Dodany: 21.12.2006 12:57|Autor: verdiana

Dla frankofobów i frankolubów, czyli rok w... merde :-)


Zniechęcająco zabrzmiała jedna z recenzji, które czytałam, zanim sięgnęłam po „Merde!”. Zniechęcająco zabrzmiało też motto książki pochodzące z „Trzech panów w łódce” Jerome’a – to jedna z nudniejszych książek, jakie czytałam, więc zastanawiałam się, czy „Merde!” nie będzie przypadkiem równie nudne. Na szczęście i recenzja, i motto, jak to zwykle bywa, okazały się mylące, a książka – znakomita!


Przez kilkadziesiąt stron miałam wrażenie, że czytam nie powieść, a autentyczne wspomnienia Anglika, który spędził rok w Paryżu. I wszystkie jego odczucia idealnie przystawały nie tylko do moich własnych – których wiele nie było, bo we Francji spędziłam nie więcej niż dwa tygodnie – ale też do odczuć i wrażeń znajomych, którzy w Paryżu na stałe mieszkają od ponad 20 lat i regularnie raczą mnie mailami i opowieściami z życia. Te ich opowieści czasami są tak absurdalne, że nie mogę im dać wiary, a tu proszę, Clarke je potwierdza.

Pierwsze, co mnie uderzyło i zdumiało, to fakt, że we Francji „nie należało zabiegać o ludzką sympatię”, i że „jeśli się za często uśmiechasz, mają cię za ociężałego umysłowo”[1]. To się nie zmienia nawet po 20 latach. I nie sposób się do tego przyzwyczaić. Ale jak można się uśmiechać, skoro co i rusz na środku chodnika wpada się w psią kupę? „Co roku 650 paryżan lądowało w szpitalu na skutek wywrotki po poślizgu na próbce piętnastotonowej góry odchodów pozostawianych na ulicach miasta przez 200 tysięcy psów”[2]. Niewiarygodne! Psie kupy na chodnikach są rzadkością nawet w Polsce, a jak miał się czuć Anglik, u którego w kraju specjalne kosze na śmieci, torebki i łopatki porozstawiane są co 10 metrów? Rzecz jasna, Paul jest zniesmaczony i – eufemistycznie mówiąc – zdenerwowany wdeptywaniem.

To nie koniec atrakcji. Jadąc do Paryża, należy albo być samowystarczalnym, albo mieć świadomość, że nie zdarzy się sytuacja, w której wszystko będzie działać. Ulubionym bowiem zajęciem Francuzów są strajki! Strajkują dziennikarze, motorniczowie metra, gazownicy, elektrycy, strajkują służby oczyszczające miasto (biorąc pod uwagę kupki, ci chyba strajkują 7/7 dni w tygodniu)... wreszcie: policja.

„Okazało się, że policja strajkuje z powodu zdarzeń zachodzących tuż poza granicami miasta, gdzie nie było tak cicho i spokojnie, jak w pobliżu centrum. Stolica Francji jest zamknięta kręgiem przedmieść, zamieszkałych przez młodych, rozdrażnionych ludzi bez zatrudnienia”[3].

O tych „młodych” Krzysztof Rutkowski pisze tak:

"We Francji słowo „młody” oznacza osobnika niedorozwiniętego, nieposiadającego ani struktur kognitywnych pozwalających na kontakt ze światem wartości, ani nierokującego nadziei na owych struktur wykształcenie, od którego nie wolno nawet wymagać, by kiedykolwiek przestał być „młodym”. „Młody” pozostaje więc na zawsze skazany nie tylko na bycie byle-jakie, ale nawet na społeczne i osobnicze nie-bycie. „Młodego”, żeby nie zabijał, nie gwałcił, nie kradł, nie rozbijał – należy jakoś „rozerwać”, odwrócić jego uwagę od wymienionych powyżej zajęć, których młody nie rozpoznaje jako nagannych lub karalnych, i wcale nie wymaga się od niego, żeby za takie je uznawał, ponieważ Widowisko Wcielone nie zakłada potrzeby rozróżniania „dobra” i „zła”. Nawet nieśmiałe próby takiego rozróżniania są niekorzystne dla przebiegu Widowiska. „Młody” pełni w Widowisku funkcję zastrzeżoną trzysta lat temu dla dzikusa. „Młody” we Francji – to „dziki”"[4].

Jak Francuzi to znoszą? Książka na to pytanie nie odpowiada. Ale po ostatnim strajku pocztowców w Polsce wolałabym wyjechać do Mariusza Wilka na Sołowki niż do Paryża.

Co nas jeszcze czeka w Paryżu? Biurokracja. We francuskich urzędach nie ma miejsca na prawa człowieka. Panie urzędniczki zachowują się jak nasze rodzime, dobrze nam znane z PRL-u „biurwy”. Opryskliwość, złośliwość, uprzykrzanie życia petentom i kilometrowe ogonki w urzędach są zresztą Polakom znane i dziś, prawda? Więc w Paryżu jest tak samo. Tylko gorzej. Jedynym lekarstwem zdaje się być „Vademecum petenta” Wittlina.

To wszystko brzmi bardzo poważnie, książka jednak taka nie jest. Clarke próbuje to wszystko ogarnąć poczuciem humoru. I udaje mu się to świetnie. „Merde!” to pastisz, wszystko w tej książce jest przerysowane i przesadzone, ale tak bliskie życia i prawdy, że nawet kiedy się śmiejemy – a śmiejemy się od początku do końca – to tak naprawdę gdzieś pod skórą chowamy świadomość, że Clarke jest znakomitym obserwatorem, że pod płaszczykiem humoru, zabawy, niewinnego obśmiewania kryją się autentyczne sytuacje społeczne. Obśmiewa zresztą Clarke nie tylko Francuzów, ale i Anglików. Paul West, narrator powieści, nie przypomina ideału i nie wzbudza sympatii, nawet jeśli popatrzymy na niego poprzez kontrast między Francuzami a nim.

Zafiksowany na seksie, skupia się niemal jedynie na tym, jak tu znaleźć kobietę. Ale nie do miłości, tylko do kopulacji. Nie stroni od kieliszka (nawyk wyniesiony z brytyjskich pubów?). Zrzędzi na wszystkich i wszystko, także na sąsiadów (to pewnie dlatego, że Brytyjczycy wolą szeregowce zamiast mieszkań?). Przez cały rok nie umie sobie znaleźć żadnego kumpla, z którym mógłby pogadać. Nawiązuje przypadkowe znajomości, wikła się w dziwne układy z pracodawcą, sypia z kim popadnie (często rano nie pamiętając). Ma problemy z przystosowaniem się. No nie, nie uwierzę, że autor sam lubi swojego bohatera!

Dla mnie więc są to dwa pastisze w jednym. Jeden – ten otwarty i wprost: Francji i Francuzów. Drugi, lepiej skrywany, ale też nietrudny do zauważenia: Anglii i Anglików. Tyle że każdy ujęty inaczej – Francuzi globalnie, a Anglicy – symbolicznie, bo ich reprezentuje jedynie sam Paul.

Nie jest to żaden „anty-Mayle” ani nowy Hornby, ani też męska odmiana „Bridget Jones”, jak donoszą skrzydełka okładki. Za to lektura dla frankofobów i frankolubów – tak. Jednych i drugich zachęcam – to kawałek dobrze napisanej i zabawnej prozy.



---
[1] Stephen Clarke, „Merde! Rok w Paryżu”, tłum. Agnieszka Barbara Ciepłowska, wyd. WAB, 2006, s. 47-48.
[2] Tamże, s. 63.
[3] Tamże, s. 159.
[4] Krzysztof Rutkowski „Ostatni pasaż” (książka ukaże się nakładem słowo/obraz terytoria na początku 2007).


[tekst umieściłam też na www.zalogag.pl]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6215
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: --- 21.12.2006 18:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Zniechęcająco zabrzmiała ... | verdiana
komentarz usunięty
Użytkownik: verdiana 21.12.2006 19:01 napisał(a):
Odpowiedź na: komentarz usunięty | ---
Masz na myśli "Paryskie spacery"? To też bardzo chciałabym przeczytać... Ciekawie też wypadają audycje o kulturze (i nie tylko) w Paryżu nadawane w sekcji polskiej RFI.
http://www.rfi.fr/langues/statiques/rfi_polonais.a​sp
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: