Dodany: 05.09.2011 17:59|Autor: adas

Rękopis znaleziony w archiwum


Przy etykietowaniu twórczości Lászla Krasznahorkaiego można posłużyć się różnorodnymi przymiotnikami. Stylowa. Smutna. Absurdalna. Postkomunistyczna. Błyskotliwa. Zimna. Oryginalna. Prawdziwa. To tylko kilka epitetów, kilka możliwości. Do głowy przychodzą dosadniejsze. W zalewie skojarzeń błyska jedno słowo i już nie chce zniknąć. "Sugestywna". Tak, dokładnie tak. To jest to słowo. Rzadko który autor tak dobitnie narzuca się czytelnikowi. Krasznahorkai, czy też jego narracja, oplata czytelnika niczym pajęczyna. Możesz się szamotać, krzyczeć, protestować - już się nie uwolnisz.

Nie można też Węgrowi zarzucić braku konsekwencji. To jego trzecia książka opublikowana w Polsce, tak się składa, że również trzecia, którą czytałem. Mają tego samego (polskiego) wydawcę, choć zostały napisane na przestrzeni wielu lat. Rozgrywają się w różnej scenerii, mają różnych bohaterów, jednak ich klimat (wyraziście mroźny, jeśli nadal mam poszukiwać słów) i styl (długie zdania z wplecionymi cudzysłowami, jakby drugim planem narracyjnym) pozostają takie same. Kolejny antybohater, trochę everyman, trochę wariat, próbuje prowadzić własną grę w świecie groźnym dla wszystkich. Grę? Stara się utrzymać na powierzchni w rzeczywistości coraz bardziej absurdalnej, szorstkiej, niejasnej.

Albo się poddaje. "Już mnie nie obchodzi, że umrę"* - z tymi słowami Korim rusza w podróż długą i dziwną. Podróż, która go zaprowadzi do współczesnej wieży Babel: Nowego Jorku. Korim, czterdziestoczteroletni archiwista, rozwodnik o aparycji wampira, ma misję do wykonania. Pierwszą i ostatnią w życiu. Chce udostępnić światu rękopis wyszperany w zakamarkach archiwum, w zakurzonej teczce z 1941 roku. Przypadkowo znaleziona historia opętuje go, zamienia w szaleńca. Równocześnie obdarza hipnotyzującą mocą. Kolejni rozmówcy nie wiedzą, o czym mówi, cierpliwie jednak wysłuchają obszarpańca posługującego się niezrozumiałym językiem.

Drugą warstwę powieści stanowi wspomniany rękopis. Opowiada on o czterech tajemniczych mężczyznach wędrujących przez czas i przestrzeń w poszukiwaniu pokoju. Miejsc, w których udało się wstrzymać wojnę. Ich wysiłki są z góry skazane na klęskę, bo jak można zatrzymać Historię? Czy bezruch nie jest czymś nieprawdziwym, sztucznym? Złudzeniem rozpadającym się pod erupcją jeszcze straszniejszego okrucieństwa? Tak zdaje się sugerować najmocniej zapadająca w pamięć scena z książki Krasznahorkaiego. Jest zima 1493 roku. W gibraltarskiej karczmie na dobrą pogodę czekają kapitanowie statków, a agenci przeróżnych rządów czekają na powrót Kolumba. W powietrzu czuć przerażający powiew nowego.

Tak jakby Węgier próbował podkreślić powinowactwo między współczesną, codzienną szamotaniną Korima i odwiecznym ludzkim marzeniem o Utopii. Państwie, ustroju lub społeczeństwie idealnym. Marzeniem tym mocniejszym, im bardziej fakty mu przeczą. I o ile oba książkowe światy w pojedynkę w cokolwiek chory sposób, ale fascynują, to razem stają się zbyt ciężkie. Budzą się podejrzenia, rodzą pytania o intencje. Czy Krasznahorkai wierzy w to, co napisał? Naprawdę tak widzi rzeczywistość? Może to "tylko" literacka gra? Sprawne posługiwanie się starożytnymi mitami i kulturowymi archetypami. Trzeba przyznać, w jakiś nieprzyjemny sposób niezmiernie satysfakcjonujące.



---
* Laszló Krasznahorkai, "Wojna i wojna", tłum. Elżbieta Sobolewska, wyd. W.A.B., Warszawa 2011, s. 7.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1000
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: