Dodany: 07.11.2006 11:10|Autor: infrared
„Kronika jednej chwili”, czyli niepewność epistemologiczna[1]
Czy oceniając jakąś książkę na szóstkę, mieliście kiedyś wrażenie, że szóstka w jej wypadku to za mało? Czy czytając jakiś utwór - od pierwszej strony, przez cały czas trwania lektury, aż do jej zakończenia mieliście ochotę mimochodem zbudować ołtarzyk pochwalny, gdzie moglibyście w spokoju oddawać czołobitne pokłony dziękczynne pisarzowi za napisanie książki? Mnie się to zdarzyło ostatnio. A jest to o tyle dziwne, że Elizondo nie jest nikim znanym (przynajmniej u nas, w Meksyku jest ponoć inaczej), tytuł powieści nie pojawia się na ustach rozgorączkowanych czytelników, a o samym fakcie jej przeczytania decyduje najpewniej przypadek lub przeznaczenie - jeśli wierzyć, że los mógłby mieć coś wspólnego z literaturą, po którą sięgacie.
Jeżeli zaufać Elizondo i autorowi posłowia do polskiego wydania, historia powstania powieści o tajemniczo brzmiącym tytule „Farabeuf, czyli kronika pewnej chwili” wiąże się z wykonaną na początku dwudziestego wieku fotografią, którą meksykański pisarz widział w zbiorze esejów innego pisarza, Francuza Georges'a Battaille'a. Zdjęcie przedstawiało jedną z faz chińskiej tortury leng-cz'y. Jest to jeden z najbardziej wymyślnych sposobów zadawania bólu, jakie kiedykolwiek skonstruował umysł ludzki. Nie ma na szczęście większej potrzeby, by wgłębiać się w jej aspekty techniczne. Istotny jest sam fakt - fotografia przedstawiająca człowieka w chwili umierania, podczas niewyobrażalnego wręcz bólu - oraz sposób, w jaki wykorzystał ją pisarz.
„Samo tylko przyglądanie się fotografii podsunęło mi pomysł osnucia na kanwie tego obrazu wieloznacznej w swej wymowie historii o związkach miłosnych mężczyzny i kobiety”[2].
„Farabeuf” Salvadora Elizondo wywołuje fotografię – w przenośni i dosłownie, bowiem przywoływane powyżej zdjęcie jest jednym z najważniejszych motywów, który występuje w trakcie przedzierania się przez labirynt wieloznaczności, jaki wykreował pisarz. Funkcjonuje niczym epicentrum świata przedstawionego i jeden z niewielu pewnych punktów odniesienia podczas lektury książki. Ale o tym za chwilę.
Konstrukcja utworu przypomina pozostający w bezustannym ruchu kalejdoskop zbudowany na zasadzie nakładania następujących po sobie kadrów, które łącznie tworzą wrażenie ruchu (tradycyjny sposób robienia filmów animowanych) – z tym tylko dopowiedzeniem, że autor posortował kadry w takiej kolejności, że nie respektują one ograniczeń czasoprzestrzeni. Mnie zasada rządząca narracją, jaką zastosował Elizondo, kojarzyła się także z rozchodzącymi się kręgami, jakie powstają po rzuceniu kamyka na taflę wody. Jakkolwiek w opisie brzmi to cokolwiek dziwnie, to lektura "tego czegoś" może być naprawdę fascynująca.
Według przywoływanego już wcześniej przeze mnie Jerzego Kühna, autora posłowia, wzorem formalnym była dla Meksykanina powieść innego pisarza, Francuza, „Dom schadzek” Robbe-Grilleta[3] – której kształt nadała tzw. nowa powieść francuska (nouveau roman), nazywana także antypowieścią, a cechująca się między innymi totalnym zaburzeniem porządku logiczno-czasowego[4]. Nie inaczej jest tutaj. Podczas lektury cały czas powstają pytania o to, kto i do kogo mówi, kto jest narratorem, kto jest postacią, gdzie się to wszystko wydarza, czy istnieje naprawdę, czy to jedynie wymysły imaginacji, a jeśli tak – to kogo lub czego. I kim właściwie jest tajemniczy Farabeuf. Profesor patologii, pasjonat fotografii – to wiemy - by było ciekawiej, postać autentyczna[5]. Reszta pozostaje w sferze domysłów. Zwielokrotniona wieloznaczność charakteryzująca powieść wpływa na dużą dowolność przy interpretacji funkcji, jaką pełni w powieści nawet postać najbardziej powiązana z rzeczywistością zewnętrzną. Momentami tytułowy Farabeuf nabiera nawet cech demiurga lub pierwszego poruszyciela, z lancetem w dłoni i walizką pełną narzędzi tortur.
I znów wypada odwołać się do bezcennych wskazówek autora posłowia. Rację ma Kühn, kiedy pisze, że Elizondo wykreował świat, w którym jedyny stały punkt wyznaczają wieloznaczne obrazy.
„Co jest constans, poza powtarzającymi się symbolami? [...] Postacie przechodzą jedna w drugą, zmieniają się osoby, formy gramatyczne. Powieść bez bohaterów, bez fabuły, bez anegdoty. [...] Zamiast powieściowego dziania się – zmienność obrazów, utworzonych z tych samych elementów. Potencjalność akcji, zawieszona w zastygłej i ograniczonej ścianami przestrzeni”[6].
