Dodany: 26.01.2012 22:45|Autor: tomcio

Moja droga strata


Obsoletki to historie o stracie. Nazwa tej formy, wymyślonej przez Justynę Bargielską, swe pochodzenie bierze z brutalnego medycznego terminu: "gravid obsoleta" - "ciąża obumarła". I o poronionych ciążach, o dzieciach utraconych zaraz po urodzeniu będą przede wszystkim opowiadały te historie. Ale nie tylko. O bezpowrotnie straconym czasie beztroskiej niedojrzałości. O utraconym dzieciństwie, ba, nawet wspomnieniach o nim. O bliskich osobach, które odchodząc, zabrały ze sobą najmilsze skojarzenia z miejscami, które kiedyś tak wiele znaczyły. O traconej na co dzień wierze, która jest zbyt słaba, by oprzeć się odwiecznemu pytaniu: "Unde malum?" - "Skąd zło?".

Dramat utraconych ciąż jest obecnie poruszany coraz częściej, ale wciąż mówi się o nim za mało. Żeby docenić życie w każdym jego przejawie, nie wystarczy głosić godności dziecka poczętego. Historie, które snuje Bargielska, jeżą włos na głowie. Pożegnanie z dzieckiem w prosektorium? Traktowanie matki jak natrętnego petenta? Zdjęć zmarłego dziecka - jak chorej fanaberii? Te sceny bolą, tym bardziej że według Bargielskiej są wzięte z życia, w co nietrudno uwierzyć po nawiązaniu bliższego kontaktu ze szpitalną rzeczywistością.

"Obsoletki" nie są jednak społecznie zaangażowanym reportażem. Bargielska opowiada o wszystkim z beztroskim dystansem, jakby śmiała się z najsmutniejszych chwil. Przejmującą wizytę w prosektorium puentuje snem o Matce Boskiej, która tracąc swoje dziecko, wznosi taką oto modlitwę: "No, żeż. Nie tak się umawialiśmy"[1]. Oburzające? Nie w kontekście całego zbioru. "Gdy czytasz te słowa, czytelniku, Piotruś już nie żyje"[2]. Tak zaczyna się historia dziecka, które po urodzeniu nie miało przeżyć nawet kwadransa. Tę historię autorka kończy w ten sposób: "Chcę się przygotować do śmierci Piotrusia, dlatego nie mogę pozwolić, by się oddalił choćby na chwilę. Chcę się przygotować do śmierci Piotrusia, bawiąc się z własnymi dziećmi i karmiąc własne dzieci. Chcę się porządnie przygotować i nadrobić na śmierci Piotrusia to żałosne, żałosne nieprzygotowanie, które zaprezentowaliśmy ongiś w Wielki Piątek"[3]. Nie jest celem Bargielskiej kpienie i poniżanie rzeczy wzniosłych i świętych. Ona robi coś dokładnie przeciwnego. Przez ciągłe odwołania do Boga, do świętości, uwzniośla tę małą, dla większości niezauważalną stratę, nadaje jej rangę doniosłego dramatu, na jaką to tak szybko zakończone małe życie w pełni zasługuje, a jaką zbyt rzadko od ludzi otrzymuje.

Czytając opowiadania Bargielskiej miałem wrażenie, że znów spotykam się z Edwardem Stachurą, który w swojej prozie mieszał twardy realizm z poetyckim unoszeniem się nad ziemią. Autorka, jak Sted, raz po raz miesza narrację z własnymi absurdalnymi powiedzonkami, opowiada sny, w których naprawdę każda rzecz jest możliwa. Niby błaha historia o zabawce z Kubusiem Puchatkiem staje się dla niej okazją do wykrzyczenia: czas biegnie szybko, ja zostaję w tyle. Bargielska pisze: "Przyszły jehowe z folderkami królestwa niebieskiego, a ja myślałam, że to komisja, żeby mi zabrać dzieci za chodzenie do południa w koszuli nocnej. Jak poszły, zadzwoniłam do męża, że przecież są jakieś leki i można te leki brać, więc może bym wzięła"[4] i trudno powiedzieć, czy się z tego śmiać, czy pochylać nad tym z zadumą.

Nie wiadomo, co tu jest snem, co jawą - nie ma to znaczenia, bo Bargielska zdaje się istnieć w tych dwóch wymiarach jednocześnie. Ma ponadto urzekającą łatwość wiązania rzeczy kompletnie do siebie nieprzystających: trywialności z podniosłością, smutku z radością lub wręcz ironicznym żartem. Robi to, cytując zasłyszane u innych lub swoje własne myśli: głębokie, poruszające, ale też kpiarskie i wulgarne. I choć może się to wydać bulwersujące, dojrzały czytelnik musi zauważyć, że nie ma tu mowy o wyszydzeniu: że, owszem, jest tu pewien dystans do bólu, do straty, do śmierci - ale jest to dystans do własnego bólu i do własnej straty.

Czasem miałem wrażenie, że Bargielska nie panuje nad tymi wszystkimi myślami, które swobodnie przelatują przez jej głowę i które ona następnie z jeszcze większą swobodą przelewa na papier. Że nie wszystkie wątki każdej z "obsoletek" wiążą się ze sobą w zgrabną puentę. Być może faktycznie przez to nie wszystkie opowiadania mają równie wysoki poziom. Jednak po skończonej lekturze warto wrócić na początek zbioru i przeczytać go uważnie raz jeszcze. Kiedy "złapie się" szalony rytm Bargielskiej, niektóre klocki tych szalonych opowieści łatwiej wskakują na miejsce. I tym bardziej docenić można wtedy kunszt tej wyjątkowej autorki.



---
[1] Justyna Bargielska, "Obsoletki", Wydawnictwo Czarne, 2010, s. 40.
[2] Tamże, s. 85.
[3] Tamże, s. 86.
[4] Tamże, s. 19.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3530
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: