Dodany: 02.11.2006 15:01|Autor: Marie Orsotte

Kochajmy klasykę!


Bardzo trudno przychodzi mi pisać recenzję dzieła Stendhala, które już dawno przestało być dla mnie tylko książką.

Czytam to czasem lekko, po łebkach, czasem dokładnie – ale tylko wybrane fragmenty (bal i większość rozdziałów o Matyldzie). „Czerwone i czarne” jest napisane cudownie nierówno, z drwiną wobec bohaterów, zajmująco niekompetentnie – jak te cytaty na początkach rozdziałów, które czasami wydają się wręcz z a d o b r z e dopasowane – i rzeczywiście, przy pierwszym widnieje dopisek Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Nie jest pewne, czy przytoczone słowa rzeczywiście pochodzą od Dantona; maksymy, które figurują w „Czerwonym i czarnym”, są w znacznej części zmyślone przez Stendhala, któremu też zdarza się mylnie podać autora cytatu” (mam nadzieję, że przynajmniej cytaty z Schillera są prawdziwe).

To właśnie Boy przetłumaczył historię Juliana Sorela, jak też i inną książkę Stendhala, „Pustelnię parmeńską” – nie on pierwszy się do tego zabrał (przytoczone w przedmowie cytaty pozwalają się jednak przekonać, jakiej jakości był wcześniejszy przekład na polski), jednak po nim już nikt się nie odważył. I dobrze, bo nie wydaje mi się, żeby dało się lepiej zrozumieć „Czerwone i czarne”.

Książka zaczyna się trochę dziwnie – opisem miasteczka. Główny bohater pojawia się po raz pierwszy właściwie dopiero w rozdziale czwartym. A głównym bohaterem jest Julian Sorel, który w momencie „wejścia w świat” jest synem cieśli, a w momencie śmierci... ale nie będę psuć Wam niespodzianki. Ważne jest to, że chłopak – w chwili rozpoczęcia akcji ma z osiemnaście lat – awansuje szybko i nie zawsze zupełnie uczciwie, a w karierze pomagają mu przede wszystkim pamięć absolutna, ładne oczy i wpływowi znajomi. Wdaje się w romans z żoną pierwszego pracodawcy, wyjeżdża do Paryża, tam z kolei czując się nieco wyobcowanym – ale szybko znajduje swoje miejsce i w stolicy Francji, pisze protokoły, bywa na balach, zakochuje się i tym podobne. W międzyczasie uwielbia Napoleona – co skrzętnie ukrywa – oraz powoli staje się obłudnikiem i wyrachowanym karierowiczem, na co czasami aż przykro patrzeć... to jest czytać.

Zatem Julian z postaci neutralnej staje się negatywną, romansuje, podróżuje i awansuje. Za mało, jak na ciekawą książkę? Ależ to Francja około 1830, więc Stendhal wspomina też o polityce. Chociaż opis Paryża jest dość nieskładny, wszystko aż tchnie epoką, w której dzieło powstawało. Mamy niemal pewność, że ludzie wtedy tak mówili, tak „bywali” i tak zwracali uwagę na talię kobiet. Widzimy, jak wygląda arystokracja, przed ćwierćwieczem drżąca w Koblencji i widzimy, jak wyglądają chłopi, jeszcze z bólem głowy po gorączce napoleońskiej. Widzimy, z jak małym namaszczeniem autor traktuje króla i jak zdecydowanie p o d k r e ś l a niektóre wyrazy. Widzimy, z jakim sercem kreuje dwie najważniejsze, poza Sorelem, bohaterki – naiwną, lecz uczuciową „szlachecką mieszczankę”, która jest przede wszystkim matką swoich dzieci oraz wytworną, dumną arystokratkę, która ma wszystko – bogactwo, młodość, urodę, inteligencję – a mimo to się nudzi. Widzimy wreszcie, z jaką swobodą Julian traktuje swoją przyszłość, w obszernych rozmyślaniach nie odróżniając zbytnio życia osobistego, „prywatnego”, i pracy – zresztą jak tu się dziwić, skoro jego pierwszym zajęciem jest posada nauczyciela i mieszka tam, gdzie pracuje, w bogatym, lecz prowincjonalnym domu państwa de Renal.

Książka ta wydaje mi się dzisiaj mało popularna, a szkoda! I nie wiem właściwie, dlaczego: jest w niej akcja i romans, trochę filozofii i szumne hasło „wielkiej klasyki”. Że czyta się trochę trudno? Ja miałam większe problemy z Sienkiewiczem. Przydługie opisy? Przecież one są wszędzie – i w „Annie Kareninie”, i we „Władcy Pierścieni”. Nudne rozmyślania i problemy Sorela? To już rzecz gustu; a za pierwszym razem można je troszeczkę zignorować i po skończeniu dzieła zobaczyć, czy chcemy do nich wrócić. Ja chciałam i chcę zawsze, czy jest mi smutno, czy też wesoło, to właściwie bez znaczenia – miło jest znowu wchodzić z Julianem do sali balowej, żeby zaraz rozmawiać z pewnym arystokratycznym skazańcem, i miło wchodzić z Matyldą do biblioteki w jakiś paryski poranek, miło pojedynkować się z dyplomatą z powodu nieuprzejmości woźnicy i miło nawet przeżywać to - całkiem nieoptymistyczne - zakończenie, po to, żeby znowu znaleźć się w XIX wieku.

Oto książka będąca przedsmakiem realizmu, tkwiąca jednak w romantyzmie – książka, przy której pewnie część z Was będzie się nudzić... ale - nie wiem, jak Wy – ja uwielbiam taką „nudę”!

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11583
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: misiak297 05.10.2007 16:34 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo trudno przychodzi ... | Marie Orsotte
Nuda? Marie, gdzie tu nuda? Od wczoraj z wypiekami na twarzy śledzę losy Juliana Sorela... no i kończę już pierwszy tom:)
Użytkownik: papirus 01.08.2011 23:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Nuda? Marie, gdzie tu nud... | misiak297
Przebrnęłam, bo łatwo nie było, przez Czerwone i Czarne w wieku 16 lat. Teraz widzę, że wymagało to samozaparcia..Do lekkich lektur bym tego nie zaliczyła, ale warto było!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: