Dodany: 28.06.2007 13:03|Autor: margot.

Czytatnik: Książki

Yuki... neige... śnieg...


"Na ziemi, gdzie pada śnieg
Jeśli także umrę
Stanę się śniegowym buddą"
Chosui

„Czy to me włosy, czarne jak perły jagód, zmieniły barwę,
Czy to mój obraz w lustrze biel przyprószyła śniegu?”
Ki-no Tsyrayuki

``````````````````````````````````````````````````​``````````````````````````````````````````````````​

"Yuko inaczej pojmował właściwości śniegu, który był przecież jego natchnieniem.
- Jest biały, przeczysty. A więc to źródło poezji.
Powstrzymuje i ochrania naturę. To malarstwo. Najdelikatniejszy zimowy pejzaż.
Nieustanie się zmienia. A więc to kaligrafia. Istnieje dziesięć tysięcy sposobów na zapisanie słowa "śnieg".
Jest śliski. A więc to taniec. Na śniegu każdy człowiek wydaje się linoskoczkiem.
Roztapia się. A więc jest muzyką. Wiosną zmienia rzeki i potoki w symfonię lodowych tonów.
_ Tym wszystkim jest dla Ciebie? - pytał kapłan.
- I nie tylko tym."
Maxence Fermine "Płatek śniegu"

"Przejrzysty śnieg
Pomost ciszy
I piękna"

"Śnieżna muzyka
Zimowy świerszcz
Pod moimi stopami"

"To była długa podróż do wiecznych śniegów.
Białych jak kwitnące wiśnie.
Przeczystych jak cisza towarzysząca wędrowcom.
Aż pewnego ranka wytrysnęły w niebo górskie zbocza. Droga zaczęła wznosić się ku nieu i jego nieskazitelnej czystości.
To były najpiękniejsze chwile."
Maxence Fermine "Płatek śniegu"

``````````````````````````````````````````````````​``````````````````````````````````````````````````​

"Zgodnie z prawami meteorologii zamarzały chmury snów, dusz i pragnień od wewnątrz i z zewnątrz, zamarzały na lód i zamieniały się w kryształy. Pewnego dnia stały się śniegiem i zaczęły padać na ziemię.
Uważnie przyglądając się, można odnieść wrażenie, że to przestrzeń płynie w stronę nieba, ponieważ śnieg pada tak spokojnie i wypełnia całą przestrzeń. Śnieg wysysa wszystkie dźwięki, wydawane przez życie ulicy. W tej osobliwej ciszy późną nocą można usłyszeć delikatny szelest uderzających o siebie płatków śniegu. Ich szelest podobny jest do srebrnych dzwoneczków wielkości drobnego groszku, rozlegających się w ogromnej dźwiękochłonnej hali.
Sny, dusze, pragnienia skrystalizowały się i zmieniły w śnieg, który różni się od zwykłego śniegu; to raczej oczywiste. Niektóre jaśnieją chłodem jak cieniutka wyostrzona porcelana, inne, wykonane mikrotomem, są niczym strużyny kości słoniowej, a jeszcze inne czarują bielą cieniutkich polerowanych odłamków białych korali. Niektóre wyglądają jak wyszukane układy trzydziestu mieczy, inne przypominają siedem odmian planktonu, ułożonych warstwami, a jeszcze inne są jak ośmiokrotne powiększenia najpiękniejszych kryształków zwykłego śniegu widziane w kalejdoskopie.
Ten śnieg był z pewnością zmniejszany od płynnego powietrza, bowiem ktoś widział taki płatek, jak wpadł do płynnego powietrza i topniał, przemieniając się w smużkę pary. Był też niezwykle twardy. A kryształki, które miały kształt mieczy, niewątpliwie mogły zgolić brodę. Nawet gdy samochody przejeżdżały po nich, nie topniały zgodnie z prawem regelacji, lecz wręcz sprzeciwienie – z ostrym chrzęstem przecinały opony. Prawie wszystkie istniejące substancje nim rozbiją takie kryształy, mogą zostać pocięte na części; zanim zdołają je stopić, zostaną zamrożone.
Jakim przykładem można by zilustrować taki chłód? Może naśladując Verlaine’a, mówilibyśmy o śniegu, który spadł na gorące czoła kochanków, siedzących policzek przy policzku w mroźnym parku? Że oboje zesztywnieli w bezruchu jak malowana rzeźba Dalego. Albo o śniegu, który spadł na czoło chorego, rozpalone czterdziestojednostopniową gorączką, jęczącego w ostatniej chwili swego życia? Stojącego między życiem a śmiercią, nie wiedzącego, w którą stronę ma iść. Albo o śniegu, który spadł na piec naftowy żebraka, kiedy ledwie tlił się pod rozwaloną ścianą? Płomień zamarł i zamienił się w nieruchomą rzeźbę ze szkła.
Dzień za dniem, miesiąc za miesiącem i w następnym roku – jak taśmociąg w fabryce Forda – bez przerwy padał śnieg. Chikinjikin. Pada cicho, nieskończenie, z odgłosem osuwającej się na podłogę cynkowej folii
na gałęzie drzew przydrożnych
na skrzynki pocztowe
na puste gniazda jaskółek
na dachy
na drogi
na ścieki
na włazy
na rzeczułki
na wiadukty
na wejścia do tuneli
na pola
na ptaszniki
na szałasy węglarzy
i na pewien magazyn lichwiarzy, w którym schowano sweter.
Na ten śnieg nakłada się znów świeży śnieg, pokrywa i zmiękcza, zaścieła powierzchnię miasta i łagodzi jego krzywizny, a po kilku dniach, a może po kilku godzinach całe miasto nagle zamrze w bezruchu, jak film, gdy zepsuje się napęd projektora. Oś czasu zniknęła z czasoprzestrzeni z teorii Minkowskiego. Przestrzeń wyrażona za pomocą tylko jednej płaszczyzny poruszała się i odchodziło – szła w przeciwnym kierunku do padającego śniegu.
Robotnik, niosący przy biodrze pudełko bentõ z posiłkiem, wychylił się zza drzwi, popatrzył w niebo i znieruchomiał w pozycji. Piłka, wyrzucona przez dzieci bawiące się na pustym placu, zatrzymała się w powietrzu, jakby się zaczepił o niewidoczną pajęczą sieć. Przechodzień, chcący zapalić papierosa, zamarzł z głową pochyloną w jedną stronę i z zapaloną zapałką, której płomień znieruchomiał jak szkło. Kłęby dymu wypełzły z wielkiego komina fabrycznego i zachowały się jak psotny diabełek z czarną chustą nad głową, znieruchomiały jak żelatyna, która w powietrzu jak kula – spadł na ziemię i rozprysnął się na drobne kawałki, niczym żarówka.
Na te wszystkie rzeczy świata nadal padał śnieg. Słupek rtęci osuwał się coraz niżej, aż skończyła się skala, a termometr zaczął się kurczyć.
Od czasu do czasu przez miasto przetaczał się trzask pęknięć, którym towarzyszyły tumany śniegu. Ale i one niknęły pod pokrywą padającego śniegu.

Śnieg nagle przestał padać. Możliwie, że mroź sięgnął swej granicy, bo zmroziło ruch padającego śniegu, który stracił możliwość spadania.
Następnie czerwony sweter, błyszczący od krwi, uniósł się nieco w powietrze, jakby na przezroczystym człowieku. Ślizgowym ruchem wyszedł na zewnątrz. Sunął gładko po nieruchomej przestrzeni śniegu, w której nie można było odróżnić dnia od nocy.
Sweter starowiny w końcu odnalazł w śniegu pewnego młodzieńca obok bramy fabrycznej. Z paczką ulotek pod pachą, zamarznięty w pozycji człowieka chcącego przekazać ulotkę komuś, kto wyjdzie, To był jej syn.
Sweter zatrzymał się przed młodzieńcem. I okrył sobą ciało tego starzejącego się syna. Syn nagle zamrugał; następnie wolno poruszył szyją z boku na bok i potrząsnął całym ciałem. Rozejrzał się ze zdziwieniem i zatrzymała wzrok na czerwonym swetrze. Nagle wydało mu się, że jest poetą; kiwnął głową z aprobatą i uśmiechnął się.
Wziął w ręce szeleszczący śnieg i przyjrzał mu się. Dotknął śniegu, który już nie mroził. To chyba raczej błysk jego oczu stał się chłodniejszy od śniegu… Zaczerpnął śniegu i przesypał z dłoni do dłoni niby piasek na plaży. Może to skóra jego rąk stała się twardsza od stali? Zwiesił głowę z uczuciem niepewności. Musi coś sobie przypomnieć. Jak doszło do tej przemiany?
Zmarszczył brwi, chcąc jakoś sobie przypomnieć. Ach tak, jest coś, co musi przywołać z pamięci. Coś, co musiał wiedzieć. No tak, gdyby nie doszło do przerwania ciągłości wskutek zmrożenia, to wiedziałby, jak każdy biedak. Skąd spadł ten śnieg?
Nawet jeśli nie znał odpowiedzi, mógłby przynajmniej przeczuwać. Popatrz, takie wspaniałe, skomplikowane, a przy tym piękne kryształki. Czym one były, jeśli nie zapomnianymi słowami biedaków? Słowami o snach… o duszy… o pragnieniach… Heksagonalne, oktagonalne, dwunastokątne kwiaty, piękniejsze nawet od kwiatów, struktura materii, molekularny szereg biedaków.
Słowa biednych są nie tylko duże, złożone i piękne, lecz także treściwe jak minerał, racjonalne jak geometria. To naturalne, że kryształem mogą się stać tylko dusze biednych.
Młodzieniec w czerwonym swetrze oczyma słuchał słów śniegu. Postanowił zapisać je na odwrotnej ulotce.
Chwycił garść śniegu i rzucił w powietrze. Popłynęła z odgłosem dzwonków chikinjikin, a gdy spadła, to jakby mówiła: „sweter, sweter”. Chłopiec roześmiał się. Jego serce uciekło przez szczelinę między wargami, zmieniło się w cichą, szczęśliwą melodię i znikło w odległym niebie. Jakby w odpowiedzi, śnieg leżący wokół niego naraz zaśpiewał „sweter, sweter”.
Od tej chwili rozpoczął drobiazgową, konkretną obserwację kryształków. Zapisał, oznaczył symbolem, zanalizował, zestawił dane statystyczne, zilustrował graficznie i znów zaczął nasłuchiwać. Coś usłyszał, A może były to słowa śniegu, biednych ludzi, a może odgłos snów, duszy i pragnień…
Niezmordowanie, ze zdumiewającą energią wykonywał tę pracę.
Z czasem śnieg zaczął topnieć. Śnieg, który przestał mówić do niego, widocznie stracił potrzebę istnienia. W tej kolejności, w jakiej kończy opowiadanie, śnieg, który zmroził nawet płomienie w piecach, teraz znikał bez śladu, jak śnieg wczesnej wiosny, który znika, gdy tylko dotknie czarnej, wilgotnej ziemi.”
"Życie poety" ("Shijin-no shogai", 1951) Abe Kobo


``````````````````````````````````````````````````​``````````````````````````````````````````````````​

"Tego dnia cały dzień padał śnieg, który spiętrzył w ogrodzie ogromne zaspy i ubrał drzewa oraz latarnie w grube, białe okrycia. Jednak pod wieczór niebo się wypogodziło; śnieżna biel połyskiwała od mrozu, a nasze oddechy unosiły się obłoczkami w zimnym powietrzu"
"Po słowiczej podłodze" Lian Hearn

``````````````````````````````````````````````````​``````````````````````````````````````````````````​

"Biel śniegu sprawiła, że niskie dachy domów wydawały się jeszcze niższe, a całe osiedle robiło wrażenie, jakby zapadło się nieco w ziemię.
(...)
W lustrzanym odbiciu zobaczył jaskrawą biel śniegu. Na jego tle uwydatniały się też przez kontrast mocno zaróżowione policzki dziewczyny. Było w tym jakieś czyste piękno nie do opisania w słowach.
Może stąd, że słońce stało już wyżej, w każdym razie śnieg w lustrze począł się jarzyć coraz bardziej jaskrawo, jakby płonął jakimś zimnym blaskiem. Jednocześnie i włosy dziewczyny, odcinające się wyraziście od śnieżnego tła, przybrały jakiś bardziej żywy odcień o fioletowawym połysku.
(...)
Dalekie szczyty gór przesłonięte były miękką mleczną bielą i w pierwszej chwili mogło się wydawać, że to dymią pokrywające je śniegi.
(...)
Odległe góry, których jesienna szata roślinna z dnia na dzień nabrała coraz ciemniejszego odcienia rdzy, odradzały się do nowego życia pod pokrywką pierwszego śniegu.
Cedry w gaju osypanym cienką jeszcze warstwą puchu ostro wystrzelały w niebo z pokrytego śnieżną powłoką gruntu, a ich pnie odcinały się wyraziście jeden od drugiego.

Pośród śniegu wito nić, pośród śniegu z niej tkano, w roztopionym śniegu tkaninę płukano, na śniegu ją bielono. Począwszy od wysnucia pierwszej nitki, a skończywszy na ostatniej tkackiej czynności - wszystko odbywało się wśród śniegu. "Był śnieg - będzie i krepa; śnieg można nazwać rodzajem krepy" - w dawnych czasach ktoś tak nawet napisał w jakiejś księdze."
Kawabata Yasunari "Kraina śniegu"

``````````````````````````````````````````````````​``````````````````````````````````````````````````​

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1467
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: