Książkę przeczytałam z przyjemnością. Nieczęsto zdarza się rzecz napisana z taką lekkością, wdziękiem, szarmem.
Pan Norris się przesiada (
Isherwood Christopher)
jest powieścią ze wszech miar przyjemną, tak bym to określiła. Ma w sobie urok brytyjskiego dżentelmena o nienagannych manierach, zawsze ujmująco uprzejmego, czarującego, inteligentnego, dowcipnego, z autoironicznym zacięciem. Powieść Christophera Isherwooda jest dokładnie taka, jak jej narrator, William Bradshaw, dwudziestosześcioletni Anglik, udzielający w przedwojennym Berlinie lekcji swego rodzimego języka złaknionym wiedzy i świata Niemcom, młodzieniec wyposażony we wszystkie wyżej wymienione zalety, jednak w sumie dość nijaki.
Berlin, wczesne lata trzydzieste. Za chwilę Hitler dojdzie do władzy. Will Bradshaw poznaje w pociągu nieco podejrzanego, starszego jegomościa, niejakiego Arthura Norrisa, który poza tym, że wydaje się być zamieszany w jakieś szemrane interesy, ma w sobie urok rozkapryszonego dziecka, czym działa rozbrajająco na Williama. Dlaczego? Ukułam tu pewną teorię. Otóż Bradshaw, jak się rzekło młodzieniec pod każdym względem nijaki, nijaki płciowo, światopoglądowo i w ogóle nijaki, w dodatku dość bezwolny, lgnie do postaci wyrazistych, takich jak Norris albo bezwzględna dziennikarka Helen Pratt, chcąc podczepić się pod ich wyrazistość, pożyczyć od nich formę, w którą mógłby wlać swoją nijakość i za ich pośrednictwem stać się kimś. Jeżeli miał nadzieję, że za sprawą Arthura Norrisa przyda swemu bezbarwnemu życiu rumieńców, z całą pewnością nie zawiódł się. Od słowa do słowa panowie, spędziwszy w swym towarzystwie podróż, wymienili się wizytówkami, by już wkrótce zostać serdecznymi przyjaciółmi. Arthur wprowadza Williama w świat berlińskich lekkoduchów, dekadencji, rozpasania i upadku. Dzięki niemu narrator poznaje szereg dziwacznych postaci, z całą pewnością "jakichś": odrażającego typa z pękatą głową, niejakiego Schmidta, kobietę olbrzymkę i burdelmamę w jednym - niezastąpioną Olgę, osiłkowatego alfonsa Otto i jego dziewczynę Anni, homoseksualnego barona Kuno von Pregnitza z monoklem wrośniętym w oko, komunistę Bayera, cały przekrój społeczny. Już same te postaci dają wrażenie karnawałowej maskarady, tanecznego korowodu przewijającego się przed oczyma widza, do tego dochodzi niedominujący, lecz wyraźnie zarysowany wątek sensacyjny. Nie ma co, czytelnik się nie nudzi i myśli sobie "dobra książka". No właśnie, dobra książka? Chyba dobra, w końcu dałam czwórkę. Skoro dobra, to o czym? W tym problem. O niczym. To jest książka o niczym. No, może o Berlinie pierwszej połowy lat trzydziestych.
Atmosfera świata, który za chwilę ma się skończyć, została oddana po mistrzowsku. Berlińczycy, tym bardziej beztroscy, im bardziej świadomi nadciągającej katastrofy, żyją z dnia na dzień, oddając się grzesznym uciechom. W tle zmieniają się kolejne rządy, tłumnie idą w pochodach wymachując czerwonymi sztandarami komuniści, ceny szaleją, ulice terroryzują coraz bardziej pewne siebie faszystowskie bojówki, tymi samymi ulicami przemykają pod ścianami domów coraz bardziej przerażeni przechodnie, pod latarniami wystają policyjni tajniacy, zachodni dziennikarze polują bez żadnych skrupułów na jakąkolwiek sensację, jasnowłosi młodzieńcy szusują na nartach w Szwajcarskich Alpach. Christopher Isherwood to pisarz obdarzony doskonałym zmysłem obserwacji. Szczegół obyczajowy jest jego żywiołem, co widać wyraźnie również w wydanej 30 lat później "Samotności", powieści nieporównywalnie dojrzalszej i nieporównywalnie lepszej. Nie ukrywam, że "Pan Norris" trochę mnie rozczarował. Przeczytawszy "Samotność" byłam przekonana, że mam do czynienia z pisarzem wybitnym. Po Przeczytaniu "Pana Norrisa" stwierdzam, że mam do czynienia z pisarzem dobrym. Nie mniej książkę warto przeczytać, już choćby dlatego, że można jej nadać walor dokumentu. Została wydana w roku 1935, napisana jeszcze wcześniej. Tym bardziej budzi uznanie przenikliwość pisarza, który nie mógł wówczas wiedzieć, że już wkrótce jego świat spłonie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.