Rozkochana w rysowaniu i w życiu
Nie ukrywam, że lubię czytać wszelkie wspomnienia, pamiętniki, autobiografie i biografie, dotyczące zarówno najnowszej, jak i dalszej historii. Specjalną uwagą obdarzam wspomnienia z czasów nie tak dawnych, w których i ja dorastałam, a które już przechodzą do historii. Dziwne to uczucie, oglądać własne oddalające się dzieciństwo i młodość; chyba jeszcze nie do końca się z tym pogodziłam. Może dlatego chętnie sięgam po wspomnienia lub powieści z tych czasów, czasów peerelowskich.
"Zapach szarlotki" jest takim właśnie wspomnieniem, i choć autorka przyznaje się, iż miesza w swoim utworze prawdę i fikcję, nie pomniejsza to znaczenia historycznego jej utworu. Maria Kucia-Albin, która jest artystką malarką, graficzką, w swoich wspomnieniach sporo miejsca poświęca własnej drodze artystycznej - od pierwszych dziecięcych rysunków, które zauważył jej starszy brat, poprzez liceum plastycze i Akademię Sztuk Pięknych, do osiągnięć artystycznych i zawodowych w dorosłym życiu. We wspomnieniach czas teraźniejszy przeplata się z migawkami z przeszłości, doprowadzając do kulminacyjnego momentu w dniu obecnym.
Autorka opowiada o sobie, o młodej dziewczynie, dorastającej w inteligenckim, warszawskim domu. Przywołuje pierwsze dziecięce przeżycia domowe, przedszkolne i szkolne. Opowiada o przeprowadzce z małej podwarszawskiej miejscowości, gdzie był i dom, i ogród, do małego mieszkania z widokiem na nielubiany Pałac Kultury. Wspomina rodzinne wyjazdy letnie i zimowe nad jeziora i w góry. Opowiada o szpitalach i przeżyciach związanych z licznymi operacjami korygującymi ortopedyczną wadę stopy, o pobycie w Konstancinie i szpitalnej szkole. Wspomina pierwsze przyjaźnie dziecięce i młodzieżowe. Mówi o rozwoju swojego talentu rysowniczego, o szczęśliwych latach spędzonych w liceum plastycznym w Łazienkach, o pierwszych miłościach, o studiach.
Jako warszawianka z przyjemnością czytałam o znajomych miejscach i podobnych przeżyciach czy wrażeniach. Jesteśmy rówieśnicami i dorastałyśmy w tym samym czasie w tym samym mieście. I ja pamiętam instytucję wczasów pracowniczych, na które jeździłam co roku z rodzicami a to nad morze, a to na Pomorze czy w Bory Tucholskie. I dla mnie Pałac Kultury, niespecjalnie lubiany, stanowił punkt odniesienia i miejsce, w którym bywało się często, a Łazienki pozostaną na zawsze moim ulubionym parkiem. I ja spędzałam młodzieżowe wakacje na Mazurach i choć bez specjalnych talentów plastycznych, też byłam autorką licznych kolorowych szalików i swetrów wykonanych na drutach. Do tej pory pamiętam wydarzenia kulturalne czy kultowe postacie tamtych lat, jak film "Rejs" czy barwna postać Jana Himilsbacha przesiadującego w przystani studenckiej, jaką była w owym czasie kawiarnia Harenda.
Dzięki tym wspólnym przeżyciom i miejscom mam wrażenie, jakbym znała Marię osobiście, kto wie, może gdzieś tam, w którymś momencie nasze drogi skrzyżowały się w Warszawie czy na Mazurach.
"Zapach szarlotki" przeniósł mnie na pewnien czas w przeszłość, którą wspominam czule i z biegiem lat coraz milej, i za to jestem autorce bardzo wdzięczna.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.