"Basia i Boże Narodzenie"
Uwaga! Recenzja dla Rodziców.
"Basia i Boże Narodzenie" była pierwszą książką z cyklu, z którą ja i moja kilkuletnia córeczka miałyśmy przyjemność się zapoznać i od razu obydwie obdarzyłyśmy rezolutną bohaterkę i jej rodzinę sympatią. Trudno mi wypowiadać się o przyczynach, dla których Zuzia tak polubiła Basię, mogę tylko podejrzewać, że ma to coś wspólnego z podobieństwem życia toczącego się w domu Basi do naszego, jednak nie ma przeszkód, żebym przytoczyła przyczyny, dla których ja, jej mama, z taką przyjemnością czytam dzieciom o przygodach Basi.
Zacznę od tego, o czym wspomniałam już wyżej. Z uśmiechem odnajduję w obrazie rodziny Basi analogie do naszego domu: od ogólnej atmosfery po tak nam znajome "Tata spał, zmęczony po nocnym dyżurze w szpitalu"* czy też kategoryczne stwierdzenie mamy, że bez niej sobie nie poradzą. Wzruszam się regularnie przy scenie jasełek, które dzieci przygotowały dla rodziców zamiast wigilijnego czytania Ewangelii i w ogóle przy całym opisie kolacji wigilijnej. Bardzo też przypadły mi do serca tłumaczenia dotyczące istnienia świętego Mikołaja.
Zostawiając z boku emocje i analogie, chciałam zaznaczyć, że wśród licznych na rynku wydawniczym książeczek dla dzieci opisujących ważne i trudne wydarzenia w życiu najmłodszych (bo do tej grupy, przynajmniej teoretycznie, należy ta seria), opowieści o Basi są osadzone w naszych realiach kulturowych. Jest więc świąteczne pieczenie pierników, robienie zabawek choinkowych, kolacja wigilijna - opisane językiem, który, w przeciwieństwie do wielu innych książeczek dla dzieci, nie wywołuje u mnie zgrzytania zębami.
Wszystko to sprawia, że nie narzekam, kiedy Zuzia chce, żeby przeczytać jej tę czy też inną książkę z cyklu o Basi trzeci raz pod rząd.
---
* Zofia Stanecka, Marianna Oklejak, "Basia i Boże Narodzenie", wyd. LektorKlett, Poznań 2008, str. 2.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.