Dobry pomysł... zmarnowany
Nie wiem, skąd się we mnie bierze czasem taka forma czytelniczego masochizmu. Jakoś raz na pół roku zwykłem sięgać po autorów, których zwyczajnie nie trawię. Może i Wam się to zdarza...
Pomimo niezbyt udanych doświadczeń z twórczością Krystyny Siesickiej, nabrałem, tak wakacyjnie, ochoty na którąś z jej powieści. Bądź co bądź, ostatnio sięgałem po nią parę lat temu. Najbardziej zainteresowała mnie właśnie "Piosenka koguta". Może dlatego, że stwierdziłem na podstawie opisu, iż nie jest tak do końca adresowana do młodzieży, bo opowiada w dużej mierze o dorosłej kobiecie. Pamiętałem, że "Między pierwszą a kwietniem" względnie mi się podobała... za to nienawidzę tego, co większość uważa za rarytasy w twórczości Siesickiej: "Jeziora osobliwości" tudzież "Zapałki na zakręcie".
Cóż mogę powiedzieć? Jaki to wspaniały pomysł, może nie z tych znowu świeżych, ale z takich, które przy odpowiednich środkach mogą wciąż wydać się ciekawe. Piękna to scena... Młoda kobieta, Anna, o przezwisku Muszka (strasznie drażniło mnie to, iż wszyscy bohaterowie tak się do niej zwracają), układa sobie włosy przed lustrem w oczekiwaniu na przyjęcie urodzinowe swojej ciotki Felicji. Przy okazji wspomina swoje dojrzewanie i pierwsze uroki oraz tragedie dorosłego życia. W lustrze za jej plecami przewijają się postaci dla niej ważne, a już dawno postarzałe lub zgoła zmarłe. Wszystko jest silnie związane z ciotką Anny - Felicją, u której zwykła ona spędzać wakacje.
Świetna myśl - przemieszać czasy, niech przeszłość przenika się z teraźniejszością. Trzeba przyznać, że udało się Krystynie Siesickiej stworzyć odpowiedni klimat sennego letniego popołudnia, które sprzyja wspomnieniom.
Niestety, książka, przy dobrym pomyśle, ma za dużo niedociągnięć, aby można je było pominąć. Przede wszystkim nienaturalne dialogi, które bardzo drażnią. Przy tym bardzo się bałem, że cała historia będzie zmierzać do jakiegoś cukierkowego finału, niech wszystko mlekiem i miodem płynie... tego na dłuższą metę udało się autorce uniknąć (i całe szczęście), choć niebezpiecznie blisko się o taki lukier otarła...
Poza tym odniosłem wrażenie, że niektóre sceny są wyraźnie niedopracowane. Może taka szkicowość była zamiarem Siesickiej, ale moim zdaniem nie zdała egzaminu. Jestem przekonany, że gdyby "Piosenka koguta" wyszła spod pióra Hanny Kowalewskiej czy choćby Olgi Tokarczuk, byłaby bardziej rozbudowana, inaczej, wnikliwiej poprowadzona i po prostu ciekawsza. No, ale... Choć nie ma tu akcji (wszystko oscyluje raczej wokół emocji bohaterów), powieść czyta się raczej szybko.
Jeśli mowa o niedopracowanych scenach... jakim absurdem wydała mi się scena główna, przewijająca się przez całą książkę (od razu ocena poszła stopień niżej). Anna robi sobie papiloty z papieru. I byłoby to dla mnie do wytrzymania, gdyby nie fakt, że papier to nic innego, jak kartki z notatnika kuzynki. Poczułem bardzo osobiste oburzenie... no bo ja nie po to przez całe swoje dotychczasowe życie prowadzę i zamierzam nadal prowadzić pamiętniki, książki z cytatami, listy przeczytanych książek, żeby za dwadzieścia lat jakaś idiotka podarła to wszystko na papiloty! Od razu przypomniała mi się historia kazań świętokrzyskich (ech, jeszcze świeżo rozpamiętuję ten egzamin z literatury staropolskiej), które znamy tylko ze strzępów, bo ktoś użył ich do wzmocnienia oprawy introligatorskiej...
Reasumując: po książki Krystyny Siesickiej jeszcze sięgnę... może kiedyś... za parę lat...
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.