Dodany: 01.10.2010 21:10|Autor: Marioosh

MacDonald w nowym stylu


Adwokat Gordon Sable zleca Lew Archerowi odnalezienie syna Marii Galton, Antoniego, który opuścił dom rodzinny dwadzieścia dwa lata wcześniej w atmosferze wielkiej niezgody - kobieta czując nadchodzącą śmierć chce się z nim pogodzić ("Chce przed śmiercią wynagrodzić Antoniemu krzywdę. Źle go traktowała. Nie pozwalała mu żyć własnym życiem. Chciała go mieć w całości dla siebie"[1]). Zarówno Sable, jak i Archer uważają, że te poszukiwania to strata czasu i pieniędzy, jednak detektyw mimo to rozpoczyna śledztwo. Niedługo potem przed domem Sable'a zostaje zasztyletowany jego służący, Peter Culligan, który swego czasu był członkiem bliżej nieznanego gangu. Wkrótce Archer odkrywa, że Galton został zamordowany, ale odnajduje jego syna, który również poszukuje Antoniego. Młody Galton staje się więc spadkobiercą fortuny swojej babci, ale detektyw nie jest do końca przekonany do jego prawdziwej tożsamości i uważa, że wszystko się ze sobą wiąże ("Zbyt wiele spraw zbiegło się naraz: morderstwo Culligana, morderstwo Galtona, pojawienie się syna Galtona, jeżeli nim jest. Mam nieodparte uczucie, że wszystko zostało z góry zaplanowane"[2]). Dochodzenie Archera toczy się powoli, lecz w końcu ukazuje skrywane kłamstwa i rodzinne tajemnice.

"Sprawa Galtona" to ósma książka z serii o Lew Archerze i dopiero tutaj mamy do czynienia z własnym, wyrazistym stylem Rossa MacDonalda. Pojawiają się tu wszystkie elementy, które będą przeważały w pozostałych dziesięciu tytułach serii, czyli przede wszystkim grzebanie w przeszłości bohaterów i poszukiwanie ich prawdziwej tożsamości. MacDonald okazuje wiele sympatii swoim młodym bohaterom, zarówno Galtonowi, jak też jego byłej i obecnej narzeczonej; wyraźnie widać, że to właśnie oni są ofiarami szwindli i intryg dorosłych. Tradycyjnie już nic nie jest takie proste, jak się początkowo wydaje, a finał przynosi więcej goryczy niż satysfakcji. Archer już nie posługuje się pięściami tak chętnie jak kiedyś, a bardziej uświadamia sobie upływanie czasu ("Czas przenosił mnie błyskawicznie w przedwczesny wiek średni"[3]), ludzie przez to chętniej się przed nim otwierają ("Nie wiem, czemu to panu mówię, chyba dlatego, że ma pan taką twarz do zwierzeń"[4]). Oczywiście, jak to u MacDonalda, książka obfituje w lakoniczne, precyzyjne charakterystyki postaci, cięte dialogi i lekko surrealistyczne opisy ("Trawnik miał barwę farby, jakiej używa się do drukowania numerów serii na banknotach"[5]). Wszystko to sprawia, że można tę książkę polecić na jesienne wieczory.


---
[1] Ross MacDonald, "Sprawa Galtona", tłum. Wacław Niepokólczycki, wyd. Iskry, Warszawa 1980, str. 30.
[2] Tamże, str. 125.
[3] Tamże, str. 240.
[4] Tamże, str. 102.
[5] Tamże, str. 14.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 930
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: