Dodany: 13.08.2004 16:17|Autor: Agirl
bez tytułu
Anna Gavalda to nowa gwiazda literatury francuskiej - tak przeczytałam na okładce i muszę przyznać, że zaciekawił mnie jej styl. Francuskie produkty już takie są? Takie jak "Amelia": wolne, specyficznie klimatyczne, na pierwszy rzut oka przez swą monotematyczność nudne, ale tak naprawdę niesamowite...? Cała akcja tej książki to opowieść przy kominku, przy winie i trzaskającym ogniu, ale obecne tło tej opowieści sprawia, że to nie jest romans na "przy kominku". "Podziwiam tych, którzy mają odwagę spojrzeć w swoje odbicie w lustrze i powiedzieć głośno: "Mam prawo do błędu". Tylko kilka słów, a ile trzeba mieć w sobie siły, żeby spojrzeć na własne życie z otwartą przyłbicą i zobaczyć je takim, jakie ono jest. Z czego to wynika, że jedni mają odwagę rozbić wszystko, zrujnować, a inni są tej odwagi pozbawieni? Z egoizmu? Co takim człowiekiem powoduje? Instynkt przetrwania? Trzeźwość myślenia? Strach przed przemijaniem? Mieć odwagę spojrzeć prawdzie w oczy, zmierzyć się ze sobą. Stawić czoło sobie samemu. Właśnie sobie. "Prawo do błędu" - kto ci je przyznał? Kto poza tobą samym?" W tym cytacie zawiera się cały problem tej książki, a właściwie ona daje obraz konsekwencji i tych odważnych i tchórzy... Poruszył mnie fragment o tym, jak Matylda zapisała kilkanaście kartek maczkiem od wyjścia Pierre'a a propos tego, co chciałaby z nim robić: "(...) jeść brzoskwinie, krewetki, rogaliki, ryż, pływać, tańczyć, kupić sobie pantofle, seksowną bieliznę, perfumy, czytać gazetę, oglądać wystawy, pojechać metrem, dopilnować wizyty u dentysty, zrobić ci miejsce obok mnie na ławce w parku, powiesić pranie, pójść do opery w Bayreuth, w Wiedniu (...)". Zrobiło mi się wtedy tak smutno... Natomiast z jednym poglądem pani Anny się nie zgadzam: "Życie, nawet gdy je negujesz, gdy je lekceważysz, gdy nie dopuszczasz go do siebie, i tak jest silniejsze. Silniejsze od wszystkiego. Ludzie wracali z obozów i nadal płodzili dzieci. Mężczyźni i kobiety, których torturowano, którzy byli świadkami śmierci swoich bliskich i widzieli swoje płonące domy, zaczynali biec za autobusem, komentować prognozy pogody i wydawać swoje córki za mąż. To niewiarygodne, ale tak jest. Życie jest silniejsze od wszystkiego. A poza tym kim my jesteśmy, żeby przypisywać sobie aż takie znaczenie, czuć się aż tak ważnymi? Krzątamy się, mówimy podniesionym głosem i co z tego? I dlaczego? I o czym?" Nie zgadzam się, bo ci ludzie nie wracają nigdy do normalnego życia ze względu na swoją poharataną psychikę, ale się starają, bo nie z własnej woli spotkała ich wojna i spłonęły im domy. Siła życiowa, tak. A on stracił życie z własnej woli. Zranił siebie i ją! Bo on już nie żyje, wegetuje i zatruwa wszystkich dookoła. Wszystkich... Mógł odejść! Powinien był. Tym bardziej że widział jak jego "usprawiedliwienie" - Francis i tak, nawet na łożu śmierci, znalazła wspaniałego mężczyznę i nie żałowała, że porzucił ją mąż. A Suzanne? Ona się po prostu bała - jak to było napisane - "zmienić rzeźnika", bała się zmian i dlatego wybrała życie męczennicy u boku trującego męża, wybłagała je... A Chloe? Chloe ma prawo oczywiście być cyniczna, w końcu Adrien zostawił ją z 2 córeczkami, ale po jakimś czasie powinna uwierzyć, że naprawdę jest warta o wiele więcej niż pracownica podziemi Luwru i żona szpanerskiego Adriena i więcej nie nabijać się z Paulo Coelho i jego konieczności walki o własne piękne życie. W tej książce każdy jest pokrzywdzony, ale nie każdy ma szansę się na czyichś błędach nauczyć i "chwycić życie obiema rękami, podjąć ryzyko" (zapożyczenie, ale nie z Gavaldy). Autorka nie oceniła, która postawa była lepsza, czytelnik subiektywnie ma prawo, a może i obowiązek. I ma obowiązek się czegoś nauczyć - przekazane podobnie jak Coelho, tylko że nie na podstawie entuzjastycznej walki, a przez pryzmat nieodwracalnych strat, zgorzkniałości, ludzi, którzy nie wierzą Coelho ani niczemu, co w życiu osobistym ryzykowne. Podobała mi się ta książka.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.