Wczoraj wraz z użytkownikiem występującym tutaj jako Lutek i z Przyjaciółką wybrałem się na Targi Książki do Krakowa. Nigdy wcześniej nie byłem na Targach, nie do końca wiedziałem, co zastanę i jak to wygląda. Mieliśmy wytyczony plan działania i listę osób, z którymi chcielibyśmy się zobaczyć. Pociąg oblegały tłumy chcące zdążyć na Targi. W tramwaju jechaliśmy ściśnięci jak sardynki w puszce. Tuż przed targami do tramwaju wsiadły dziewczyny rozdające zniżkowe kupony na zakupy w wydawnictwie Znak. Okazało się, że mają kilka vipowskich kuponów uprawniających do wzięcia darmowej książki w Znaku dla tych, którzy mają książki w plecakach. Udało nam się zdobyć czarny vipowski kupon i już zaczęliśmy planować, co zgarniemy ze "Znaku" jak tylko dotrzemy na Targi. Celowaliśmy w książki Hołowni lub Schmitta.
Przed wejściem również stały tłumy. W tym miejscu chciałbym gorąco podziękować Biblionetce za przysłanie mi wejściówek. To bardzo miłe. Ja sam wyszedłem z tego tłumu i poznałem Pana Redaktora "Literadaru" Piotra Stankiewicza, z czego się bardzo cieszę. To właśnie Pan Redaktor mnie wprowadził na Targi.
Z Lutkiem odnaleźliśmy się jakiś czas później (Przyjaciółka gdzieś zniknęła) i zaczęliśmy buszowanie po stoiskach interesujących nas wydawnictw. To była nie lada przeprawa. Pierwszy raz widziałem takie tłumy. Trzeba było być ciągle w ruchu i albo iść z tłumem albo przepychać się łokciami. Mieliśmy specjalną mapkę hali, stoiska były oznaczone (choć konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, jaka była logika tego oznaczenia). Efekt był taki, że po godzinie cała nasza trójka (również Przyjaciółka, do której udało nam się dodzwonić) była wykończona. Bo w sumie takie przeciskanie się, wytężanie wzroku na numerki jest męczące. Ale nie zamierzaliśmy rezygnować:)
Byliśmy między innymi w "Znaku", żeby zrealizować te vipowskie kupony. Wybraliśmy sobie po książce (ani Schmitta ani Hołowni nie było), po czym przy kasie okazało się, że "dowolna książka" oznacza jedną z dwóch narzuconych książek - jedną Grzegorczyka, którą wziął Lutek (nie pomnę tytułu) i drugą "Krótki i niezwykły żywot Oscara Wao" Diaza. Takie to były promocje...:)
Niestety nie udało mi się dopchać z moim podniszczonym egzemplarzem "Dziewczynki w czerwonym płaszczyku" do Romy Ligockiej (tłumy mnie odstraszyły), ale widziałem panią Ligocką i byłem jakoś wzruszony tym, że mogę zobaczyć na żywo tę osobę, której książki tak bardzo mi się podobały.
Za to oboje z Przyjaciółką bardzo chcieliśmy pójść do Ewy Ostrowskiej - i ja i przyjaciółka jesteśmy zachwyceni jej twórczością. Lutek gdzieś przepadł, a my czekaliśmy na przyjazd pisarki i kręciliśmy się w pobliżu stoiska, przy którym miała podpisywać książki. Niedaleko podpisywała książki Małgorzata Gutowska-Adamczyk. Nie znam "Cukierni Pod Amorem", ale słyszałem o tej książce wiele dobrego, a pani Gutowska-Adamczyk przyjmowała ostatnich interesantów. Zapytaliśmy, ile kosztuje książka (10 złotych różnicy co do okładkowej ceny) i stwierdziliśmy zupełnie spontanicznie, że kupujemy - ja jedną część Przyjaciółka dwie. I śmialiśmy się z tego jak z dobrego żartu. Poszliśmy od razu podpisać nasze nowe nabytki. Pani Gutowska-Adamczyk zrobiła na mnie wrażenie osoby niezwykle ciepłej i serdecznej - jestem naprawdę ciekaw, jaka będzie jej książka. Zostaliśmy poczęstowani również ciasteczkami - co było bardzo miłe. Myślę, że takie zupełnie spontaniczne kupowanie książek to miły wyznacznik Targów.
Tymczasem odnaleźliśmy Lutka, który wołał, że Ewa Ostrowska już się pojawiła. Pognałem tam, jakby pani Ostrowska miała być na Targach tylko minutę. Byliśmy pierwszymi osobami, które podeszły do tego stanowiska. Gdy położyliśmy przed pisarką moje egzemplarze "Śniła się sowa" i "Owoc żywota twego", zapytała ze śmiechem "Gdzieście to znaleźli?". Mieliśmy również chwilę, aby porozmawiać. Dowiedzieliśmy się między innymi, że 70% tego, co jest opisane w "Śniła się sowa" to nie fikcja i nawet znała kobiety, które jak Ciućkowa przecedzały mleko przez zaszczaną halkę. Do pani Ostrowskiej wracaliśmy jeszcze dwukrotnie - raz, gdy Przyjaciółka dla siebie, a ja dla Lutka kupiliśmy "Abonent czasowo niedostępny" i raz, kiedy na nasze specjalne życzenie sprowadzono nam z magazynu "Grę ze śmiercią w tle" (zachęcony biblionetkową recenzją, stwierdziłem, że muszę mieć tę książkę). I tu kolejne zaskoczenie. Na okładce widniała cena 24,50, więc myśleliśmy, że zapłacimy po 20 złotych, jeśli nam trochę obniżą. Jakież było nasze zaskoczenie, kiedy usłyszeliśmy
Pani Sprzedająca - 4,50
Ja: - Pani chyba żartuje?
Przyjaciółka - Chyba 24,50?
Było to już drugie bardzo miłe zaskoczenie tego dnia. Pierwsze miało miejsce, kiedy jakimś cudem znaleźliśmy stolik, żeby sobie usiąść. Lutek zamówił kawy i kawałki sernika, a kiedy je przyniósł wydarzył się wypadek. Któreś z nas potrąciło chybotliwy stolik i choć kawy udało się uratować ciasto wylądowało na podłodze. Wszystko szybko sprzątnięto, a ja wybierałem się właśnie, żeby jeszcze raz zamówić sernik, gdy pani sprzedawczyni podała Lutkowi za darmo po jeszcze jednym kawałku, bo ten wypadek to nie jego wina. Bardzo to było miłe, zwłaszcza, że ten wypadek nie był również winą tych pań sprzedawczyń.
Jedząc zaczęliśmy oglądać książki. Najwięcej radości sprawiły mi "Sekretne zapiski Agathy Christie", którą kupiliśmy sobie z Lutkiem w Wydawnictwie Dolnośląskim. To prawdziwa gratka dla fanów Agathy Christie - i serdecznie Was zachęcam do sięgnięcia po tą pozycję. "Sekretne zapiski" zawierają notatniki wielkiej pisarki, w której zapisywała pomysły na książki, etapy realizacji, wariantywne rozwiązania. Brawa należą się również Johnowi Curranowi, który scalił to wszystko, opatrzył odpowiednimi wyjaśnieniami, przestrzegał przed zdradzeniem treści (zaczyna się rozdział: "Zdradzone zakończenia: lista tytułów). To po prostu kawał dobrej roboty!
Potem już wszystko potoczyło się dosyć szybko. Poszliśmy do Andrzeja Stasiuka, u którego Lutek nabył dla mnie "Dziennik pisany później". Ja z kolei widziałem się z Martą Magaczewską, której debiutancką książkę "Zaćmienie" recenzowałem dla ArtPapieru. Wśród innych osób, które widzieliśmy mogę wymienić Martę Fox, Ewę Wiśniewską, Martynę Wojciechowską, Wandę Chotomską i Steffena Mollera.
Wychodziliśmy zmęczeni, ale pełni pozytywnych wrażeń i... książek (w sumie 14). Dla mnie będzie to na pewno niezapomniane przeżycie.
A żeby nie obyło się bez aktualnych omówień książek spieszę donieść, że właśnie kończę
Wielki seks w małym mieście (
Polakowa Tatiana)
Całkiem dobry kryminał i tylko żałuję, że trupem nie padła pani detektyw Olga Riazancewa. Dawno nie miałem tak negatywnych odczuć co do bohaterki. Riazancewa jest zjadliwa, nieprzyjemna dla otoczenia, złośliwa i uważa się za zabawną. Z jednej strony cieszę się, że to nie jest ten irytujący mnie humor Chmielewskiej, z drugiej to nie jest jakaś inteligentne poczucie humoru pełne celnych ripost i trafnych obserwacji. Dobrze, że kryminały rzadko się czyta tylko dla detektywów. A intryga niczego sobie:) A jednak już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę czytać coś ze swoich świeżych nabytków:)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.