Religia piękna
Lektura „Pamięci i stylu” była dla mnie wytchnieniem, była najprawdziwszym odpoczynkiem, mimo że niełatwo mi było dotrzymać kroku myślom autora. Ilekroć otworzyłem tę książkę i w skupieniu zaczynałem czytać, miałem wrażenie ucieczki stąd i wejścia w świat zupełnie odmienny od tego, który otacza mnie w mojej codzienności; odmienny także od świata krzyczącego do mnie z napierających zewsząd reklam; ucieczki w świat odległy o lata świetlne od brudów polityki, poniżającej pogoni za rzeczami, od jakichś strasznych ludzi pokazywanych w TV na przemian z serialami, których początki giną w pomroce dziejów. W świat literatury - najlepsze antidotum na brzydotę i bezsens wokół, ograbiające mnie ze zdolności postrzegania i przeżywania piękna tego świata. Dlatego w czasie ciemnych godzin nocy, w te „bezsenne godziny kochanków i umierających”[1], studiowałem „Pamięć”, niepomny codziennych katuszy wstawania przed słońcem.
Czytając eseje wypełniające tom „Pamięć i styl”, poznałem Prousta - wybitnego znawcę literatury, wnikliwego, błyskotliwego, bezkompromisowego krytyka literackiego. Także uszczypliwego i ironicznego: biada tym, których brał "na swoje pióro".
Podobała mi się bezpośredniość autora - bez dystansu między własną, prywatną osobą a sobą jako autorem tekstu; posługiwanie się przykładami z życia prywatnego; opisywanie swoich wrażeń i emocji tak, jak zwykle robi się to w liście do przyjaciela, a nie w tekście, który ma być upubliczniony. Czuje się jego pasje, jego uwielbienie Słowa i Piękna, obcuje się z myślami przedstawionymi tak - jakże to dla niego charakterystyczne! - że wrażenie odkrywczości i nienasycenia budzonego duchową ekscytacją stają się immanentną częścią lektury jego tekstów. Pisząc o przeczytanych dziełach literackich, potrafi swoim ich widzeniem roztoczyć jakąś przedziwną magię: piękno w niej, tajemniczość, nieskończoność, marzenia i sny nasze, najskrytsze tajemnice ludzkiego serca. Tak pisał człowiek, który pojechał do Rouen, by wśród wielu innych znaleźć na fasadzie tamtejszej katedry maleńką rzeźbę, o której czytał w książce, a później pisać o jej zauważeniu, ożywiać ją swoimi wrażeniami. A przypominają one jedną z tych ciepłych i nadzieję przynoszących bajek, w których czułe i kochające serce pokonuje obojętność czasu i śmierci, prowadząc nas dalej: ku Bogu i temu w nas, co boskie i może liczyć na nieśmiertelność.
Ta głęboka duchowość przeżyć estetycznych jest tutaj drogą dojścia do sacrum; jest religijnością o tyle inną od potocznie rozumianej, o ile jest dla mnie głębszą, prawdziwszą. To religia piękna[2], w której dzieła natury i dzieła sztuki są emanacją, poprzez ludzkiego ducha, boskich idei. W ujęciu Prousta przyjemność przeżywania piękna traci ślady swojego – jak pisze - bałwochwalstwa, wynoszenia tegoż na piedestał, ponieważ zawierając w sobie cząstkę nieskończoności, idei, zwraca się w ten sposób ku boskości: „Nie istnieje w naturze taka forma, choćby najpiękniejsza, jaka swej wartości nie zawdzięczałaby tej cząstce nieskończonego piękna, które się w nią wcieliło...”[3]. Naturze, o której w innym miejscu pisze, że każdemu daje „szansę, by wyraził jasno najgłębsze tajemnice życia i śmierci”[4]. Żałować trzeba, że tylko nielicznym dana jest możliwość tak głębokiego przeżywania. Polecam tutaj ważny swoją wymową fragment wspomnień przyjaciela Prousta, Reynaldo Hahna, cytowany w przypisach na stronie 216.
To, co Proust zawarł w „Pamięci”, jest na stronach „W poszukiwaniu...” - wszak znawcy jego twórczości w tych właśnie tekstach upatrują prapoczątków jego dzieła, i pewnie mają rację - ale po raz kolejny objawia się tutaj zadziwiająca zdolność autora, potrafiącego swoje myśli wysławiać od nowa, a każde ujęcie jest inne od poprzednich, a przy tym tak świeże, jak jego zachwyty kwiatem głogu. Więc czytałem i słuchałem siebie; sięgałem po laptoka i zapisywałem jego myśl pięknie wyrażoną, myśl jakże często budzącą oszołomienie odkrywaną głębią, łamałem głowę nad inną, zbyt trudną dla mnie, wiedziony przypomnieniem czy skojarzeniem wracałem do stron już przeczytanych i w połączeniu myśli znajdowałem perły wcześniej niedostrzeżone - słowa wyrażające czarujące mnie myśli, aż w pewnej chwili uświadomiłem sobie, zdziwiony, pragnienie trwania tego stanu, tej lektury.
„(...) chcielibyśmy otrzymać odpowiedzi na nurtujące nas pytania, podczas gdy on (autor – dop. mój) może nas tylko obdarować pragnieniami”[5].
Wracałem do tej lektury, wytrwale tropiąc nieodgadnioną w pełni zagadkę szczęścia Prousta; wydaje mi się, że tym razem uchwyciłem ją i poznałem niemal zupełnie. Niemal, ale jestem dobrej myśli: wszak "Jan Santeuil" jeszcze przede mną, a i "W poszukiwaniu..." nie jest za mną, a przy mnie. Bo prawdy, jak pisze Proust, nikt nam nie poda w taki sposób, abyśmy mogli ją przyjąć i zrozumieć - musimy wytrwale szukać jej w sobie. Lektura esejów rzuca nieco światła na jego niezbyt pochlebną ocenę przyjaźni, pozwala domyślać się powodów, dla których autor, piszący o udawaniu jako istocie przyjaźni, miał tak dużo szczerych przyjaciół i jednocześnie sam przyjaźni do nich nie udawał.
Polecam uwadze czytelników bardzo ciekawe, oryginalne i głęboko sięgające przemyślenia o czytaniu, poezji, o sztuce i jej pokrewieństwie z filozofią, ale i o nas, o „barwach naszych marzeń”. Odkrywają one głębię wzajemnego przenikania się sztuki i piękna z emanacją ludzkiego ducha, a czytając je, ma się wrażenie bliskiego obcowania z jakąś wielką tajemnicą, z czymś, czego przyswojenie odkryje przed nami nowe perspektywy, wyzwoli nas, jednocząc z tajemnymi ideami, przyda barw „naszym dniom przeżywanym bez odrobiny piękna”[6] - dniom straconym.
Nie traćmy naszych dni.
---
[1] Marcel Proust, „Pamięć i styl”, tłum. Marek Bieńczyk, Janusz Margański, Michał Paweł Markowski, Wydawnictwo Znak, Kraków 2000, str. 81.
[2] Tamże, str. 14.
[3] Tamże, str. 66.
[4] Tamże, str. 32.
[5] Tamże, str. 91.
[6] Tamże, str. 114.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.