Dodany: 08.02.2007 17:02|Autor: Filip II
Merde!, czyli kilka godzin spędzonych z książką Stephena Clarke'a
W potocznym języku słowa "merde" nadużywać nie należy, tym bardziej w Biblionetce! A tu proszę, będę mógł sobie poużywać.
Po "Merde!..." sięgnąłem dlatego, że niedługo wyjeżdżam do Paryża, na tydzień i w celach poznawczych. Z własnej woli. Jadę tam, żeby stracić trochę pieniędzy.
Bohater jedzie do Paryża na rok, pracować i zarabiać. I żeby przelecieć kilka panienek (bo jego angielska dziewczyna, którą zresztą rzucił, miała zbyt trudną osobowość ).
Paul West jest brytyjskim biznesmenem; jedzie do Francji w celu rozkręcenia sieci herbaciarni, na którą pieniądze wykłada francuski rzeźnik, prawicowy polityk - odpowiednik polskiego Stokłosy.
Paul bardzo nie lubi swoich współpracowników, ponieważ za dużo się całują i mało pracują. Nie lubi też francuskiej biurokracji, francuskiego jedzenia, nie przepada za francuską kulturą, lubi "Amelię", a "Delicatessen" jest dla niego za trudne, pogardza poetami, którzy piszą o miłości (fizycznej). Patrzy krzywo na Christine, z którą pracuje - nie chciała się z nim przespać (jeśli tak można nazwać krótki stosunek płciowy odbyty w toalecie).
Lubi irlandzkie puby, lubi, kiedy dziewczyna pójdzie z nim do łóżka (najlepiej bez zobowiązań).
Nagle próbuje być uczciwy, marzy mu się stały związek.
Potem mamy happy end, który doskonale umożliwi nam napisanie kontynuacji.
Wszyscy, którzy czytali tę książkę, powiedzą, że przesadzam. I po części będą mieć rację, ale bardzo mi szkoda tych punktów podajowych, które wykorzystałem na "Merde". Szkoda też, że "Trzej panowie w łódce" - książka w każdym calu genialna - niejako reklamuje tę pozycję.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.