Dodany: 04.12.2011 19:26|Autor: in_dependent

Jak woda sodowa - to tylko z saturatora


Każdy z nas zwykle z wielkim sentymentem wspomina dzieciństwo. Niektórzy pamiętają je jako beztroski czas zabaw, braku problemów, słodkiej niewinności. Inni doceniają to, czego wówczas się nauczyli, co zrozumieli i jaką dzięki temu życiową drogę obrali.

Bez wątpienia nie każde było dzieciństwo wspaniałe, a przypadające na okres PRL-u musiało być ciężkie już z zasady, lecz przecież było przy tym pełne niezwykłości i jedynego w swoim rodzaju, niepowtarzalnego folkloru.

Trudno zapomnieć wszak miłego Rysia, osiedlowego głupka, który zdecydowanie nie chciał iść do wojska i ukrył się nawet w seminarium duchownym, a gdy wyszedł, za piwo pokazywał wszystkim swoje intymne tatuaże. Niełatwo pozbyć się z pamięci przystojnego kolegi Pawła próbującego za wszelką cenę odzyskać sprawność, którą utracił w wyniku nieszczęśliwego wypadku, przez wchodzenie pod każdy nadjeżdżający samochód, albo Julki, czule całującej swojego przybranego wujka za miłe prezenty, które jej wciąż sprawiał. Jak wzdrygnąć można się na wspomnienie sanek i taty, który nas na nich woził albo niedobrych przedszkolnych obiadków, których każdy pozbywał się na swój sposób. Te wszystkie bijatyki, wymyślone zabawy, pierwsze miłosne emocje wchodzą głęboko w pamięć i nie sposób ich po prostu wymazać. Tak jak saturatorów, telewizorów z jednym tylko programem, który w dodatku wciąż miał usterki, syfonów i jeansów, o których marzył każdy dzieciak.

"Obrazki z Nebraski" to przede wszystkimi historia o poszukiwaniu lepszych miejsc - takich kolorowych pocztówek, które można by przypiąć do bambusowej maty nad łóżkiem, a rano z dumą pochwalić się nimi w szkole. To wciśnięta w wąskie amerykańskie jeansy opowieść o barwnym, chociaż niełatwym, dorastaniu w latach 60. ubiegłego wieku, na jednym z wielu polskich blokowisk.
Wspomnienia te niepozbawione są humoru, dziecięcej świeżości i niewinności okraszonej uszczypliwą ironią i mnóstwa niezwykłości, których próżno szukać w sztywnych, bardziej rzeczowych biografiach.

Grażyna Trela prowadzi nas za rękę na Nebraskę. Osiedle w jednej z podkrakowskich miejscowości, nazwane tak nieoficjalnie przez młode pokolenie na cześć jednego z amerykańskich stanów (a właściwie z ogromnej tęsknoty za tamtym światem), nie jest jedyną anomalią na polskim gruncie. Bo była i Dakota, i Luizjana, nawet Oklahoma, ale wiadomo, iż to Nebraska, z napisem wymalowanym na jednym z wielkopłytowych bloków, była najlepsza (chociaż przecież rządziła się naprawdę surowymi prawami!). Wchodzimy więc z naszą bohaterką w całkiem inny świat - świat dziecięcych wzruszeń, problemów, pragnień, trosk, w rzeczywistość, w której najważniejsza jest wyobraźnia, a wszystkie sny mogą się ziścić. Przemiła i bardzo radosna to podróż. Po dawnych szkołach z obowiązkowym wychowaniem obywatelskim w programie, po domach, gdzie rozbrzmiewają echa radzieckich produkcji filmowych i telewizyjnych, po blokach z dachami w upalne dni przypominającymi diabelski rożen, na których opalają się żądne brązowej skóry dziewczęta (całkowicie sautée).

Nie zawsze na Nebrasce jest zabawnie. Wciąż jesteśmy bowiem świadkami rozstań, nieszczęśliwych miłości, tajemniczych wyprowadzek czy nawet śmiertelnych wypadków.

Mnie, której dzieciństwo tylko w minimalnym stopniu przypadło na ostatnie lata PRL-u, ten dziecięcy świat, wykreowany w książce Grażyny Treli, jest dziwnie znajomy, nieco nęcący i wzbudza we mnie przemożną tęsknotę. I jest autentyczny do bólu (co najmniej tego, który odczuwa się po przecięciu wargi na beznadziejnym wuefie).


[Tekst opublikowałam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 438
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: