Dodany: 07.08.2006 18:25|Autor: veverica

III. Obrazki z serbskiej podróży, Z Powrotem.


Zapada zmrok, poddaliśmy się i z Podgoricy do Budvy, czyli już nad morze, jedziemy busem. Pada deszcz. Witek wylądował z tyłu, wciśniety obok przypadkowego młodzieńca i matkę z dwójką dzieci. Dzieci i młodzieniec bawią się swietnie, piszczą, robią zdjęcia komórką, podskakują... Witek minę ma nieszczególną, zwłaszcza że nic nie rozumie. Nic to, już niedaleko. W Budvie - z serpentyn powyżej widzimy, że to wielka miejscowość, rozświetlona, żywa - wysiadamy, na szczęście przestało padać. Ledwo bus odjechał, Witek klnie z cicha i mówi: "Zapomniałem okularów". Nie możemy powstrzymać śmiechu, bo nie dalej jak wczoraj chciałyśmy się zakładać kiedy je wreszcie zgubi. Koło przystanku ludzie werbujący turystów do pokoi, ale my chcemy znaleźć kemping... Mimo to odruchowo pytam ile kosztuje pokój, kiedy jakiś Czarnogórzec do nas podchodzi. Prowadzi nas do jakiejś babci, budzi się we mnie żyłka do targowania się, chociaż wcale nie chcemy kwatery... Nie dochodzimy do porozumienia, choć pani spuściła cenę o 5 euro od głowy:) Znajdujemy wreszcie kemping, niedaleko centrum, i rozbijamy nasz namiocik pod pergolą z winorośli. Już można zwiedzać miasto!

***

Dzień. Miasto opustoszało, co oznacza, że jest jak na Rynku w Krakowie, a nie jak na festiwalu młodzieżowym. Bo Budva żyje nocą, knajpy, kluby, głośna muzyka, stragany, lunaparki, kafejki internetowe na świerzym powietrzu, dyskoteki, wszystko tuż nad morzem, obok plaży, której pilnują mili duzi panowie... Koszmarny tłum ludzi, wysokie, bardzo szczupłe dziewczyny odstawione jak... hm, zatrzymam to dla siebie, dzieci w wózkach o północy na promenadzie, smagli mężczyźni, hostessy... Ale teraz jest dzień, co prawda w większości przypadków obowiązującym obuwiem na plażę nadal są szpilki, ale jednak trochę spokojniej. Inne są rozrywki - pontony ciągane za motorówką, spadochrony też, motolotnia widokowa, knajpy... Szukamy nieco pustszej plaży, udaje nam się zajść do sąsiedniej wsi, właściwie skupiska hoteli. Uprzejme Polki zgadzają się popilnować nam rzeczy, a my pierwszy raz kąpiemy się w Adriatyku... Mimo otoczenia, jest cudowny.

***

Kolejnego dnia w Budvie nie zniesiemy, jedziemy więc (bez rzeczy) do Boki Kotorskiej, zatoki porównywanej do fiordów. W każdym razie próbujemy jechać... Wyszliśmy już z miasta, ale wciąż nie ma ani jednej zatoczki, ani jednego rozszerzenia jezdni... Bedziemy szli do skutku. W lewo drogowskaz na twierdzę Mogren, idziemy, skoro już tu jesteśmy... Wąska, zarośnięta droga, i pachnie jakby nienajlepiej... Mija nas grupka śniadych dzieci, coś mówią, ale nawet ja nie rozumiem co. Wreszcie ruiny twierdzy, ale nie decydujemy się wejść do środka - wystarcza nam grupka Cyganów gotujących coś na ognisku, w głębi chaty sklecone z trawy i patyków, i koszmarny smród rozchodzacy się ze wszystkich rozgrzanych upałem krzaków. Pchana reporterskimi ciągotami przez chwilę rozważam wyjęcie aparatu, ale rezygnuję. Ciekawość karze mi jeszcze obejść twierdzę, przerobioną chwilowo na cygańskie obozowisko - przechodzę obok bacznie przyglądających mi się mężczyzn, ciągnąc za sobą niezbyt zachwyconych Dorotkę i Witka, zaglądam w otwory w ruinach, wreszcie niechętnie reagują na nawoływania i zawracam...

Dotarcie do Kotoru, na sam koniec zatoki, zajęło nam znacznie więcej czasu niż sądziliśmy. Utkneliśmy na wąziutkiej, okolonej od strony wody murkirm drodzę wzdłuż wybrzeża. Było warto, bo mijane wioski-miasteczka są naprawdę śliczne, z "przystaniami" dla dwóch łódeczek, drewnianymi okiennicami i kwitnącymi drzewami... Niebo jest szare, nieprzyjazne góry wyrastają wprost ze spokojnej, ołowianej wody. Mogłaby tu mieszkać. Po drodze oglądamy malutką, opuszczoną cerkiewkę Pani od Aniołów, zbudowaną tuż nad wodą z szarych kamieni... Obok niej latarnia morska strzegąca przesmyku. Widać już stąd dwie wyspy z monasterami...

Kotor jest piękny, stary, majestatyczny. Starego miasta, przytulonego do zbocza góry, strzegą mury. Częśc jest już odnowiona i reprezentacyjna, ale my weszliśmy od tej jeszcze naturalnej, zaniedbanej strony... Błądzimy w labiryntach wąziutkich uliczek i schodków, zaglądamy ludzom na podwórka, znajdujemy zrujnowany kościół zamkniety na głucho... W którymś zaułku tablica "Zwiedzanie twierdzy, 1 euro". Idziemy tam, uliczką równie niepozorną jak pozostałe, płacimy staruszce we wdowiej czerni, i zaczynamy długą wspinaczkę... Twierdza jest na szczycie, idzie się do niej poprowadzoną zakosami drogą, kiedyś wybrukowaną, teraz pokruszoną - to bardziej schody, od dołu ograniczone murem. Jest upał, pełne słońce, nie mamy wody, czuję jak robi mi się niedobrze z wysiłku. Ale idę, bo zawsze kusiły mnie stare ruiny:) Dochodzimy do pierwszych budynków, ale do szczytu jeszcze daleko. Wieje silny wiatr, jest cudownie... Buszujemy po twierdzy, chociaż za dużo do oglądania nie ma. Za to widok niesamowity, miasto od góry i Zatoka... Pięknie. Nagle Dorota nas woła, pokazuje na wymalowaną na scianie strałkę wskazującą na szlak do jakiejś cerkwi... Szlak ewidentnie prowadzi przez okno. wyglądamy, rzeczywiście - schodzi się kawałek niżej po pokruszonym murze i dalej, ścieżjką między skałami... Nie morzemy się oprzeć, więc po kolei przełazimy przez okno i idziemy zwiedzać. Cerkiew jest mała, stara, kamienna. Częściowo zrujnowana, nosi jeszcze ślady dawnych fresków. Obok niej pojedyncze, strzeliste drzewo. I ruiny dawnej wsi, zarysy kamiennych domów, przycupniętych pierścieniem między cerkwią a okragła kotliną, z trzech stron otoczoną pionowymi ścianami, pełną pokruszonych głazów... Wrażenie jest niesamowite, dla tego miejsca warto było wdrapać się na górę.

***

Trzecia po południu. Od kilku godzin usiłujemy wyjechać z Budva, którą lubimy coraz mniej. Jakieś dziewczyny, które wbrew wszelkim zasadom autostopowania przyszły po nas i stanęły przed nami, już się zabrały. Kapitulujemy i jedziemy busem do Cetinje, może tam będzie łatwiej łapać? tam napastuje nas jakiś facet, gotowy najprwdopodobniej zaoferować nam każdą usługę z realizacją w ciągu pół godziny. Z trudem się go pozbywamy i idzemy na stację. Rozkładamy się obozem i jemy obiad - kanapki z drzemem tudzież słonym serbskim serem. chwile potem zatrzymuje się pierwszy samochód na który zamachałam, stare poczciwe Yugo. Kierowca, Czarnogórzec, wypytuje mnie o różne rzeczy i nie może wyjść z podziwu, że jego kraj nam się podoba. Naprawdę? I te wszystkie kamienie też? Też.

Podgorica, najbrzydsza stolica Europy. Doczłapaliśmy jakoś do wylotówki, machamy. Zatrzymuje się samochód na czeskich tablicach, krzyczę do Dorotki "Leć z nim gadaj! Ja rozmawiam tylko po serbsku!" (taki mamy układ, skoro załatwiam wszystkie sprawy i o wszystko pytam Serbów i Czarnogórców, nie zamierzam załatwiać żadnych spraw z resztą świata). Jedziemy. Pan porozumiewa się łamaną angielszczyzną, potem, kiedy mówimy że jesteśmy z polski, próbuje zagadywać po czesku. Rozmowa się nie klei. Dzwoni jego telefon, on odbiera, gada... Zaraz zaraz, czy aby nie po serbsku? Przy kolejnym rozpaczliwym pytaniu po angielsku lituję się nad nim i mówię, że rozumiem serbski, facet się rozpromienia. Jak się okazuje, przez 10 lat zył w Czechach, to jest jego służbowy samochód, ale jest rodowitym Czarnogórcem:) Nie ucieknę chyba przed dźwiganiem ciężaru konwersacji;) Po serbsku pan okazuje się bardzo rozmowny, opowiada o hodowli pstrąga (co najmniej jakbym znała takie słownictwo) bo Witek studiuje rybactwo, poleca mi młodych pisarzy z CG, Serbii i Bośnii... Jesteśmy coraz wyżej, zaczynają sie burze, temperatura spada do 17 stopni (w Podgoricy były ponoś 43) - wreszcie da się oddychać.

Bjelopolje w pobliżu serbskiej granicy, wieczór, deszcz. Pan nas tu zostawił, ale przedtem namówił, żebyśmy do Belgradu pojechali pociągiem. Rzeczywiście, warunki mamy mało sprzyjające. W całym mieście szlag trafił prąd, siedzimy w dworcowej knajpie przy romantycznym świetle świec, jedzeniu i piwie. Pociąg miał być o 22.30, ale spóżnia sie prawie dwie godziny. Tłok, ale wagon wygląda lepiej niż u nas. Przysypiam na plecaku na korytarzu, Witek obok mnie, Dorotka znalazła miejsce w przedziale. Na którejś stacji wytacza się z niego starszy gość, błyskawicznie podnosi z podłogi papierosy współpasażera i ucieka. Właściciel fajek rzuca się boso w pogoń, uwieńczoną sukcesem. Zajmuje miejsce złodzieja i przez resztę nocy usiłuję spać, co utrudnia niewidoma kobieta snująca historie swojego życia. O szóstej rano dojeżdżamy do Belgradu...

***

To już przedostatni odcinek, bo i podróż zbliża się do końca. Tego dnia dojedziemy do Nowego Sadu, ale chwilowo skończyło mi się natchnienie;)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2652
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 10
Użytkownik: veverica 07.08.2006 18:25 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapada zmrok, poddaliśmy ... | veverica
Zapraszam do trzeciej, przedostatniej czytatki podróżniczej vevericy:)
Użytkownik: norge 08.08.2006 09:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapada zmrok, poddaliśmy ... | veverica
Uff, podobalo mi sie! Alez mieliscie mase wrazen i dziwnych przygod. To odnalezienie starej cerkiewki bylo naprawde niezwykle. Czulam sie jakbym to ja ja odkrywala :-)
Zwrocilam uwage na to chodzenie w szpilkach na plazy, ubieranie sie dziewczym wyjsciowo-wieczorowo w bialy dzien. Kurcze, z czego to wynika?
Użytkownik: veverica 08.08.2006 10:48 napisał(a):
Odpowiedź na: Uff, podobalo mi sie! Ale... | norge
Nie mam pojęcia:) W Serbii, w Belgradzie jest podobnie, ale dopiero nad morzem w Czarnogórze osiąga apogeum... Króciutka mini, błyszcząca bluzka, pełen makijaż i fryz, szpilki, i tak 24 h. W pociągu do Belgradu, środek nocy, tłok - obok nas przez sześć godzin stoi na korytarzu dziewczyna na najwyższych i najcieńszych szpilkach jakie widziałam... Samoumartwienie?
Co ciekawsze, z tego co mówiły moje koleżanki, które teraz siedzą w Belgradzie - spotykasz dziewczynę, która (według polskich kryteriów) wygląda jak bezmyślna sponzorusza (takie ładne serbskie słowo na określenie obiektu sponsoringu) i okazuje się, że to dobra studentka, pochłonieta pracą społeczną i poszerzaniem horyzontów... Jak to się mówi, pozory mylą;)
Użytkownik: norge 08.08.2006 13:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie mam pojęcia:) W Serbi... | veverica
Czyli taki styl po prostu. Pewnie nie wyobrazaja sobie, ze mozna by inaczej. Ale jak widac dziala, przynajmniej na kierowcow :-)
Wiesz, przedtem na takie sprawy jakos nie zwracalam uwagi. Teraz, mieszkajac w Skandynawii widze ta szalona roznice w stylu ubierania. Tutaj panuje absolutna prostota i wygoda. Minimum makijazu, zadnych szpilek, zadnego ostentacyjnego prezentowania strojow. Fajnie jest :-)
Użytkownik: veverica 10.08.2006 21:45 napisał(a):
Odpowiedź na: Czyli taki styl po prostu... | norge
Tak, to brzmi bardziej jak coś, co odpowiada Wiewiórkom (wiewiórka, jak każde normalne zwierzątko, zmienia kreację tylko dwa razy do roku;))
Użytkownik: glivinetti 08.08.2006 13:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapada zmrok, poddaliśmy ... | veverica
> Jakieś dziewczyny, które wbrew wszelkim zasadom autostopowania
> przyszły po nas i stanęły przed nami, już się zabrały.

:-)
Użytkownik: veverica 10.08.2006 21:44 napisał(a):
Odpowiedź na: > Jakieś dziewczyny, k... | glivinetti
To wcale nie jest śmieszne;)
Użytkownik: glivinetti 05.09.2006 08:29 napisał(a):
Odpowiedź na: To wcale nie jest śmieszn... | veverica
Oczywiście. Ale charakterystyczne. :-)
Użytkownik: Tinameni 14.08.2006 01:28 napisał(a):
Odpowiedź na: Zapada zmrok, poddaliśmy ... | veverica
powinnaś pisać książki
Użytkownik: veverica 14.08.2006 12:56 napisał(a):
Odpowiedź na: powinnaś pisać książki | Tinameni
Dziękuję za komplement, ale myślę, że przeceniasz moje możliwości;)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: