Dodany: 21.01.2007 15:09|Autor: lawson
Jak pokochać Pilcha - przepis autora
Grenouille - bohater dopiero co zekranizowanego "Pachnidła" - całe życie tworzy eliksir, który ma sprawić, by ludzie go pokochali. "Pachnidło" jest bowiem książką o miłości, a raczej jej braku, zaś bohater, potocznie zwany wielokrotnym mordercą, to jedna z najbardziej romantycznych postaci literackich ostatnich lat.
Wspominam "Pachnidło", ponieważ "Moje pierwsze samobójstwo" Jerzego Pilcha jest niczym innym, jak literackim eliksirem, pachnidłem, które ma sprawić, żeby czytelnik pokochał autora. Albo chociaż zrozumiał.
I w moim przypadku rzecz się powiodła.
Jestem uwiedziona.
Nigdy dotąd nie czytałam prozy Pilcha (w każdym razie nie przeczytałam żadnej z jego książek w całości) i, prawdę mówiąc, byłam przekonana, że z całą pewnością jej nie przeczytam. I to mimo sympatii wielkiej do autora. "Moje pierwsze samobójstwo" przenicowało jednak moje poglądy i teraz właśnie piszę pean pochwalny na cześć autora.
Ta książka nie daje się zamknąć. Z opowiadania na opowiadanie wsiąkamy w świat autora, a to dlatego, że Jerzy Pilch jest z czytelnikiem niebywale szczery i opowiada mu to, co zazwyczaj opowiada się najlepszym przyjaciołom i po morzu wódki. Nie żadna fraza czy zagasły świat ewangelickiej Wisły. Wcale nie o to chodzi, gdy się człowiek zachwyca "Moim pierwszym samobójstwem". Chodzi o to, że ta książka to intymna historia, niespodziewanie intymna, którą ktoś bez strachu i w zaufaniu nam powierza. Spodziewaliśmy się konwencjonalnej rozmowy przy konwencjonalnej kawie, a tu płynie naraz opowieść od serca.
Pilch w swoich opowiadaniach bywa żałosny, samotny, oszalały nawet z samotności. Jest zranionym dzieckiem i pogubionym dorosłym, niespełnionym mężczyzną i opuszczonym pisarzem. Przepraszam za wyrażenie, ale jest tymi wszystkimi postaciami jakby od niechcenia. Nie żali się. Nie szuka winnych. Tak tylko opowiada, że ot, zdarzyło się.
Naprawdę po przeczytaniu tych opowiadań ma się ochotę napaść gdzieś autora i najpierw go wyściskać, a potem iść na bombkę koniaku. Myślę zresztą, że Jerzy Pilch tak właśnie pokierował słowem, by skłonić czytelnika do podobnych szaleństw.
Mam w oczach scenę, jak matka rzuca w Starego kotletami cielęcymi, i jak umiera babka Pechowa. Widzę, jak stary uczył się jeździć samochodem i jak Jerzy Pilch siedzi w hotelu po wieczorze autorskim. Zachwycam się nimi.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.