspie wydaje się gazetę, w końcu to USA) prowadzi dwóch dziarskich staruszków (w USA wszyscy staruszkowie są dziarscy) i to oni właśnie wprowadzają dziewczę w tajniki "żurnalizmu".
Cała, 120-stronicowa książeczka to opowieść o Colorado Kidzie - niezidentyfikowanym nieboszczyku, który, uduszony kawałkiem steku, zostaje znaleziony na plaży otaczającej wyspę i na skutek dziennikarskiego śledztwa zyskuje tożsamość. Opowieść może i zgrabnie prowadzona, ale jednocześnie jałowa jak pustynia Gobi. Żadnych zwrotów akcji, żadnego skoku adrenaliny, ot, historyjka, jaką można znaleźć choćby w "Detektywie", a jedynym jej zadaniem jest pokazanie, że każda, tajemnicza z pozoru, historia w rękach dziennikarskiej hieny może stać się "Atakiem wężów glonojadów na Amerykę".
Przyznam szczerze - momentami przysypiałem. Znaczyć to może, że Kingowi udało się to, o co wydaje mi się, walczył, czyli pokazanie, jak według niego powinna zostać opowiedziana ta historia. Bez fantazjowania i niedopowiedzeń: "a dlaczego?", "może kosmici?", "zemsta mafii?", bez całej tej sensacyjnej otoczki i gdybania. Może i racja, może powinna, ale pan King przyzwyczaił swoich czytelników do czegoś zupełnie innego. A "Colorado Kid"? Zapomina się go nazajutrz po lekturze.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.