Dodany: 15.02.2007 04:41|Autor: steppenwolf24

Książka: Przebudzenie
Mello Anthony de

4 osoby polecają ten tekst.

Wiatr ze Wschodu... wiatr z Zachodu


Tekst ten jest mojego autorstwa, pierwotnie został przez mnie umieszczony na stronie forum jointgeneration.


KILKA SŁÓW... I JEDNA HISTORIA...

Kiedyś pojawił się człowiek, który umiał rozniecać ogień, nikt inny wówczas tego nie potrafił, więc on chodził od wioski do wioski, od plemienia dla plemienia i obdarzał ogniem ludzi, którzy byli mu za to bardzo wdzięczni, ale kiedy tylko chcieli okazać mu wdzięczność, on znikał, ponieważ nie potrzebował od nich żadnych słów, żadnego podziękowania czy uwielbienia. Czuł się dobrze tylko wtedy, kiedy mógł bezinteresownie pomagać innym ludziom – dawać im ogień. Kiedyś zawitał do jednej wioski, ale jego prezent dla społeczności dostrzegli tamtejsi kapłani zaniepokojeni tym, że ktoś może stanowić dla nich konkurencję, a wówczas już ten człowiek, który przyniósł ogień, wbrew swym intencjom stawał się sławny, kapłani go zabili, ukrzyżowali go, otruli, nieistotne, później sporządzili jego portret, który zawisł na centralnym miejscu w świątyni, obok portretu spoczywały narzędzia do rozniecania ognia. I tak trwało to przez wieki, unieśmiertelniony dawca ognia stał się ikoną, idolem, bogiem, ale ludzie nie mieli ognia, mieli tylko portret...

Właśnie skończyłem czytać książkę Anthony'ego de Mello „Przebudzenie”, przeczytałem również teksty Tomasza Mertona. Obaj ci ludzie byli duchownymi katolickimi, ale w swej twórczości nawiązywali do religii i filozofii Wschodu. To tyle, reszta jest nieważna, ważne jest przebudzenie, jak mówi jezuita.

UWAGA! TO NIE PROPAGANDA ŚWIADKÓW JEHOWY!

Pamiętacie Fromma, teraz mogę sypać jak z rękawa nazwiskami wybitnych jednostek, ale to nie jest moim celem, przywołuję Fromma, ponieważ on dostrzegał to, w jakim wielkim stopniu jesteśmy zniewoleni przez religię i kulturę, w jak wielkim stopniu nasze informacje, nasza wiedza, nasze etykietki i społeczeństwo, w którym żyjemy, zniewoliło nas, w ten sam sposób jak ludzi, którym został tylko portret człowieka, który kiedyś przyniósł im ogień, ale nie mieli ognia, mieli religię, ale nie dawała ona pocieszenia, nie dawała wolności ani miłości, nie dawała duchowości. Człowiek jest istotą duchową, w takim samym stopniu, jak jest istotą społeczną.

Anthony de Mello już na samym początku swojej książki apeluje do czytających, prosi o krytykę, prosi o całkowicie krytyczne przypatrzenie się jego tezom, nie chce, abyśmy uwierzyli mu na słowo, nie chce nas do czegoś przekonać, to nie jest jego celem. Jego celem jest, o ile dobrze go rozumiem, chrześcijańska troska o dobro każdej istoty ludzkiej, jakkolwiek to patetycznie zabrzmi, myślę, że tak właśnie jest. Ten jezuita chce się z nami podzielić swoim własnym doświadczeniem życia, tym doświadczeniem, które on sam nazywa „przebudzeniem”, a które oznacza, ni mniej, ni więcej, uwolnienie się od samego siebie, od pęt kultury, tego wszystkiego, co zamazuje nam obraz prawdziwego boga, przez co tracimy naszą duchowość.

JA MNIE NIE ZNAM?

De Mello pisze o dwóch sferach ludzkiej osobowości – „ja” i „mnie”. „Ja” nie jest sprecyzowane, de Mello idąc za naukami mistrzów Wschodu uważa, że definicja czegokolwiek nie przybliża nas do poznania, ale oddala, uchwycenie czegokolwiek w ramy jest stratą tego czegoś, nie można w ramy ująć rzeczywistości, bo jeśli to zrobimy, zostanie nam tylko model rzeczywistości, czyli coś, co nie jest rzeczywistością, a jedynie jej imitacją, można powiedzieć narzędziem. „Ja” to istota ludzka, „mnie” to wszystko inne, co nas otacza, ale co zinternalizowaliśmy, wszystkie społeczne tabu, wszystkie etykietki, wszystko. Prawdziwe „Ja” nie cierpi, cierpi tylko „mnie” – de Mello prowokuje pytanie: Co, jeśli umrze ktoś z Twojej rodziny, albo ukochana osoba, czy Twoje cierpienie będzie wypływało ze straty tej osoby jako istoty ludzkiej, z końca jej życia, czy może będzie wypływało z tego, że Ty już nie będziesz miał podpory, nie będziesz miał kogoś, kto czeka, kiedy wracasz z pracy, z kim możesz porozmawiać, podzielić się swoimi tajemnicami. Będziesz cierpiał czysto egoistycznie, dlatego, że Ty tracisz coś, czego potrzebujesz, a to coś jest właśnie tą osobą, inaczej tracisz coś, co Tobie się wydaje niezbędne do bycia szczęśliwym, nie płaczesz nad zmarłą, ale nad sobą, swoim cierpieniem, nad tym, co utraciłeś z powodu śmierci bliskiej osoby.

De Mello mówi, że nieważne są nazwy i słowa, można wyznawać różne religie, można hołdować różnym wartościom w ich obrębie, ale najważniejsza jest w tym wszystkim duchowość człowieka. Jednym słowem - wiele słów na określenie tego samego Boga, wiele definicji na określenie tego samego stanu, czy będzie to Bóg, czy wolność, czy prawda, czy miłość, wszystko jest tożsame, Bóg jest ideałem, w nim zawierają się te wartości, powiedzmy - platońskie idee, które przez słowa zostały zdeformowane, przez słowa zostały odebrane człowiekowi.

De Mello rozróżnia świadomość siebie od wiedzy i informacji, człowiek nadużywający jakiejś trującej substancji wie, posiada wiedzę, że ona go zabija, kiedy jednak lekarz powie, że jest chory z powodu tej substancji i może umrzeć, wówczas ma świadomość. Tym różni się wiedza od świadomości. Wiedza jest w gruncie rzeczy bezużyteczna w przypadku duchowości, ważniejsza jest świadomość, a wiedza może co najwyżej być narzędziem do jej osiągnięcia.

LOVE ME TENDER TILL I DIE...

Autor „Przebudzenia” pisze dużo o miłości, ja teraz już wiem, zrozumiałem, że prawdziwa miłość jest jednak dawaniem wolności, manipulowanie kimś jest przeciwne wolności, a tak długo ja sam się przed tą prawdą wzdragałem. Miłość jest dawaniem wolności drugiemu człowiekowi, jest akceptacją drugiego człowieka, bez chęci manipulacji nim w celu otrzymania od niego tego, czego byśmy my sami sobie życzyli, jest rezygnacją z prób zmiany drugiej osoby, miłość z tej perspektywy jest wolnością, de Mello idzie dalej, twierdzi, że utrata obiektu westchnień nie jest powodem do cierpienia dla człowieka oświeconego, przebudzonego, jeśli natomiast ten człowiek cierpi, znaczy to tylko tyle, że ta osoba świadczyła mu pewne rzeczy, których on sam potrzebował, może ją kochał dlatego, że dawała mu poczucie bezpieczeństwa, może była pierwszą osobą w życiu, która z nim szczerze porozmawiała i dzięki której mógł w końcu się otworzyć. Utrata tej osoby według de Mello może być przygnębiająca, ale dotyka tylko warstwy „mnie”, warstwy naszych oczekiwań, naszych żądz, naszych pragnień, nie dotyka „ja”.

Czy kochamy jakąś osobę ze względu na nią samą, czy ze względu na to, że zaspokaja nasze określone potrzeby?

Świat według nauk de Mello jest niezmienny, nasze problemy wypływają nie ze świata, ale z nas samych, cierpimy, ponieważ pragniemy zmieniać i kształtować rzeczywistość, kiedy nam się to udaje, przeżywamy chwilę wytchnienia, co nie ma nic wspólnego ze szczęściem, kiedy nam się nie udaje zmienić rzeczywistości, cierpimy, bo świat nie jest taki, jakim my byśmy go chcieli widzieć. Źródłem problemu jest sam człowiek, a obarczanie winą świata jest tylko racjonalizacją, zrzuceniem z siebie odpowiedzialności za nasze błędy i nieszczęścia.

DEMONY WRACAJĄ...

Im bardziej coś zwalczamy, tym większą siłę temu czemuś dajemy, jednym słowem, to my karmimy swoje własne demony, a później w glorii chwały jedziemy na krucjatę przeciwko nim, ale nie jesteśmy w stanie ich pokonać, ponieważ nasza walka z nimi dodaje im tylko sił. Jak mówi de Mello, nie pokonamy ciemności przez wygrażanie jej pięściami, pokonamy ją, kiedy zapalimy światło. Dla mnie osobiście to jak manifest „Nadczłowieka” Nietzschego i ten argument trafia do mnie.

Jesteśmy przywiązani do ludzi i do używek, ponieważ dają nam chwilę wytchnienia, są lekiem przeciwbólowym, ale nie lekiem zwalczającym prawdziwą chorobę. Ludzie i nasze kontakty z nimi są jak używki, lubimy ludzi, którzy lubią nas, ludzie są łasi na komplementy, starają się dopasować do ideału muskularnego faceta czy smukłej kobiety, takie wzorce lansuje nam kultura, nawet jeśli się sprzeciwimy, wówczas inni nadal im hołdują i nasze wysiłki nie spotkają się z aprobatą z ich strony. Czy naprawdę potrzebujemy ich aprobaty, czy musimy cały czas uganiać się za pieniędzmi i statusem społecznym (cokolwiek tutaj: ja mogę wstawić potrzebę bycia postrzeganym jako człowiek inteligentny) po to, by ludzie mogli podziwiać nasz wypielęgnowany, stworzony dla nich z takim wysiłkiem wizerunek? De Mello pyta, ile czasu marnujemy na to, by móc się dostosować do oczekiwań innych ludzi, jak wiele energii marnujemy tylko po to, by sprostać naszym pragnieniom akceptacji społecznej.

MOGĘ PANA PROSIĆ NA SŁÓWKO?... JEST TAKA SPRAWA...

Mark Twain napisał kiedyś: „Było tak zimno, że gdyby termometr był o cal dłuższy, zamarzlibyśmy na śmierć” – a więc słowa, nie rzeczywistość i fakty, ale słowa, interpretacje faktów, które oddawać mają nam złożoną rzeczywistość, nic więcej, słowa kształtujące nas samych i nasz wizerunek w oczach innych osób. Niekończące się odgrywanie ról społecznych, bycie takim, jakim chcą nas widzieć inni. „Jesteś chudy, jesteś gruby, nie masz dobrej sylwetki” - człowiek, jeśli słyszy coś takiego, mówi: hej, coś ze mną nie tak, nie jestem Bradem Pittem, kurwa, ja chcę być inny, więc się męczy, zmienia siebie, dlaczego? Tylko po to, by sprostać wymaganiom kulturowym. Popatrzcie na zdjęcia mężczyzn i kobiet z lat 50. - czy mięśnie się liczyły, albo fałdka tłuszczu czy też jej brak w miejscu, gdzie powinna być? W o wiele mniejszym stopniu niż teraz – moim zdaniem – jesteśmy tacy, jakich chce nas społeczeństwo, musimy sprostać wciąż rozszerzającemu się wachlarzowi społecznych potrzeb wobec nas samych, co rodzi frustrację z powodu braku przystosowania. Im cywilizacja na wyższym stopniu rozwoju, tym większa ilość społecznych relacji i ról społecznych, ról, które musimy odegrać, by nie czuć się odrzuconymi, by wszyscy nas kochali za nasz płaski, umięśniony brzuch albo brak wystających obojczyków.

Co zatem proponuje de Mello? Porzucanie tego wszystkiego. Jak tego możemy dokonać, nie ma recepty, ale przede wszystkim poprzez:
- analizę swoich negatywnych emocji, baczne przyglądanie się sobie, próbę zrozumienia, ale nie zmiany naszych działań, bowiem zmiana według niego jest możliwa, ale nadejdzie naturalnie wówczas, kiedy zrozumiemy samych siebie i swoje emocje;
- przyglądanie się sobie, namierzenie „mnie” jako elementu naszej osobowości, który według nas jest integralną częścią nas samych, a w rzeczywistości jest iluzją;
- akceptacja świata i poszukiwanie przyczyn swego nieszczęścia nie w rzeczywistości, ale w nas samych.

GALAKTYKA ILUZJI, CZYLI WKRACZA MERTON

„Próby dostosowania się ciągną za sobą całą galaktykę iluzji” pisze Tomasz Merton, którego teksty są już bardziej skomplikowane, bardziej „naukowe” w tym sensie, że mimo iż jest on, jak de Mello, orędownikiem chrześcijaństwa poszukującego, przede wszystkim w dorobku Wchodu, to jego teksty są bardziej racjonalne, bardziej zanurzone w zachodniej tradycji myślenia analitycznego, nastawionego na działanie i konkurencję, fetyszyzującego naukę i człowieka. Merton również pisze o zatraceniu samego siebie, apeluje o dostrzeżenie, jak bardzo nasze „ego” jest naznaczone przez iluzję społecznych oczekiwań wobec nas. Próbuje nam pokazać, jak bardzo nasze pragnienia są iluzoryczne. Przekładając to na nasz język - myślę, że nie popełnię nadużycia, jeśli powiem tak: mam dach na głową i jedzenie, i także dobrą książkę i las za domem, dlaczego cierpię z powodu braku najnowszego iPod 20 Gb?

Jest wiele spraw, które tutaj nie zostały poruszone, ja sam w ogóle mam minimalne pojęcie o tym, co piszę, nie rozumiem wielu rzeczy na poziomie wiedzy, co dopiero na poziomie świadomości. Tekst jest chaotyczny, ale może zamiast tradycyjnej krytyki w zachodnim stylu, sami powinniśmy się zastanowić nad słowami tych mądrych ludzi i odnieść je do własnego życia?

„Zmęczona noc, wymięta biel,
i słońce choć blade, tak pali mnie...
ktoś wygrał wyścig, ktoś złamał się
wygodniej nie wiedzieć jak naprawdę jest

Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal
Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal

Powoli zmywam z siebie lęk,
nawilżam twarz szczęściem, odstawiam zgiełk...
I już w objęciach nowego dnia,
zamieniam wstyd w dumę, podnoszę się...

Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal
Wstawaj! Życie to surfing, więc nie bój się fal”

(Myslovitz: „Skalary, Neonki, Mieczyki” – „Życie to Surfing”)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 11840
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 3
Użytkownik: joanna.syrenka 17.02.2007 15:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Tekst ten jest mojego aut... | steppenwolf24
Dobra recenzja, zastanawiam się, po co de Mello napisał tą książkę ;) Tyle ile Ty napisałeś w zupełności by starczyło...

Znalazłam Twój blog, szkoda, ze tak szybko go zarzuciłeś. Pozdrawiam.
Użytkownik: steppenwolf24 26.02.2007 23:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Dobra recenzja, zastanawi... | joanna.syrenka
Dziękuję bardzo. Jeśli zaś chodzi o blog, to jego zawartość została w pełni przeniesiona na forum: www.jointgeneration.pl. Jest to forum, które kiedyś założył mój dobry kumpel Wolfus, razem przyciągneliśmy do niego ludzi, którzy są zainteresowani różnymi tematami, począwszy od polityki i socjologii, a skończywszy na książkach, muzyce i filmie. Zaprszam do obejrzenia forum, być może Ci się spodoba, wówczas będziesz się mogła zarejestrować i pisać posty. pozdrawiam i serdecznie zapraszam
Użytkownik: Darmozjad 16.03.2009 14:32 napisał(a):
Odpowiedź na: Tekst ten jest mojego aut... | steppenwolf24
"Ty jesteś osłem, ja jestem osłem" - tę książkę zrozumie ten, kto się z tym sądem zgodzi. Bo ten kto poszukuje mądrości, albo oryginalnych powiedzonek, albo li tylko dowcipu sytuacyjnego - też coś weźmie, ale nie to co mógłby. Najlepszy dowód, że niektórzy katolicy zabraniają go publikować. Przeszkadza im otwartość na inne Objawienia, ba nawet, na inne Imię Boga. Urzeka ta swoboda Tony"ego, nie-ortodoksyjność jezuity
i śmiech dziecka. O tym śmiechu napisał Pan mało. A de Mello leczy śmiechem! Leczy nas z ciężkiej choroby - wyolbrzymiania ego i pomniejszania tego co rzeczywiste.
Stanąć w prawdzie. To znaczy być wolnym i religijnym.
Co do Mertona - polecam wszystkim duchownym ( jeszcze nie jest zakazany). Trapista, który nie zamyka się w duchowości ćwiczonej w seminariach - szuka wśród ojców pustyni, zenie, tao, hinduizmie - i znajduje, także dla nas. Ukłony.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: