Dodany: 28.06.2006 00:16|Autor: carrie
Jak poznać przystojnego sąsiada ["Chłopak z sąsiedztwa"]
Żeby poznać przystojnego sąsiada, trzeba mieć najpierw za sąsiadkę starszą panią, która ulega nieszczęśliwemu wypadkowi. Starsza pani powinna nie mieć żadnej rodziny oprócz młodego, obiecującego siostrzeńca. To, że siostrzeniec nosi to samo nazwisko, co ciotka, jest całkowicie naturalne [tylko w Polsce jakoś mało popularne, ale cóż, to nie Nowy Jork :>]. Wzywamy siostrzeńca, aby zaopiekował się kotami i psem starszej pani, która leży w szpitalu i dłuższy czas tam spędzi.
Tej właśnie metody użyła Melissa Fuller. I oczywiście poznała siostrzeńca sąsiadki. Podejrzewam, że nikogo nie zaskoczy "niespodziewany rozwój wydarzeń", jak np. zauroczenie Melissy Johnem i odwrotnie. I różne dodatki do tego zauroczenia.
Byłby to najbanalniejszy na świecie romans, gdyby nie kilka dodatków. Po pierwsze, cała zgraja kolegów z pracy Mel. Pracuje ona jako redaktor kolumny plotkarskiej w jednym z nowojorskich dzienników, a cały zespół redakcyjny w plotkowaniu osiąga mistrzostwo świata. Po drugie, cała książka jest napisana w formie e-maili od różnych osób do osób innych. Sięga to pewnego absurdu, gdy np. szef redakcji wysyła maile do swoich podwładnych, z wrzaskiem, żeby natychmiast wylazły z łazienki i zajęły się robotą :> Albo współpracownicy, widząc, że Mel nie ma przy biurku, bombardują ją mailami z pytaniem, co się dzieje, gdy nie odpowiada, bombardują mocniej - nie wpadło im na myśl, żeby zadzwonić...? Nie wiem, jak w NY, ale w naszej szarej Polsce znacznie więcej ludzi nosi ze sobą telefony niż komputery podłączone do internetu... Nie mówię już o tym, że przesyłanie prywatnych maili przez służbowy serwer pocztowy grozi odczytaniem owych maili przez niepowołane osoby - ale tym bohaterowie zdają się w ogóle nie przejmować. Może i dobrze, bo gdyby byli dyskretni, nie byłoby tak śmiesznie ;>
Fajne czytadło, w sam raz na lato, na plażę albo do wylegiwania się pod jabłonką. Choćby autorka stawała na rzęsach, i tak wiemy, że to się nie może źle skończyć, więc jeśli ktoś nie lubi prostych happy endów, niech sobie lepiej tę książkę daruje.
Kącik czepiacza: dlaczego tak jest w amerykańskich filmach i książkach, że bohaterki [głównie one, chociaż bohaterowie czasem też] mają takiego fioła na tle kłamstw, oszustw i naginania prawdy? Wystarczy, że facet raz skłamie - o, katastrofa! Kobieta już z nim gadać nie będzie, znać go nie chce, nie interesuje jej, dlaczego skłamał i czy miał poważny powód, nie - ONA została OSZUKANA, potraktowana w sposób odrażający i nigdy więcej mu nie zaufa! Nieważne, że facet poza tym jednym kłamstwem jest kryształowy, szlachetny, dobry i świetny w łóżku. Nieważne, że nie jest jej mężem i nie przysięgał jej ani bezwględnej szczerości, ani że jej zdradzi każdą tajemnicę, nawet cudzą. Ona CIERPI, albowiem on jej nie wyznał, że, powiedzmy, 8 lat temu był na randce z jej daleką znajomą. Albo powiedział, że urodził się w Jersey, a tak naprawdę pochodzi z Bostonu. Jak wiadomo, drobne szczegóły z przeszłości człowieka, tudzież niuanse jego tożsamości są o wiele ważniejsze niż jego charakter i uczucie do tej kobiety.
Wrrrr.
Następuje darcie szat, ostentacyjne okazywanie cierpienia i temu podobne rozrywki. I oczywiście najmniejszej szansy na rehabilitację, albowiem kobieta jest nieskazitelnie kryształowa i nigdy nie popełniła żadnego grzeszku, z którego by się musiała tłumaczyć i za który przepraszać. Zatem ona też nie wybaczy. A facet ów, zamiast się zastanowić, czy aby ona jest całkiem normalna, wydzwania do niej, kwiatki przysyła i na klęczkach błaga, żeby tylko chciała go wysłuchać. Ona ma prawo mieć swoją dumę, a on nie? Ona może grać obrażoną cesarzową, a on się musi płaszczyć? O, ja bym na to nie poszła. Skąd wiadomo, czy za parę lat, po ślubie, ona nie stanie się Ksantypcią, której trzeba się wyliczać z każdej minuty i tłumaczyć z każdego uśmiechu, a w tłumaczenie i tak nie uwierzy, bo przecież poślubiła KŁAMCĘ?
Wrrr.
Ja rozumiem, że to wszystko ma na celu wprowadzenie do powieści napięcia, to taki klasyczny schemat wszystkich romansów - ona i on, wielka miłość, wielka przeszkoda, pokonanie przeszkody i znów wielka miłość. Czasami przeszkoda okazuje się nie do pokonania, ale to rzadko. Niemniej Meg Cabot ma lekki i przyjemny styl pisania, i doprawdy zgorszyło mnie, że musiała się posłużyć tak tandetnym i zgranym schematem... Ale wybaczę jej, bardziej szlachetnie niż Mel - chociażby za postać Viviki i za te wszystkie uśmiechy, które wyemitowałam podczas lektury :)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.