Dodany: 10.07.2007 02:22|Autor: antecorda

Próba nowoczesnej hagiografii


Trynidad, zatoka Cocorite, leprozorium. Za nieprzekraczalną ścianą z drutu kolczastego umierają powoli trędowaci. Nikt ich nie skazał za żadne winy, niektórzy z nich są naprawdę niezwykli, ale i tak całe „zdrowe” społeczeństwo wyklęło ich, zamknęło jak w obozie koncentracyjnym. Tylko krematoriów brakuje. Wszędzie unosi się mdły, słodkawy zapach gnijących ciał; gdzieniegdzie wzmaga się i przemienia w odrażający fetor, który bardzo trudno znieść. Jedynie zaprawione w boju zakonnice wytrzymują go, jedynie one nie krzywią się od niego. Chociaż nie! Nie wszystkie potrafią to znieść. Nie każdy umie tak od razu unieść ciężar smrodu swego bliźniego. Młoda zakonnica z egzotycznego kraju, siostra Stanisława Chrząszczewska, mdleje od tego odoru – ciało nie wytrzymuje, ale duch jest silny i nakazuje nie poddawać się.

Książka Weyssenhoffowej opowiada o losach jednej z pierwszych polskich misjonarek pracujących w tropikach. W krótkich, treściwych sekwencjach obserwujemy drogę młodej Polki od młodzieńczego niedoświadczenia po uzyskanie statusu „człowieka-instytucji”. Towarzyszymy jej w pracy z dziećmi, z trędowatymi współpracownikami, w sporach z hinduskimi myślicielami, ale także w kuchni, refektarzu, a nade wszystko – przy modlitwie. Widzimy jej niezwykłą duchową siłę, którą przewyższa pozostałe siostry zakonne, łącznie z matką przełożoną. Widzimy jej angielskich przyjaciół – Ashtona i Clarcksona, zafascynowanych jej postawą i wiarą, przejmujących od niej jej własny styl działania. I tutaj mała dygresja – czasami można odnieść wrażenie, a powieść ta opiera się na faktach, że postawa siostry Chrząszczewskiej jest nam skądś znana, skądinąd. Po chwili uświadamiamy sobie, że ta bezpośredniość wypowiedzi, ta bezkompromisowość bycia przy jednoczesnej żywej sympatii dla człowieka, była charakterystyczna dla największego Polaka XX wieku – Jana Pawła II. W następnej chwili uświadamiamy sobie, że Papież nie był odosobnionym „przypadkiem”, że miał swoich poprzedników, ludzi wybitnych, oddanych drugiemu człowiekowi, choć z pewnością mniej znanych. Taki ciąg logicznych skojarzeń pojawił się w mojej głowie podczas lektury tej książki. Wróćmy jednak do jej treści...

Do siostry Chrząszczewskiej pisze jej młodsza koleżanka z klasztoru w Etrépagny, Bronisława Dobrowolska, zwana w zakonie siostrą Jadwigą. W długim liście opisuje swoją drogę do zakonu, swój ślub, złożony, gdy miała pięć lat, swoje perypetie w szkole niżniowskiej i głęboką niechęć swego ojca i w zasadzie całej swojej rodziny do pomysłu opuszczenia kraju, by, w zamian za odzyskanie wolności przez Polskę, robić to, co „najtrudniejsze i najprzykrzejsze”*. Naiwne marzenia dziecka! Jednak zdumienie siostry Stanisławy musiało być ogromne, gdy niedługo potem zobaczyła przed sobą wysoką, szczupłą misjonarkę, o nadmiernie bladej twarzy**.

Opowieść siostry Jadwigi jest zresztą najciekawszym fragmentem książki. Nie piszę tego przez osobiste zaangażowanie (autentyczna Bronisława Dobrowolska była siostrą mojego dziadka), lecz dlatego, że widać w tym miejscu zupełnie inną redakcję tekstu, bardziej stonowaną, ale i bardziej wyrazistą dzięki lakonicznej formie wypowiedzi. Oto młoda Sławka, niepokorna i śmiała, ucieka do Francji, by wstąpić do zakonu, zgodnie ze swoim dziecięcym ślubem. Wcześniej krnąbrna i nieposkromiona, teraz wie, że musi się podporządkować nowym rygorom życia klasztornego. Pewna siebie i gotowa na wszystko puka do furty, by... dowiedzieć się, że jest jeszcze za młoda i bez zgody rodziców nie może wstąpić w wieku piętnastu lat do zakonu. Dopiero kilka lat później wstępuje do Etrépagny, wewnętrznie szykując się powoli na wyjazd na misje. Jednak w tym czasie wybucha I wojna światowa i cała Europa tonie w morzu ognia i gazu musztardowego. Zakonnice zamknięte w klauzurze odcinają się od świata i dopiero wizyta holenderskiej królowej Małgorzaty przełamuje tę izolację. W pełnej emocji scenie młoda Polka dowiaduje się o wyzwoleniu jej kraju i pada zemdlona na ziemię. Oto jej warunek został spełniony, może wyjechać na misje...

A teraz łyżka dziegciu. A może więcej niż łyżka? Najwyraźniej Weyssenhoffowa próbowała stworzyć współczesny model hagiografii. Coś na wzór plutarchowego żywota równoległego o wyraźnych celach dydaktycznych. Przedstawiła dwie polskie zakonnice zagubione gdzieś na krańcach cywilizowanego świata, w egzotycznym otoczeniu. Skontrastowała je z jednej strony z postawami ludzi Zachodu, oddanych niemal bez reszty dzikiemu kapitalizmowi, z drugiej - z sennym uporem trędowatych Hindusów. Jednak obraz, który przedstawiła, nie przemawia do wyobraźni. Cocorite, leprozorium, trędowaci jawią się niezwykle papierowo, bezbarwnie. Ich tragedie, spowodowane głównie chorobą, ale także nieprzystosowaniem do odmiennych niż w Indiach warunków życia, zdają się być mocno naciągane, nawet jeśli są opisane barwnym i wręcz dramatycznym językiem. Motywy działania siostry Chrząszczewskiej też nie są zbyt jasno przedstawione. W zasadzie można odnieść wrażenie, że opiekuje się ona trędowatymi tylko dlatego, że autorka jej tak kazała, że postawiła ją właśnie na tym miejscu i taką jej przeznaczyła rolę. Wobec tego zachwyty Ashtona i Clarcksona nad charyzmą siostry Stanisławy wydają się przesadzone i niezrozumiałe. Cała sylwetka Chrząszczewskiej jest płaska, a przez to nieprawdopodobna. Dopiero Sławka, dzięki relacjom ze wspomnień rodzinnych, ożywia nieco ten skostniały układ, nie wnosząc jednak w akcję powieści jakiejś znaczącej zmiany. Całość trwa jakby w zawieszeniu, autorka do końca nie wie, jaki kurs należy obrać. Czy ma być to hagiografia w stylu średniowiecznych tekstów, czy raczej współczesna, przeładowana psychologią analiza? Ani jedno, ani drugie nie przeważa w tekście, przez co staje się on ciężkostrawny, mało atrakcyjny. To są minusy powieści Teresy Weyssenhoffowej.

Reasumując: można sięgnąć po tę pozycję, jeśli ktoś poszukuje przykładów nietypowego działania w trudnych sytuacjach życiowych. Jednak jeśli ktoś poszukuje książki „podnoszącej na duchu”, powinien czytać Sienkiewicza tudzież Kraszewskiego. W książce Weyssenhoffowej nie znajdzie tych wartości, i srodze się przy tym zawiedzie. Tym, którzy jednak po nią sięgną, życzę serdecznie miłej lektury!



---
* T. Weyssenhoff, "Ogniwa", wyd. Pax, Warszawa 1973, s. 147.
** Tamże, op. cit. s. 225.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1136
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: