Dodany: 15.12.2006 23:22|Autor: Vilya

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Dolina Issy
Miłosz Czesław

2 osoby polecają ten tekst.

Raj utracony?


"Nikt nie żyje sam: rozmawia z tymi, co przeminęli, ich życie w niego się wciela, wstępuje po stopniach i zwiedza idąc ich śladem zakątki domu historii. Z ich nadziei i przegranej, ze znaków, jakie po nich zostały, choćby to była jedna litera wykuta w kamieniu, rodzi się spokój i powściągliwość w wypowiadaniu sądu o sobie. Dane jest wielkie szczęście tym, co umieją je zdobyć. Nigdy i nigdzie nie czują się bezdomni, wspiera ich pamięć o wszystkich dążących jak oni do nieosiągalnego celu"*.

Czytanie Miłosza za każdym razem mogę ironicznie nazwać testem swoich polonistycznych kompetencji. (I ironia ta, a właściwie bardziej autoironia, jest tutaj gorzka i bolesna). Wielokrotnie bowiem podejmowałam próby, ale poza "Rodzinną Europą", też zresztą niedokończoną, zawsze kończyły się one niepowodzeniem. Nie mogłam się bowiem uwolnić od obsesyjnej i zgoła niemądrej refleksji, że nad każdym słowem unosi się duch Miłosza, jest on wszechobecny w każdym akapicie - do tego stopnia, że w awersji swojej gotowa byłabym chyba nawet uznać, że gdyby Gombrowicz nie sformułował pierwszych zdań swego "Dziennika" w tak znamienny sposób, Miłosz mógłby w ten sposób skonstruować swoje autobiograficzne zapiski - ale tam byłaby (myślałam) tylko megalomania. Nic więcej. Żadnej wielości interpretacji. I tak mogłabym, z całą swoją niechęcią, trwać jako niewinny czytelnik, którego do znajomości Miłosza nic i nikt nie zmusza - ot, co najwyżej poczucie przyzwoitości (chociaż to kwestia ambiwalentna), które mówi nam gdzieś w duszy, że jednak bez minimalnego oczytania w jego twórczości nie sposób uznać się za człowieka mającego szczególne pojęcie o literaturze ojczystej XX wieku. Jeśli mówię o sprawdzaniu polonistycznych kompetencji, nie mam tu na myśli samego wymuszenia lektury - zaiste, można te studia skończyć z większymi brakami niż tylko nieprzeczytaną "Doliną Issy". Nie, nie w tym tkwi problem - jego sednem jest to, że gdy już zabieram się za czytanie, niechęć do autora (niezmienna) nie może mi przysłonić oczywistego faktu, że jest to bardzo dobra literatura. Co więcej - w gruncie rzeczy interesująca. I z tym to fantem coś muszę zrobić. Coś więcej, niż tylko wymamrotanie przez zaciśnięte zęby "No dobrze, mea culpa, etc.". Stąd może ten tekst - nieco ekspiacyjny, żeby zakończyć akapit powrotem do owej ironii, wzmiankowanej w pierwszym zdaniu.

Za łatwo można przeczytać tę książkę stereotypowo. Staje się wtedy klasyczną powieścią inicjacyjną, historią pewnego dzieciństwa, okresu na zawsze już utraconego - z całą jego barwnością i wielowymiarowością. Tytułowa dolina Issy jawi się wtedy niemalże jako mała Arkadia - wokół, w tak zwanym wielkim świecie, z hukiem toczy się naprzód Historia, ale nie dotyka tego niewielkiego skrawka ziemi, gdzie czas nie tyle nawet się zatrzymał, co raczej - przestał istnieć. Został unieważniony. Tak jakby poprzez zaciekły upór babci Misi, odmawiającej uczestnictwa w codziennym rytmie życia, lub przez powtarzające się cyklicznie polowania pana Romualda, można było uniezależnić się od przemijania. Jakby poprzez samo przywołanie tamtych ludzi dało się (z powrotem?) utkać czas mityczny, w którym wszystko ma w sobie coś z posmaku paraboli; cierpienie nie jest prawdziwym cierpieniem, a jeśli nawet ból pozostanie bólem, to na pewno ma jakiś wyższy sens, doczeka się swojego uwznioślenia. Uczucia są czyste, zawsze niewinne. Trudno mówić o skażeniu grzechem, jeśli nikt nie zna pojęcia grzechu. Świat trochę przypominający domek dla lalek, na który możemy spojrzeć z góry - we wszystkim dostrzeżemy przede wszystkim ład, hierarchię, ale i harmonię - każdy zna tam swoje miejsce, ale nie ma niezadowolonych. Jeśli już nawet ktoś wyłamuje się z konwencjonalnego opisu, to opowieść o nim snuje się na zasadzie anegdoty - takiej, w której z najbrzydszych nawet czynów wysnuwa się wnioski pozwalające na swobodne zabawienie nią nawet najprzyzwoitszego towarzystwa. Taka mogłaby być Arkadia, taka bywa "Dolina Issy" w naiwnych odczytaniach. Zupełnie - trzeba to powiedzieć wyraźnie już w tym miejscu - nietrafnych.

Miłosz bowiem w swojej powieści bardzo daleki wydaje się od przekonania, że można nawet o dzieciństwie i dorastaniu opowiadać w sposób tak prostoduszny, że aż ahistoryczny. Polityka nie odgrywa tu oczywiście roli pierwszoplanowej, ale dojrzewanie Tomaszka to także inicjacja w historię. Świat, w którym przychodzi mu się wychowywać, wcale nie jest sielski. I nie był, chyba że gdzieś tam głęboko, we wspomnieniach, które bardzo słabo się pamięta - tak jak w obrazie własnej matki, której nie widziało się od tak dawna, że w zasadzie zatarły się już rysy i więcej można sobie dopowiedzieć, nakreślić w wyobraźni, niż przypomnieć. Nie wiadomo, ile dokładnie lat ma Tomaszek - jest małym chłopcem, kiedy akcja się zaczyna, pojawiają się wzmianki o nim, kiedy to lat miał dwanaście, trzynaście, prawie czternaście... Świat, nawet ten najbliższy, jest dwuznaczny. Dorośli mają swoje sprawy, które długo jeszcze nie będą jego problemami - Tomaszek nigdy nie będzie świadom tego, jakie niebezpieczeństwo mu groziło, kiedy granat, wymierzony przeciwko polskim panom, wpadł do jego pokoju i tylko przypadek zadecydował o tym, że nie doszło do wybuchu; poza nim toczyć się będą debaty i machlojki związane z parcelacją ziemi oraz próbą zmiany stanu rzeczy; nie będzie w stanie w tęsknocie za matką zrozumieć, że jej przyjazd, ciągle się opóźniający, stale przekładany, warunkowany jest politycznymi wyborami ojca (i wielu, wielu innych ojców), którzy opowiedzieli się za Polską, z niechęcią patrząc na litewski separatyzm. Tomaszek, wydaje się, nie będzie długo miał pojęcia o związku, jaki połączy Romualda i jego ciotkę Helenę; nie będzie się orientował w tym, jakie panują stosunki między rzeczonym myśliwym a Barbarką - w pamięci zostanie mu tylko obraźliwy epitet, jakim go (po litewsku zresztą) podsumowała po pierwszym spotkaniu. Niewinność więc? Był Tomaszek kiedyś niewinny, tak, jak niewinne jest każde dziecko. Wtedy, gdy całym sobą, wszystkimi zmysłami, odbierał przyrodę, kiedy z równą swobodą mówił po polsku i litewsku, a w zasadzie mieszał te języki, przeplatając je ze sobą, kiedy nie zważając na oczywiste różnice, bez poczucia winy i cienia nawet obawy przed tym, że mieć je powinien, spędzał czas z Onutè. Poczucie jedności rychło jednak zostanie rozerwane. To właśnie wydaje mi się zasadniczym tematem powieści Miłosza - jeśli był to raj, to raj utracony już na początku, zanim jeszcze na dobre poznało się jego smak, a na pewno wcześniej, nim zdążyło się to docenić. Inicjacja Tomaszka jest wejściem w świat niedoskonały, jest stopniowym pozbywaniem się złudzeń. Jest dostrzeganiem masek i konwenansów, w jakie zaplątują się dorośli, aby samemu w końcu je przyjąć. To nie Tomaszek, ale Domcio profanuje hostię, lecz to u młodego panicza rodzi to poczucie grzechu - tak daleko idącego, że aż prawie nie sposób opowiedzieć o tym proboszczowi w trakcie spowiedzi. Cielesność przestaje być czymś, czym można się cieszyć bezkarnie, nierozerwalnie splata się w myślach młodego bohatera wyobrażenie miłości i śmierci, w wizji Magdaleny. Spojrzenie na naturę traci swoją naturalność - staje się ona czymś, nad czym pragnie się zdobyć kontrolę. Czy to zamykając ją w słowa, starannie kaligrafowane łacińskie nazwy, czy też wtedy, gdy w trakcie polowania trudno powstrzymać podniecenie - poczucie władzy nad stworzeniem (kluczowa wydaje się tu scena z wiewiórką, ciekawa zresztą w kontekście wcześniejszej, dość makabrycznej sceny z udziałem Domcia i psa). Gdyby Arkadia była Arkadią, nie trzeba byłoby dorastać. Miłosz pokazuje ten moment, w którym wyzbywamy się dawnych prostych przekonań, ale zarazem jeszcze nie tworzymy nowych, które można by było zastosować w funkcji znieczulenia. Moment, w którym uczymy się nazywać - cierpienie babki Dilbinowej pozostaje cierpieniem i nic go nie uzasadnia, nie ma w nim nic pięknego. Więcej, jakże ludzkie jest to poczucie Tomaszka, że najchętniej by babkę zostawił, że jej problemy i strapienia są mu obce. Nauczyć się to akceptować - zarazem wciąż jeszcze przeglądać maski, jakie inni noszą na twarzy, jak i samemu coraz częściej je wkładać - czy tylko tym jest dorastanie? Gdzie tu miejsce na raj?

"Dolina Issy" nie jest jednak tylko opowieścią o dojrzewaniu Tomaszka. Jest także historią innych - jego przodków, ale i ludzi, którzy bliscy są mu nie tyle z racji pokrewieństwa, co miejsca urodzenia; którzy jakoś wpłynęli na jego osobowość. Ciekawe są te portrety, z werwą napisane, być może ciekawsze nawet niż duchowa biografia Tomasza. Interesująca jest postać zaszczutej przez społeczność Magdaleny, zmagającego się z wewnętrznymi demonami Baltazara, Domcia, który szukając odpowiedzi na pytanie o własną kondycję rzuca wyzwanie Bogu, babci Misi, która niemalże odmawia udziału w codzienności, z rzadka tylko się odzywając, gdy dziadek Surkont nazbyt pobłażliwie wyraża się o Litwinach, czy wreszcie babki Dilbinowej, która wolała sobie stworzyć prywatną mitologię, miast pogodzić się z prawdą o losach własnego syna. To ich splatające się i wpływające (głównie pośrednio) na życie Tomaszka historie są kolejnym i może najważniejszym elementem, który mówi o tym, iż czytanie "Doliny Issy" jako idyllicznej baśni o dzieciństwie na Litwie jest zupełnie chybione. To nie materiał na anegdotę, to raczej opowieść o ciemności, jaką kryją ludzkie losy.

Czymże więc byłaby ta powieść? Dla mnie chyba przede wszystkim historią utraty złudzeń. Nie tyle gorzką, co prawdziwą. Zatrzymaną w pół słowa. I dobrze.



---
* Czesław Miłosz, "Dolina Issy", Wydawnictwo Literackie, Kraków 1989, s. 99.

[Tekst pierwotnie opublikowany był na moim blogu].

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 24917
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 6
Użytkownik: --- 16.12.2006 15:11 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nikt nie żyje sam: rozma... | Vilya
komentarz usunięty
Użytkownik: Vilya 16.12.2006 16:17 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Mnie też za pierwszym razem odrzuciło - jakoś po 30 stronach. W sumie teraz nie za bardzo wiem co. Bo "Dolina Issy" jest powieścią na tyle stylistycznie spójną, że jeśli coś mnie bardzo zirytowało na początku, to powinnam odczuwać ten niesmak aż do końca. A nie odczuwałam, bynajmniej. Chociaż są u Miłosza rzeczy, które mnie drażnią - chwilami bywa zbyt dosadny, czasami zupełnie niepotrzebnie odchodzi od narracji powieściowej na rzecz czegoś pseudo-etnograficznego (rozważania o diabłach). Mimo to zachęcam jednak do próby powrotu, może za drugim podejściem się uda. :-)
Użytkownik: jakozak 14.11.2007 17:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Mnie też za pierwszym raz... | Vilya
Do połowy było całkiem nieźle. Ciekawie, poetycznie... Potem zaczęłam się niecierpliwić. Na 200 stronie pstanowiłam przestać czytać, bo groziło książce wyrzucenie przez okno.
Przez każde niemal zdanie musiałam się przebijać mozolnie, jakbym szła rzeką pod prąd. Najpierw mnie to ciekawiło i bawiło, potem znużyło.
Dałam cztery, ale mam ochotę zmienić na trzy.
Użytkownik: dabria 07.06.2008 09:54 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nikt nie żyje sam: rozma... | Vilya
Nie do końca podoba mi się ta interpretacja Doliny Issy. Przede wszystkim dlatego, że pominięto tu jedną kwestię, która jest bardzo ważna przy interpretacji. Mianowicie fakt, że Miłosz napisał tą książkę jako rodzaj autotererapii. Chciał powrócić do siebie jako dziecka, by móc odnaleźć się w świecie centrum, w którym czuł się obco. Tylko uświadomienie sobie swoich korzeni i zaakceptowanie ich dawało mu poczucie przynależności. Dlatego interpretoawnie Doliny Issy jako utraty złudzen, uświadamiania sobie zła istniejącego na świecie wydaje mi się chybione. "Historia nie tyle gorzka, co prawdziwa"- nie, bo to rozbudowane fikcją wspomnienia, a one prawie zawsze są idealizowane.
Czy aby na pewno świat przedstawiony, to świat stricte widziany oczami dziecka? Tomasz w całym utworze ani razu nie jest nazwany Tomkiem, Tomeczkiem czy Tomusiem. Wydaje mi się ze Tomaszkiem też nie (chyba, że gdzies w wypowiedzi, któregoś bohaterów, chociaż wydaje mi się, że też nie). Poza tym sposób myślenia i mówienia Tomasza- nie ma w nim nic z dziecinności. Dlatego myśle, że jest tu coś trochę bardziej skomplikowanego. Można to próbować wyjaśnić próbą "zrelacjonowania" siebie- dziecka, którym się było. Autor tu nie udaje, że jest dzieckiem. Bardziej analizuje (jeszcze nie interpretuje) to co widział będąc dzieckiem, ale jednak przez pryzmat dorosłości. Nawet jesli ten pryzmat jest nieuświadomiony, wydaj mi się, że dostrzegalny.
Dolina Issy to bardzo trudny utwór. I trudno się go czyta, o czym się przekonałam, bo odpychało mnie od ksiązki tak bardzo, ze jej pierwsze czytanie zajęło mi kilka miesięcy. Ale jest wyzwaniem. Także prowokacją by poznać człowieka, który ją stworzył, czasami równie odpychajacego jak ksiązka, a czasami niezwykle fascynującego.
Użytkownik: cordelia 27.11.2008 14:55 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nikt nie żyje sam: rozma... | Vilya
Dlaczego Tomasz, a nie Tomek czy Tomuś? Mam niejasne przeczucie, że Miłosz (nie grzesząc skromnością, ale i mając do tego powody) przyrównuje się (a przynajmniej swoje młodociane alter ego) do pewnego sławnego teologa, którego też nikt raczej nie nazywał Tomkiem czy Tomusiem z Akwinu ;-)

Co do trudności, "Dolina Issy" to bułka z masłem w porównaniu z innymi utworami Miłosza. Właśnie czytam "Widzenia nad Zatoką San Francisco". To dopiero jest wyzwanie!
Użytkownik: requesón 08.03.2009 01:08 napisał(a):
Odpowiedź na: "Nikt nie żyje sam: rozma... | Vilya
Wedlug mnie czas dziecinstwa dla Tomasza, jest czasem zmain, zmian nieodlacznych w tym okresie zycia. Zachodza odkrycia, ktore, jak slusznie zauwazasz nierzadko wiaza sie z rozczarowaniami i zwatpieniem, ale nie uwazam, ze chlopiec traci wiare w zupelnosci, pozbywa sie zludzen co do swiata doroslosci definitywnie. Nie stwierdzilas tego jednoznacznie co prawda, ale mowisz o "raju utraconym od samego poczatku" tak jakby stan rzeczy mial sie juz nigdy nie polepszyc, jakby dziecinstwo odcisnelo na Tomaszu silne pietno zgorszenia dopiero co poznawana rzeczywistoscia az po wsze czasy. Mysle, ze dorastanie ma to do siebie, ze probujemy, sprawdzamy, rozczarowujemy sie, porzucamy i rozpoczynamy od poczatku, tak tez wyglada jego przemiana. A to nie przekresla jego dalszych losow, jego szczescia i mozliwosci przekonania sie o tym, ze dawno nabyty oglad byl moze nazbyt surowy(byc moze sam, dorastajac zacznie potepiane zachowania przejmowac). Milosz zwraca uwage na niepewnosc, podatnosc na wplyw otoczenia, w ktorym dorastamy, odzyskiwanie nadziei by znow ja utracic- oto proba charakterystyki, ktora autor probuje nakreslic, charakterystyki tego niezwyklego czasu znajdowania swojego systemu, calej misternej konstrukcji na ktorej oprzemy przyszle zycie, mamy zatem kolejny argument za tzw. "powiescia inicjacyjna" jak nazwali krytycy "Doline Issy".

Ksiazka bardzo mnie zainteresowala, wszystkim polecam, wystrzegajcie sie zakladania z gory, ze to literatura mniej przystepna, trudna itd.(co to tak naprawde znaczy?)
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: