Dodany: 23.11.2011 15:40|Autor: norge
Kukułka
Byłam bardzo ciekawa tej książki. Nie powiem, ze się totalnie rozczarowałam, ale do jakichś większych zachwytów mi daleko.
Antonina Kozłowska porusza bardzo ważny problem, będący u nas w Polsce tematem tabu, mianowicie wynajmowanie przez bezdzietne pary matek surogatek, które rodzą im dzieci poprzez zapłodnienie in vitro. Z tego co wiem, proceder jest zupełnie nieuregulowany przez prawo i wszyscy udają, że sprawa nie istnieje. Matką jest ta, która urodzi i prawnie nie ma najmniejszego znaczenia, że dziecko biologicznie "należy" do innych rodziców.
Mamy więc dwie kobiety pochodzące z dwóch różnych warstw społecznych, mieszkanki Warszawy, które ubijają interes. Na początku wszystko układa się idealnie i obydwie "mamy" mają nadzieję, że wreszcie spełnią się ich marzenia. Jedna będzie miała własnego dzidziusia, a druga poprawi status finansowy swojej rodziny i zapewni lepszą przyszłość dwójce dzieci. Nietrudno przewidzieć, że w miarę upływu czasu zaczną się komplikacje...
Tak już mam, że jeśli podczas czytania jakby z góry wiem, co się powinno dalej zdarzyć, to zaczynam się z lekka irytować, a poczucie przyjemności czerpanej z lektury słabnie. I to jest właśnie mój zarzut. Antonina Kozłowska nie potrafiła wyjść poza dobrze mi znane schematy. Zachowania bohaterów są typowe, konwencjonalne, przewidywalne; żaden z nich mnie niczym nie zaskoczył. Jeśli jedna z dziewczyn jest bogata, to koniecznie musi mieć problemy z przyjaźnią, z zajściem w ciążę, przeżywa uczucie pustki, łatwo poddaje się obsesji, a "mieć" wyklucza "być". Jeśli druga jest biedna, to i szlachetna. Otacza ją wsparcie otoczenia, bezproblemowo rodzi, dzieci są biednie ubrane, ale czyste i porządne. Mąż wyjeżdżający za granicę oznacza oczywiście zdradę, zakochanie się, porzucenie i zapomnienie o pozostawionej rodzinie. Mali chłopcy z domu dziecka to wzruszające, złaknione miłości istoty itd. itd. A ja chciałabym, żeby coś było inaczej, żeby ten banał został choć trochę złamany poprzez jakiś "niepoprawny polityczne" zwrot akcji, żeby mnie coś zaskoczyło, zadziwiło, pokazało, że jak to tak... Wiem, że to trudne, ale gdyby autorka, której talent cenię, zdołała te utarte szlaki przeskoczyć, to książka byłaby rewelacyjna. Nieraz zerkam do bloga Kozłowskiej i tam już wcale taka poprawna nie jest :)
Jednocześnie przyznaję, że cała koncepcja powieści jest naprawdę dobra. "Kukułka" wzbudza emocje, świetnie się ją czyta, dialogi są udane, konstrukcja przemyślana i zręczna, a studium obsesji Marty to majstersztyk. Podziwiam również scenki obyczajowe z Warszawy anno domini 2009-10. Są doskonałe, jedne z najlepszych, jakie czytałam! Kozłowska cudownie prosto i wyraziście uchwyciła klimat miasta, wszystko to nowe, co do nas przyszło. Dlatego mimo wyżej wymienionych zastrzeżeń chciałam nawet książce dać 5, ale przypomniałam sobie Hannę Kowalewską z jej kolejnymi częściami o Zawrociu ocenionymi przeze mnie właśnie na 5 i doszłam do wniosku, że jednak nie jest to ten sam poziom. Przyznałam 4,5.
Mimo wszystko "Kukułkę" polecam, bo zdaję sobie sprawę, że z mojej strony jest to lekkie wybrzydzanie nad całkiem dobrą przecież książką :)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.