Był już w konkursach mamut, była czajka. Byli za sprawą Sherlocka. Teraz więc na Sherlocka czas właśnie.
Oczywiście Sherlocka Holmesa. Dusiołków jest mało, ale to akurat Entier[n/l], gdzie n jest numerem konkursu, a l — liczbą lat życia mamuta w BiblioNETce.
Zasady.
1. Do odpowiedzi przeznaczony jest specjalnie stworzony adres:
[...], nawet jeśli wcześniej używaliśmy innych mamucich adresów. Czas nadsyłania do 27 września, godz. 23:59:59.
2. Wolno korzystać ze wszelkich źródeł. Subtelne mataczenia są dozwolone, a nawet wskazane.
Nie wolno natomiast mataczyć tytułów w oderwaniu od treści utworu!
3. Punktacja: tradycyjnie po punkcie za autora i tytuł (w przypadku zbiorów — tytuł opowiadania). Ponieważ trzeba ustalić absolutne gwiazdkowe pierwszeństwo, zastosuję porządek leksykograficzny (jeśli ktoś nie wie, to niech wydedukuje lub wyczyta): mniejsza liczba naruszeń punktu 2., liczba punktów za dusiołki, mniejsza liczba niecelnych strzałów, a dopiero, gdyby to zawiodło: czas nadesłania ostatniej odpowiedzi. (Mamut nie lubi się śpieszyć, więc chce innym tego oszczędzić).
WAŻNE!!!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!
FRAGMENTY KONKURSOWE
Jeśli ktoś nie wie, kim był Sherlock Holmes, łatwo dowie się, że:
1.
Kim był Sherlock Holmes, wyjaśniać nie trzeba. Każde dziecko wie, że był prywatnym detektywem, a dziecko, które w dodatku przeczytało choć jedną z książek Arthura Conan Doyle’a o przygodach Sherlocka Holmesa, wie ponadto, że był to detektyw genialny! Najbardziej pasjonujące w tych opowiadaniach jest nie śledzenie okropności zbrodni (nie, tego nie lubimy. . . ), lecz podążanie za tokiem myśli genialnego detektywa. To jest prawdziwie fascynująca przygoda! Proces dedukcji, czyli wnioskowania z najdrobniejszych nawet, pozornie nic nie znaczących przesłanek, doprowadził Sherlock do oszołamiającej perfekcji. Potrafił, na przykład, ze znalezionego przypadkiem kapelusza wywnioskować nie tylko to, że jego właściciel jest w średnim wieku i używa pomady cytrynowej do włosów, lecz i to, że nagle zbiedniał, że popadł w nałóg alkoholowy i że żona przestała go kochać. A także — że biedak nie ma w swym domu instalacji gazowej! Po uruchomieniu dalszego procesu dedukcji Sherlock Holmes nie tylko odnalazł właściciela kapelusza, ale przy okazji rozwiązał skomplikowaną zagadkę błękitnego karbunkułu (znalazł się ten drogocenny kamień w żołądku pewnej gęsi) i doprowadził do uwolnienia człowieka niewinnie podejrzanego o kradzież. Sherlock Holmes mieszkał wraz z przyjacielem, doktorem Watsonem, w Londynie, przy Baker Street. Mieszkał, oczywiście, w swym książkowym życiu, bo przecież autor wymyślił go od początku do końca. Ale czytelnicy uwierzyli, że genialny detektyw istnieje naprawdę Od chwili ukazania się pierwszej książki o Holmesie (1887 rok) na Baker Street zaczęły napływać masowo listy, pozdrowienia i prośby o pomoc w rozwikłaniu jakichś kryminalnych spraw. Kiedy zaś autor, zmęczony już nieco swym bohaterem, postanowił go uśmiercić ilość protestów od czytelników przeszła najśmielsze oczekiwania. Tak długo molestowano autora, aż napisał opowiadanie, w którym Sherlock Holmes powraca do życia.
2.
W końcu koncepcja londyńskiego dworca centralnego została zupełnie zarzucona i zaczęły się znów pojawiać nowe porozrzucane po całym mieście. Kiedy w roku 1899 zakończono ostatni z nich — Marylebone, Londyn miał piętnaście dworców kolejowych, czyli ponad dwukrotnie więcej niż każde inne duże europejskie miasto. Oszałamiająca plątanina linii kolejowych i zawiłości rozkładów jazdy nie zostały oczywiście zgłębione przez żadnego londyńczyka, z wyjątkiem Sherlocka Holmesa, który znał je wszystkie na pamięć.
Innymi słowy, była to postać niemal doskonała (w różnym sensie). . .
3.
— Wstałem. — Mam twarz dosyć łatwą do rozpoznania, nieprawdaż, pułkowniku?
— To nie jest twarz, którą się zapomina. Te białe blizny. Nie uważam, żeby pański chirurg plastyczny naprawdę się starał.
— Starał się, i owszem. Starał się ukryć swoją niemal całkowitą nieznajomość chirurgii plastycznej. Czy nie ma pan tu, w komendzie, jakiejś ciemnej szminki?
— Szminki? — Zamrugał oczami, po czym uśmiechnął się szeroko. — No nie, panie majorze! Charakteryzacja? W dzisiejszych czasach? Sherlock Holmes umarł już wiele lat temu.
— Gdybym miał choć w połowie taki rozum jak Sherlock — powiedziałem ociężale — nie potrzebowałbym żadnej charakteryzacji.
4.
Mam wrażenie, że tylko raz tak naprawdę udało mi się rozwiązać zagadkę zbrodni wcześniej, niż zrobił to mój otoczony już niejaką legendą przyjaciel, pan Sherlock Holmes. Mówię „mam wrażenie”, ponieważ odkąd wszedłem w dziewiątą dziesiątkę lat mego życia, pamięć zaczęła mnie zawodzić. Teraz, gdy zbliżam się do setki, wszystko całkowicie spowija mgła. Tak więc może udało mi się go wyprzedzić w jakimś innym jeszcze przypadku, ale tego już żadną miarą nie mogę sobie przypomnieć.
Wątpię, czy kiedykolwiek zapomnę o tej szczególnej sprawie bez względu na to, jaka pomroka spadnie na mój umysł, zaćmiewając myśli oraz wspomnienia, i dlatego uważam, że zanim Bóg na zawsze wytrąci mi z ręki pióro, muszę tę historię przelać na papier. Tylko Bóg wie, iż nie spowoduje to uszczerbku na honorze Holmesa; on już od czterdziestu lat spoczywa w grobie. A to, jak sądzę, jest wystarczająco długi czas, żeby wolno mi było złamać milczenie.
5.
Historia teologii zna jednak próby udowodnienia, że nieistnienie Boga jest logiczną niemożliwością. Argumentacja ta, znana jako „dowód ontologiczny”, pochodzi od św. Anzelma i wygląda mniej więcej w ten sposób: Bóg z definicji jest najbardziej doskonałą z możliwych do pomyślenia rzeczy. Z kolei coś, co realnie istnieje, jest z oczywistych względów bardziej doskonałe niż sama myśl o tej rzeczy. (Detektyw, który naprawdę istniał, słynny Fabian ze Scotland Yardu, jest bardziej doskonały niż postać literacka, Sherlock Holmes). Dlatego też bóg realnie istniejący jest bardziej doskonały niż bóg fikcyjny. Ale Bóg jest najbardziej doskonałym z możliwych do pomyślenia bytów, więc wynika stąd, że musi istnieć.
. . . choć nie wszyscy tę doskonałość doceniali. . .
6.
— Spiski? Spiski? — zaśmiał się złośliwie Hunt. — Co ty tu nazywasz spiskiem? Wymień spiskowców; opowiedz plan; i w ilu procentach się powiódł? No? Zrozum, człowieku: teorie spiskowe, żeby mogły zadziałać w rzeczywistości, musiałyby zmienić fundamentalne prawa wszechświata. Albo one, albo entropia; a w naszym wszechświecie entropia rośnie. Żadne przestępstwo nie jest tak trudne do zrekonstruowania, jak to, w którym nic nie poszło zgodnie z planem; żaden zbrodniarz trudniejszy do schwytania od przypadkowego; nic bardziej fantastycznego od dedukcji Sherlocka Holmesa. Szansa realizacji zamierzeń maleje wykładniczo wraz z liczbą koniecznych dla sukcesu czynności. Ja chętnie wierzę, że ten czy ów planuje sobie jakiś gigaspisek; ale kiedy przychodzi do działania, wtrąca się entropia i dostajemy dziki chaos. - Nicholas machnął ręką na ciemny żywioł za burtą frachtowca. — Potem ty patrzysz, rozpaczliwie pragnąc odnaleźć wzorce, i ledwo jeden element doda ci się do drugiego, krzyczysz: „U-Boot!”, „Rekin!”, „Kraken!”. A to tylko fala zakręciła wodorostami.
7.
— Ten superprzestępca, ten król zbrodni, który wymyślił cały misterny plan. . .
— No, co takiego?
O. podniósł wzrok, a w jego złocistych oczach zalśniło coś na kształt podziwu.
— On ma dwanaście lat. To niewiele, nawet jak na człowieka.
B. sarknął i wsunął nową baterię do trójlufowego miotacza.
— Pewnie ogląda za dużo telewizji. Myśli, że jest Sherlockiem Holmesem.
— Raczej profesorem Moriartym — sprostował O.
— Holmes, Moriarty, co za różnica. Obaj będą wyglądali tak samo, kiedy obedrę ich ze skóry.
. . . a nawet mylili jego twórcę z kim innym:
8.
— Zawsze mnie pytają, czemu poświęciłam życie badaniu tak paskudnego okresu dziejów. A ja potrafię powiedzieć jedynie, że bywały jeszcze gorsze epoki.
— No to czemu tak zgłębiasz moje stulecie?
— Bo wtedy właśnie dokonało się przejście od barbarzyństwa do cywilizacji.
— Dziękuję. Mów mi Conan.
— Conan? Nie rozumiem. Tak nazywał się ten gość, który wymyślił Sherlocka Holmesa.
Doyle tymczasem stworzył wzorzec:
9.
Wzrost liczby ludności powiększał jednak zło wynikające z przeludnienia na wsiach, harówki w fabrykach i warsztatach, pracy dzieci, nieludzkich godzin zatrudnienia, wyzysku kobiet i niewymownej nędzy slumsów. Z biedy i psychopatologii miejskiego życia wyrastała zorganizowana przestępczość. Powstała nowa grupa społeczna zawodowych przestępców, nowa idea zawodowych sił policyjnych wzorowanych na oddziałach Scotland Yardu, nowy zawód detektywa, nowa fala budownictwa więziennego oraz — z narodzinami Sherlocka Holmesa (1894) — nowy gatunek literacki: powieść kryminalna.
10.
Porucznika F. P. z wydziału badań naukowych nazywano za plecami „Poirot”, jak nadętego belgijskiego detektywa z powieści Agathy Christie. D. nie miał wątpliwości, że P. wolał się uważać za Sherlocka Holmesa, pomimo pokaźnego brzuszka, krótkich nóg, zgarbionych ramion, twarzy świętego Mikołaja i błyszczącej łysiny. Dla podtrzymania upragnionego wizerunku P. prawie nigdy nie rozstawał się z fajką o wygiętym cybuchu, w której palił aromatyczną mieszankę grubo ciętego tytoniu. Fajka nie paliła się, kiedy D. wszedł do gabinetu P., ale przedstawiciel wydziału chwycił ją z popielniczki i wskazał nią krzesło.
— Siadaj, D., siadaj. Oczywiście spodziewałem się ciebie. Zakładam, że przyszedłeś zapytać, czego się dowiedziałem w sprawie Studio City.
— Zadziwiająca spostrzegawczość, F. P. odchylił się do tyłu w fotelu.
— Wyjątkowa sprawa. Naturalnie upłynie parę dni, zanim otrzymam wszystkie wyniki z mojego laboratorium. — F. zawsze mówił: „moje laboratorium”, jakby nie kierował wydziałem badawczym policji w wielkim mieście, tylko samotnie prowadził eksperymenty w jednym pokoju prywatnego mieszkania na Baker Street. — Jednakże mogę przedstawić ci kilka wstępnych wniosków, jeśli sobie życzysz.
— Jesteś bardzo uprzejmy.
P. przygryzł ustnik fajki, rzucił D. chytre spojrzenie i uśmiechnął się.
— Kpisz sobie ze mnie, D.
— Nigdy.
— Owszem. Kpisz ze wszystkich.
— Robisz ze mnie przemądrzałego gnojka.
— Bo jesteś przemądrzałym gnojkiem.
— Wielkie dzięki.
— Ale miłym, dowcipnym, inteligentnym, uroczym gnojkiem. . . a to wielka różnica.
(do odwoływania się)
11.
— Zbrodnię popełnił — odrzekł poważnie X — rudy mężczyzna średniego wzrostu z bielmem na lewym oku. Mężczyzna ten utyka trochę na prawą nogę i ma brodawkę nad łopatką.
— X! — zawołałem.
— Czego właściwie żądasz, przyjacielu? Patrzysz na mnie wzrokiem wiernego psa i chcesz, abym wypowiedział się w stylu Sherlocka Holmesa. . . A teraz poważnie: nie mam pojęcia, jak morderca wygląda ani gdzie mieszka, ani w jaki sposób go złapać.
— Ach, gdyby zostawił jakiś ślad! — westchnąłem.
— Właśnie, ślad! Zawsze tęsknisz do jakichś śladów. Jaka szkoda, że zbrodniarz nie palił papierosa i nie zostawił popiołu, a potem nie wdepnął w ten popiół butem podkutym gwoździami o osobliwym kształcie! Nie. Nasz nieznajomy nie był tak uprzejmy. Ale, mój drogi, jest przecież rozkład kolejowy.
(zachęcając do czytania prewersalek)
12.
— Wyobraziłem sobie następującą sytuację: twoja matka siedzi sobie z nieboszczką panią Holmes, szyją śpioszki lub stukają drutami i recytują — „Achilles, Herkules, Sherlock, Mycroft. . . ”
X nie podzielał rozbawienia przyjaciela.
— Jeżeli dobrze zrozumiałem, chodzi ci o to, że wyglądem nie przypominam Herkulesa? Doktor Burton obrzucił wzrokiem X-a, małą schludną postać odzianą w sztuczkowe spodnie, nienaganny czarny żakiet i starannie zawiązany krawat, i przesunęły się z lakierków na jajowatą głowę i olbrzymie wąsy, które były ozdobą górnej wargi.
— Jeśli już mam być szczery, to nie, X! — wyznał doktor Burton. — Jak rozumiem — dorzucił po chwili — nigdy nie miałeś czasu zapoznać się z klasyką?
— To prawda.
— Szkoda. Wielka szkoda. Dużo straciłeś! Gdyby to ode mnie zależało, każdy powinien studiować klasykę.
X wzruszył ramionami.
— Eh bien, i bez niej radziłem sobie wcale nieźle.
— Radziłeś sobie! Radziłeś! Nie w tym rzecz, żeby sobie radzić. Cóż za mylny punkt widzenia! Klasyka to nie drabina prowadząca do szybkiego sukcesu, jak te obecne kursy korespondencyjne! Nie jest ważne to, co dzieje się w godzinach pracy, istotny jest czas wolny. Wszyscy popełniamy ten sam błąd. Weźmy ciebie — starzejesz się, będziesz chciał rzucić pracę, zwolnić tempo. . . i co wtedy poczniesz z wolnym czasem?
Trzeba przyznać, że niektóre przygody są mało znane. . .
13.
— Ma pan przy sobie pudełko zepsutego pudru? — ocknął się po chwili ze swych myśli.
— A jakże — odrzekł Browne, wydobywając z teczki dobrze mi już znane szafirowe pudełko ze złotymi napisami.
Holmes usypał z niego trochę pudru, natarł go sobie na odwrocie dłoni i bacznie się jej przyglądał.
— Watsonie — rzekł po chwili. — Stoisz akurat koło półki z książkami, czy zechciałbyś łaskawie podać mi pierwszy tom (. . . )?
. . . lecz sama postać stała się synonimem określonego sposobu myślenia:
14.
— O Boże — wysapał. — Żyje pan w średniowieczu. Czy nie słyszał pan o nowoczesnej fizyce? Nawet Korea wzbogaciła się, znając ją. Czy nic pan nie czytał o stałych obwodach zamkniętych i układach scalonych? Nie używamy żadnych drutów żarzenia, żadnych lamp katodowych czy aparatury rozdzielczej. Teraz wszystko jest zawarte w układach scalonych. W jednej dużej kostce. Jedyną materią, która się porusza, są elektrony, ale ich nie może pan zobaczyć. Jedyną rzeczą, która się zużywa oprócz papieru do drukarki, jest prąd.
— Właśnie, prąd. Czy jest tutaj jakiś licznik? Jakiś zapis ile zużyto?
— Nie mam pojęcia. Przypuszczam, że dostajemy co miesiąc rachunek czy coś w tym rodzaju, ale płatnością zajmuje się ktoś z. biura, a nie mój wydział. Wiem tylko, że zużywamy go cholernie dużo. Tak dużo, że specjalnie dla naszych potrzeb musieli zainstalować nową linię. . . — K. urwał nagle i wpatrywał się gdzieś w dal. Później zamrugał gwałtownie, potrząsnął głową i powoli odwrócił się do T. — Wiesz, kim ty jesteś? Jesteś geniuszem! Sherlock Holmes. Przez cały czas nieśmiało prowadzisz mnie za rękę w stronę rozwiązania. To ja jestem głupcem. Bez twoich systematycznych, wręcz naukowych kopnięć w tyłek nigdy bym sobie nie przypomniał.
15.
— Wejdą na orbitę?
— Być może. To nie będzie ich kosztować dużo paliwa. Ale co chcą osiągnąć?
— Zaryzykuję kolejną odpowiedź. Przeprowadzą szybkie pomiary i wylądują.
— Oszalałeś albo wiesz coś, czego my nie wiemy.
— Nie, to sprawa prostej dedukcji. Stukniesz się w głowę, jak ci powiem.
— W porządku, Sherlock. Po co ktokolwiek miałby lądować na Europie? Co tam jest, na miłość boską?
Floyd cieszył się swoim małym zwycięstwem. Oczywiście, mógł się mylić.
— Co jest na Europie? Nic, poza najcenniejszą substancją we wszechświecie. Przedobrzył. Wasilij nie był głupcem i sam udzielił sobie odpowiedzi.
— Woda! No tak!
16.
Z balkonu rozciągał się wspaniały widok na wyłożony czerwonymi kafelkami dziedziniec z dwiema niebieskimi fontannami po bokach, na zdobiony sztukaterią mur, oddzielający od podwórka pokoje na parterze, na kryształowo czystą wodę w basenie, na złociste wydmy na plaży, na starą aleję spacerową, szary brzeg i połyskliwe, zielonkawe wody oceanu. Rosnące nad wodą kwiaty i trawy mieniły się różnorodnością barw i odcieni.
W górze przelatywało stado czarnych kormoranów; ich powrót z północy zwiastował nadchodzącą zimę.
Annie była szczęśliwa. Otrzymała w darze piękny dzień, urocze widoki i do tego męża — najlepszego z możliwych. Annie wystrzegała się sentymentalizmu, podobnie jak Tommy i Tuppence ze „Śledztwa na cztery ręce” — wspaniałego zbioru nowelek, w których Agatha Christie parodiowała znanych wówczas detektywów, takich jak Sherlock Holmes, ksiądz Brown czy Reggie Fortune, i nawet swojego Poirota. Annie oparła łokieć na stoliku, brodę położyła na dłoni i z uwielbieniem spojrzała na męża (czy raczej na te części jego ciała, które wystawały zza gazety).
17.
— A teraz mogę pani powróżyć?
— A czy teraz mógłbym pani powróżyć?
Udzieliwszy mi tej lekcji poprawnego mówienia przez chwilę drożyła się, ale nagle wyciągnęła rękę. Udawałem, że wróżę, wodziłem palcem po liniach dłoni i próbowałem mówić poważnym tonem naśladując Sherlocka Holmesa. Ale nawet ten wielki mistrz, przed którym nie ukryła się żadna irlandzka służąca z Brixton, uwielbiająca ciągutki i wiosłowanie, tu dałby za wygraną. Ręce Lily były niczym nie naznaczone i gładziutkie, kimkolwiek była, na pewno nie była służącą.
Ponieważ to jednak konkurs mamuta, nawet przy okazji Sherlocka musiała się pojawić Alicja i Faulkner:
18.
— Za wiele trzeba by wyjaśniać. Do zobaczenia w Londynie.
— W porządku — odparłem gderliwym tonem. — A tak przy okazji, skąd wiedziałeś, że tu jestem?
Geddes roześmiał się radośnie.
— Mamy swoje metody, Watsonie. Mamy swoje metody.
Rozległ się trzask i na linii zapadła cisza.
Odłożyłem z niechęcią słuchawkę. To także było typowe dla Brytyjczyków: zawsze rzucali w człowieka cytatami, zwłaszcza z „Sherlocka Holmesa” i „Alicji w Krainie Czarów”. Albo, do diabła, z „Kubusia Puchatka”!
19.
Kiedy najłatwiej przypisać autentyczne życie fikcyjnej postaci? Nie jest to los, który przypada w udziale wszystkim fikcyjnym postaciom. Nie przydarzył się Gargantui, Don Kichotowi, Madame Bovary, Długiemu Johnowi, Lordowi Jimowi, ani Popeye’owi (obojętne, czy chodzi o postać z powieści Faulknera czy o bohatera komiksu). Z drugiej strony, taki właśnie los stał się udziałem Sherlocka Holmesa, Siddharty, Leopolda Blooma, Ricka Blaine’a.
. . . a w konsekwencji i światy, w których Sherlock żyje realnie z innymi bohaterami literackimi:
20.
Kilka lat temu ponoć uczeń wspomnianego luminarza zbudował machinę, na której wyruszył w podróż do świata wyobrażeń kosmologicznych. Przez pewien czas utrzymywano z nim jednostronną łączność telepatyczną, zdążył jeszcze poinformować, iż znajduje się na krańcu płaskiej Ziemi, widzi w dole poruszającą się trąbę jednego z trzech słoniatlasów i zamierza zejść na dół do żółwia. Więcej wiadomości od niego nie było.
Prelegent, L.I.S., prawdopodobnie nie najgorszy naukowiec, magister, bardzo jednak upośledzony na skutek reliktów paleolitu w świadomości i dlatego zmuszony regularnie golić uszy, skonstruował wehikuł do odbywania podróży w opisywanym czasie. Jak wynikało z jego słów, istnieje realny świat, w którym żyją i działają: Anna Karenina, Don Kichot, Sherlock Holmes, Grigorij Melechow i nawet kapitan Nemo. Świat ten posiada własne bardzo ciekawe cechy i prawidłowości, a ludzie, którzy go zamieszkują, są tym bardziej plastyczni, realni i zindywidualizowani, z im większym talentem, pasją i prawdą odmalowali ich autorzy danych powieści. Były to rzeczy bardzo interesujące, zwłaszcza że S. porwany tematem mówił żywo i plastycznie. Później jednak spostrzegł się, że jego wywody brzmią niezbyt naukowo, porozwieszał schematy i wykresy i zaczaj mówić nudno, ściśle fachowym językiem o stożkowych redukcyjnych kołach zębatych, wielokanałowych transmisjach temporalnych i o jakimś przenikającym sterze. Bardzo szybko zgubiłem wątek i zacząłem przyglądać się obecnym na sali.
Uczony magister spał majestatycznie, chwilami odruchowo podnosił prawą brew, jakby dawał wyraz pewnym wątpliwościom co do słów prelegenta. Słuchacze w ostatnich rzędach rżnęli w funkcjonalną bitwę morską w przestrzeni Banacha. Dwaj studiujący zaocznie laboranci gorliwie zapisywali każde słowo, a na twarzach ich zastygł wyraz beznadziejnej rozpaczy i absolutnego poddania się losowi. Ktoś ukradkiem zapalił papierosa, puszczając dym między kolanami pod stół.
21.
Była tu Śnieżka i krasnoludki, Pinokio i Sherlock Holmes, Piotruś Pan i Fizia Pończoszanka, a także Czerwony Kapturek i Kopciuszek. Przy ogniu zebrało się też wiele znanych, lecz bezimiennych postaci: karzełki i elfy, fauny i czarownice, aniołki i diabełki.
==========
Dodane 20 kwietnia 2011:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu