Stanęła na mojej półce...
...na przełomie lutego i marca. Sięgnęłam po nią dopiero w maju i zakochałam się tak jak we wszystkich pozostałych czytanych przeze mnie książkach E. E. Schmitt’a.
Marzycielka z Ostendy (
Schmitt Éric-Emmanuel)
to zbiór historii opowiedzianych w zaskakująco łagodny sposób nawet wtedy, gdy opowiadają o morderstwie. Książki pisane przez tego autora mają w sobie coś z baśni, są jednocześnie kojące, dające nadzieje, podnoszące na duchu, ale też pouczające i skłaniające do zastanowienia. Postacie i problemy są realne, można w nich odnaleźć odbicie siebie i swoich lęków, natomiast wydarzenia i okoliczności stoją na granicy prawdopodobieństwa i czystej fikcji. Oczywiście jak to bywa w przypadku zbioru opowiadań, jedne historie urzekły mnie bardziej drugie mniej.
„Marzycielka z Ostendy”- opowiadanie tytułowe. Współczesna baśń o Kopciuszku i księciu, ale nie w hollywoodzkim stylu, opowiedziana nieco inaczej, bez ‘długo i szczęśliwie’ , ale za to bardzo zmysłowo.
„Zbrodnia doskonała”- ziarno wątpliwości zasiane przez koleżankę w sercu żony, rujnuje szczęśliwe małżeństwo i wywołuje tragedię. To opowiadanie chyba najbardziej do mnie trafiło i dało do myślenia, bo sama mam skłonności do szukania dziury w całym, do nie wierzenia w to, że ‘jest naprawdę dobrze’, do szukania haczyków. Do tej historii pasuje myśl księdza Jana Twardowskiego –„ W życiu musi być dobrze i niedobrze. Bo jak jest tylko dobrze to jest niedobrze”.
„Ozdrowienie”- o wydobywaniu z kobiety jej ukrytej, niedocenionej przez nią samą kobiecości.
„Kiepskie lektury”- jako jedyne jakoś do mnie nie przemówiło, nie udało mi się odnaleźć puenty. Czyżby była nią myśl, że nie wolno pogardzać i nie doceniać literatury pięknej?
„Kobieta z bukietem”- na drugim miejscu wśród ulubionych w tym zbiorze. Ujmujące i świetnie zamykające książkę.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.