Dodany: 11.06.2007 09:17|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Dom, który trwa, gdy go nie ma


Jak łatwo wywnioskować z tytułu, przedmiotem wspomnień uśmiechniętej starszej pani, której podobizna widnieje z tyłu okładki, jest dom. Dom nie byle jaki – przesiąknięty tradycjami religijnymi i patriotycznymi z domieszką artystycznego ducha – bo też z niebagatelnego drzewa odrosła ta gałąź rodziny, której dzieje pokrótce poznajemy w najwcześniejszych reminiscencjach autorki. Wystarczy wspomnieć, że jej pradziadkiem był słynny malarz Juliusz Kossak, stryjecznym dziadkiem – dorównujący mu sławą Wojciech Kossak (a jego jeszcze bardziej sławne córki-literatki, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec – o których notabene autorka w ogóle nie wspomina, co sugeruje brak kontaktu czy może nie najlepsze stosunki z tą częścią rodziny – jej „dalszymi” ciotkami), zaś matką – ceniona pisarka Zofia Kossak, primo voto Szczucka, secundo voto Szatkowska, autorka m.in. „Krzyżowców” i... uroczej opowiastki dla dzieci „Kłopoty Kacperka, góreckiego skrzata”.

Tytułowy dom to przede wszystkim legendarny dworek pisarki w Górkach Wielkich, a dokładnie - tyleż sam dworek, co jego mieszkańcy i goście; ukochana przez nich wszystkich stabilność – pełna życia, ale jednak stabilność - i promieniujące zeń radosne ciepło trwają zbyt krótko; ich opis zajmuje ledwie pierwszych 50 stron wspomnień.

Kiedy Anka kończy lat 11, a jej brat Witold 13, na rodzinę Szatkowskich spadają problemy znacznie poważniejsze, niż znikanie przedmiotów, chowanych przez domowe duszki, a koleje losu prowadzą ich daleko poza teren działalności skrzata Kacperka. Zaczyna się wojenna tułaczka: ucieczki, przeprowadzki, rozproszenie, ukrywanie się, przybrane nazwiska, narażanie życia w obronie jeszcze bardziej zagrożonych rodaków pochodzenia semickiego. Dom w sensie fizycznym powoli przestaje istnieć, choć nadal tkwi głęboko zakorzeniony w sercu każdej jego latorośli.

Nadchodzi najtragiczniejszy i najbardziej heroiczny epizod w życiu nie tylko autorki, ale i całego narodu: Powstanie Warszawskie. Szesnastoletnia Anka zakłada biało-czerwoną opaskę i rusza nieść pomoc rannym, a to, czego jest świadkiem, nieraz przerasta ludzką wytrzymałość i zdolność pojmowania... Opowieść o tych przeżyciach odtwarza po latach z notatek sporządzonych wraz z towarzyszką broni wkrótce po ewakuacji z płonącej Warszawy – toteż nic dziwnego, że z całej książki właśnie ten fragment jest najżywszy, najwymowniejszy, tchnie najsilniejszymi emocjami, podobnie jak relacje rówieśników autorki, zebrane w wydanym krótko po wojnie opracowaniu*, jednej z moich pierwszych „poważnych” lektur, która na zawsze ukształtowała moje spojrzenie na ten unikatowy wycinek naszej historii.

Dzięki zapiskom Szatkowskiej raz jeszcze powróciłam w czas bohaterów-straceńców, raz jeszcze podziękowałam Opatrzności, która mnie, dziecku pokoju, nie kazała w wieku lat 16 czy 20 powtarzać losu moich rówieśników sprzed dwóch pokoleń, i raz jeszcze poczułam głęboką wdzięczność dla chłopców i dziewcząt „silnych jak stal”** – i tych, co krew przelali za to, bym mogła we własnym kraju uczyć się własnego języka, i tych, co przeżyli, by dać świadectwo poświęceniu kolegów...

I zgubił mi się w tym zupełnie wątek domu Szatkowskich (dla porządku wspomnijmy, że nigdy już nie wrócił do swego przedwojennego kształtu, przypominając raczej koczowniczy namiot, ale wciąż trwał i wiązał ze sobą tych, co przeżyli, czy to w kraju, czy na obczyźnie); ale może autorka, gdyby kiedyś przyszło jej przeczytać te słowa, nie miałaby mi tego za złe, może to nie wstyd tak czuć? Bo przecież dla niej i dla jej matki także najważniejsza była Polska, a potem dopiero reszta...

Jedynym, co trochę przeszkadzało mi podczas lektury, było niekonsekwentne trzymanie się przez autorkę czasu narracji. Byłoby może wyraziściej, gdyby tylko sama relacja z Powstania pozostała w czasie teraźniejszym, jako swego rodzaju reportaż, a reszta – w typowej konwencji wspomnieniowej, tymczasem tu zdarza się cały akapit w czasie przeszłym i dwa zdania w teraźniejszym, ówdzie na odwrót; ale wobec wartości dokumentalnej całości tekstu mankament ten staje się zupełnie nieistotny, każąc czytelnikowi przede wszystkim skupić się na fenomenie tego i innych domów, z których wyrośli ludzie tak poważnie traktujący swoje życiowe role, nie tylko jako indywidualnych osób, ale przede wszystkim – jako obywateli Rzeczypospolitej Polskiej, tej jednej, jedynej, niepotrzebującej żadnego numeru porządkowego...



---
* „Pamiętniki żołnierzy baonu »Zośka«”, praca zbiorowa, wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1957.
** Z pieśni powstańczej „Chłopcy silni jak stal” („Parasola piosenka szturmowa”) ze słowami Józefa Szczepańskiego.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2978
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: ka.ja 01.09.2012 12:04 napisał(a):
Odpowiedź na: Jak łatwo wywnioskować z ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Przeczytałam jakoś 1/3 tej książki i zapewne za dzień-dwa doczytam resztę, ale już teraz mam masę przemyśleń. Pierwsze z nich to że jednak talentu literackiego się w genach nie otrzymuje. Tobie zgrzyta mieszanie czasów, a mnie strasznie złoszczą takie nieporadności stylistyczne rodem z wypracowań szkolnych - "Było tam bardzo pięknie" i mnóstwo takich przykrótkich zdań bez dalszego rozwinięcia. A co mnie najbardziej irytuje, to dziwny podział na akapity i kończenie tych akapitów wielokropkami, których nic nie uzasadnia.
Śmieszą mnie też te rozmaite opisane cuda i dziwy - skrzaty, znikające czarodziejsko choroby, tajemnicze zbiegi okoliczności i interwencja Kacperka w pobyt niemieckich żołnierzy w domu autorki; nie widać w tym nawet odrobiny przymrużenia oka, ona wierzy w to, co pisze, a jednocześnie absolutnie nie potrafi mnie przekonać do tej swojej wiary, a ja przecież jestem zakochana w realizmie magicznym i niewiele trzeba, żebym się dała nabrać na lewitujące ciotki, żywy dom czy głosy z zaświatów.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: