1.
Podobało mi się. Nawet bardziej, niż się spodziewałam. Kupiłam tę książkę zachęcona opinią Diany, ale też dlatego, że cenię Małgorzatę Domagalik. Dla mnie to niedościgniony wzór inteligentnej, atrakcyjnej kobiety. I to m. in. od niej uczę się trudnej sztuki zadawania pytań. Okazało się, że to Wiśniewski pisze więcej niż ona, że – mimo pierwotnie większego zainteresowania mailami Domagalik – złapałam się w końcu o tym, że z ciekawością czytam maile ich obojga. Że wypisuję sobie tropy – większość książek wymienianych znałam, ale kilka było dla mnie nowych. Postanowiłam też zdobyć filmy „Kinsey” i „Inwazja barbarzyńców”.
2.
Zdziwiła mnie, i potem też nieco irytowała, wieczna potrzeba JLW, żeby MD potwierdzała to, co powiedział. „Jak pani mmyśli?”, „Czy mam rację?” itd., na okrągło w każdym mailu, potrzeba aprobaty ze strony MD.
3.
Fantastyczne jest to, że ta rozmowa odbywa się, jest ciągła, spójna, ponad przestrzenią – Niemcy, Polska, Grecja, Seszele (swoją drogą, ja chcę na Seszele, tak pięknie o nich pisali!) – miejsce nie ma znaczenia, jeśli dwoje ludzi chce ze sobą rozmawiać.
4.
Widać od razu, że te maile pisane są od początku dla czytelników, że pomysł książki powstał, zanim zaczęli mailować. Obydwoje interlokutorzy wszystko szczegółowo czytelnikom wyjaśniają, obcojęzyczne wyrażenia tłumaczą, dużo więcej niż wyjaśnialiby sobie nawzajem – nie przeszkadzało mi to, że korespondencja była „ustawiona” pod czytelnika, ale to, że temu czytelnikowi (mnie!) tłumaczono wszystko jak krowie na miedzy, jakbym nic nie wiedziała, niczego nie była świadoma, nie wiedziała o istnieniu słowników i googli, irytowało już dość znacznie. Może to głupi pomysł wydawcy, nie autorów? Bo oni chyba wierzą w swoich czytelników?
5.
Tę książkę, myślę, powinni przeczytać przede wszystkim ci, którzy nie lubią Wiśniewskiego (tych, którzy lubią, zachęcać nie trzeba) i którzy w jego książkach dopatrują się tego, czego tam nie ma (czyli usiłują tam wcisnąć własne projekcje). JLW pisze o sobie, o swoich książkach, o ich krytyce, o bohaterach, o tym, jakie miał intencje, pisząc, i dlaczego pisze właśnie o tym, a nie o czym innym, i robi to tak, a nie inaczej. To wynika z jego książek, bo autor wcale tego nie ukrywa, ale wielu ludzi nie chce tego widzieć. Nie wiem, skąd takie zarzuty...
Kiedy czytałam „188 dni i nocy”, przyszło mi do głowy, jak łatwo jest przypisać komuś nieprawdziwe intencje, wyprojektować sobie czyjąś megalomanię, wmówić próby manipulacji... w ogóle nawet nie pytając, jak jest naprawdę!
Jak łatwo jest uwierzyć mediom w przypięte łatki (np. znawcy kobiet, którym JLW ani nie jest, ani się za niego nie uważa), jak łatwo jest utożsamić bohaterów z autorem – bo po co się wysilać? Po co brać pod uwagę inne możliwości? Wystarczy przyjąć etykietkę, zaszufladkować i uwierzyć w nieomylność własnych projekcji i wyobrażeń.
Czemu? Czy naprawdę jesteśmy ślepi? Nie dopuszczamy prawdy poza mur naszych wyobrażeń? Nie dostrzegamy, że życie wokół nas jest i bardziej cukierkowe, i bardziej dramatyczne niż jakakolwiek fikcja literacka. „To się nie zdarzyło i dzieje się codziennie” – cytuję z pamięci Iwonę Banach.
6.
A o czym jest ta książka?
„Opowiadaliśmy sobie w ciągu tych dni i nocy o filozofach, feministkach, starości, młodości, biologii, chemii, matematyce, fizyce, zemście, wolnej woli, rozkoszy, orgazmach (i o ich braku), o mądrości, głupocie, pragnieniach, łzach, uśmiechu, naukowcach, bogaczach, żebrakach, pisarzach i dziennikarzach, miłości i nienawiści. O śmierciach, narodzinach i poczęciach. O ustach, piersiach, udach, łechtaczkach i penisach. O prostytutkach i zakonnicach. O ludziach prawych i o politykach. Kilobajtami tekstu opisywaliśmy siebie. Chcąc lub nie chcąc...”
Było też o filmach, książkach, nauce, eksperymentach. I to było dla mnie najciekawsze – to, czego JLW nie wymienił w wyliczance.
188 dni i nocy (
Domagalik Małgorzata,
Wiśniewski Janusz Leon)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.