O jednej z niezmiennych już wspominałem: fotografia. Inne powracające z maniakalną wręcz powtarzalnością słowa-klucze, takie jak lustro, drzwi, schody, rozgwiazda, morze - figury nacechowane przez nawarstwiające się znaczenia, jakie przydaje im autor - wreszcie całe, pojawiające się w różnych czasoprzestrzeniach, opisane z nieprawdopodobną dbałością o szczegóły mieszkanie, w którym rozgrywa się dziwny rytuał i gdzie przenikają się wymiary. Tam Eros i Thanatos mają jedno imię: wszechobecna śmierć – faktyczna, domniemana i symboliczna, tortura poprzez rytuał nabierająca wydźwięku mistycznego, cierpienie umierającego nierozerwalnie połączone z pożądaniem, przesycona perwersją erotyka; cały świat powieściowy zasiedlany przez fantomy o niejasnym statusie ontologicznym i nieustannie podważanej tożsamości – to świat, w którym ludzkie możliwości poznawcze są tak nikłe, że w zasadzie można mówić o ich zanegowaniu, a czas dosłownie przecieka przez palce.
A wspomnieć należałoby jeszcze przynajmniej o kilku istotnych kwestiach. Przede wszystkich o dualnej filozofii Dalekiego Wschodu, którą zafascynowany był Elizondo i której to fascynacji dał wyraz w powieści. By zrozumieć, w jaki sposób używa jej pisarz, znowu konieczna staje się lektura rozważań, jakie na jej temat snuje Kühn[7]. W tym kontekście pewnego znaczenia nabiera towarzysząca powieściowym wydarzeniom przyroda – deszcz, noc, czy precyzyjniej mrok. Autor „Posłowia” nie wspomina w nim jednak o powracających w książce z dziwną regularnością wielokrotnościach liczby trzy. Czy można je wiązać z przypisywanym Buddzie rozróżnieniem na trzy rodzaje cierpienia (cierpienie, które ma swe źródło w bólu, w zmianie oraz to, które pojawia się z powodów duchowych)? Czy szóstkę także można wiązać z jej dalekowschodnią symboliką, a więc jako odzwierciedlenie ludzkich organów zmysłów (wzrok, słuch, dotyk, powonienie, smak i umysł)? Jak należałoby zrozumieć znaczenie liczby dziewięć, bo tyle sekund trwa akt seksualny i tyle też rozdziałów liczy sobie powieść – czy można ją wiązać z jednością i doskonałością, czy może być także synonimem nieskończoności? To kolejne przykłady pytań, które kołują w głowie nie tylko podczas lektury książki, ale także po jej ukończeniu.
Mnie osobiście powieść Salvadora Elizondo przypominała poruszaną problematyką i swą konstrukcją pewien starożytny symbol, występujący w kilku dawnych cywilizacjach:
"Uroboros (w formie oryginalnej Ouroboros) – staroegipski i grecki symbol przedstawiający węża z ogonem w pysku, który bez przerwy pożera samego siebie i odradza się z siebie. Jako symbol gnostyków i alchemików, ouroboros wyraża jedność duchową i fizyczną wszechrzeczy, która nigdy nie zaniknie i będzie trwać w nieskończoność w formie ciągłej destrukcji i odradzania się"[8].
Czy taka teza ma większy sens? Czy powieść może być w jakiejś swej części interpretacją przywołanego symbolu? Nie wiem, nie mam pojęcia. To tylko intuicyjny domysł o praktycznie żadnym umocowaniu w tekście, gdyż ten na tak daleko idące odczytanie po prostu nie pozwala. To coś na kształt wniosku z rozważań, których podstawą była książka, a nieocenionym drogowskazem – posłowie do niej.
„Farabeuf, czyli kronika jednej chwili” Salvadora Elizondo to nowatorski, eksperymentalny i poetycki utwór liczący raptem 120 stron, który z jednej strony może zafascynować bądź przerazić czytelnika, a z drugiej - przyprawić go o interpretacyjną bezradność. Arcydzieło napisane przez pisarza krwią i wnętrznościami, a jednocześnie niepozbawione bezsprzecznego artyzmu - to sprawia, że książka bliska jest, przynajmniej dla mnie, utworowi idealnemu. Ale lektury tej powieści nie polecałbym każdemu, jeżeli w ogóle miałbym ją komukolwiek polecać. Niemniej jeśli jesteś miłośnikiem literatury iberoamerykańskiej, jeśli dobrze zapadło Ci w pamięć obrazowanie Octavia Paza albo motywy pojawiające się w twórczości Juana Rulfo, czy też w słynnej książce José Donoso „Plugawy ptak nocy” - podobnie jak powieść Elizondo zahaczających o mój ideał - jeśli wreszcie są Ci bliskie eksperymenty spod szyldu OuLiPo lub awangardowa poetyka filmów „Pi” czy „Requiem dla snu”, to wówczas istnieje szansa, że „Farabeuf” Salvadora Elizondo zawładnie Tobą, tak jak to było w moim wypadku, a wymowa książki od jej początku aż do końca pozostanie dla Ciebie niezgłębioną tajemnicą. Tego jestem pewien.
---
[1] Por. hasło »Epistemologia« - Wikipedia (epistemologiczna niepewność – według Wolfganga Isera dominanta kompozycyjna dla utworów modernistycznych w zachodnim rozumieniu epoki, którą najpełniej wyrażają utwory Faulknera, napisane w tym okresie).
[2] Jerzy Kühn, „Posłowie” [w:] Salvador Elizondo, „Farabeuf”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1976, s. 132.
[3] Tamże, s. 135.
[4] Por. hasło »Nowa powieść« - Wikipedia.
[5] Por. hasło »Farabeuf« - Wikipedia (ang.).
[6] Jerzy Kühn, op. cit., s. 124.
[7] Tamże, s. 128–130 i 132–133.
[8] Por. hasło »Uroboros« - Wikipedia (w cytacie fragment definicji).
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.