Dodany: 18.07.2007 21:20|Autor: nikaa28

"grzech Miłosierdzia"


Musze powiedzieć że książka naprawde piękna,czyta się jednym tchem,ponadto potrafi wzruszyć do łez.Jedna z najlepszych jakie czytałam.Polecam wszystkim ją przeczytać:-)
Wyświetleń: 6003
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 13
Użytkownik: madzia z 18.07.2007 21:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Musze powiedzieć że książ... | nikaa28
Do schowka :)
Użytkownik: veverica 19.07.2007 23:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Musze powiedzieć że książ... | nikaa28
A ja właśnie ją kupiłam bodajże wczoraj w taniej książce, kierując się tylko sugestywną okładką i kilkoma zdaniami na odwrocie. Cieszę się, że trafiłam tak dobrze...
Użytkownik: oyumi 16.08.2007 02:44 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja właśnie ją kupiłam b... | veverica

A ja jestem na NIE.


Trudno mi nawet powiedzieć, co mnie najbardziej denerwowało w tej książce. Po pierwsze bohaterowie-
dość jasno podzieleni na dobrych (ale nie tak zwyczajnie
miłych, uczciwych czy przyzwoitych- jak w "Grzechu miłosierdzia" ktoś jest dobry, to stanowi lepszą
wersję Jezusa Chrystusa) i złych ( czyli tych skłonnych
bez mrugnięcia okiem mordować, kraść, gwałcić, wysadzać mosty,linczować niewinnych itp.) Mało kto jest gdzieś pośrodku. Autor zdaje się nie mieć pojęcia o fakcie,
że ludzie bywają trochę bardziej skomplikowani niż bohaterowie "Magdy M", toteż wszystkie
osoby w tej książce są papierowe,infantylne, zakonserwowane na poziomie umysłowym dwunastolatków.

Ale jeśli trudno mi uwierzyć w jakąkolwiek postać w
tej powieści, co mam powiedzieć o fabule? Jestem duża,
wiem, że życie jest pełne nieprawdopodobnych zbiegów okolicznośći, ale na Boga, nie do tego stopnia, nie w takim natężeniu i nie tak przez cały czas. Czy można uwierzyć, że dobremu (ba, świętemu)facetowi, który
nigdy nie skrzywdził muchy, na skutek nieżyczliwości sąsiadów i tychże zbiegów
okoliczności przytrafiają się kolejno:
śmierć ojca w więzieniu ( bo niesłusznie posądzili go o podpalenie tartaku)
niesłuszne zarzuty o: liczne kradzieże,
żle traktowanie żony
deprawowanie nieletnich
pedofilie
wysadzenie mostu
zamordowanie dziecka
przekręty podatkowe.
Dodam jeszcze, ze usiłowano zgwałcić jego żonę (ją oczywiście równiez posądzono o kradzież), rozdzielić jego rodzinę i zniszczyć go w prasie.
Daję słowo, w pewnej chwili chciałam zobaczyć listę
Wildsteina, bo byłam przekonana, że i tam go przez pomyłkę wpisali.
Mimo wszystkich nieszczęść jakie go spotkały (w porównaniu do naszego bohatera- Hioba można właściwie nazwac szczęściarzem)- jakoś specjalnie nie było mi go żal. Niestosowanie przemocy w jego wykonaniu sprowadzało się właściwie do zupełnej bierności wobec zła(z nadzieją, że Pan Bóg wyrówna rachunki). Jednoznacznie pozytywna ocena jego postawy, budzi u mnie pewne wątpliwości etyczne; ostatecznie gdyby nie pomoc sąsiada,nasz bohater pozwoliłby by zlinczowano jego i jego rodzinę, a on nie kiwnąłby palcem, do konca podniecając sie swoją wyższością moralną nad oszalałym tłumem.

Ale prawdziwą hecą jest dopiero zakończenie.
Otóż Pan Bóg naprawdę wyrównuje rachunki. Na skutek,
a jakże, nowych zbiegów okoliczności - dobro zostaje nagrodzone, zło ukarane, żli ludzie rozumieją, że postępowali nieładnie i pełni są skruchy; dobrzy odzyskują (choćby pośmiertnie)dobre imię, szacunek sąsiadów,pieniądze,dziedziczą majątki,piszą bestsellery,
a marnotrawny syn Hioba widzi wreszcie, że tata był ok. Prawda o wszystkim wychodzi na jaw, świat odzyskuje równowagę, tryumfuje sprawiedliwość.
Jeśli ktoś chciałby zapoznac się z nieco inną wizją
rzeczywistości, polecam wiersz Barańczaka o długowieczności oprawców.

Dałam jednak książce trzy punkty, bo:

1. Autor usmiercił trzech głównych bohaterów,i nie zmartwychwstali oni w finale, czego się trochę obawiałam;plus za powściągliwość dla pisarza

2.Jest jeden bardzo ładny cytat, o tym, że nie należy kpić z innych


3.Na okładce wydawca powołał się na Tołstoja i Dostojewskiego.Piszę o tym bez złośliwości, bo tupet w takim natężeniu wzbudza mój szczery podziw. Za to właściwie jest trzeci plus- za zapewnienie odrobiny ruchu rozleniwionym,gnuśnym szczątkom Dostojewskiego. Jestem pewna, że widząc, z jakimi pisarzami się go obecnie porównuje, autor "Idioty" musiał się parę razy zdrowo w grobie przewrócić.
Myślę, że ta solidna dawka aerobiku dla pana Fiodora jest największym atutem tej książki.










Użytkownik: veverica 24.08.2007 21:30 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja jestem na NIE. ... | oyumi
Nie zgadzam się z tobą... Albo raczej - w wielu punktach podajesz fakty, ale interpretujesz je zupełnie inaczej niż ja:) (Przy czym nie twierdzę, że ja mam rację, a ty nie - to właśnie ciekawe, że widzimy ta książkę zupełnie inaczej).

Piszesz że bohaterowie są papierowi i zwykle albo dobrzy, albo źli. Czy ja wiem? Ja odniosłam raczej wrażenie, że nie ma tu bohaterów naprawdę, stuprocentowo dobrych, takich, którym nie można nic zarzucić. Że większość jest zła, jeśli już używamy takiej klasyfikacji, albo w stronę zła się skłania. Narrator jest bardzo niejednoznaczny, jego siostra może i ma "dobre serce", ale jej zachowanie jest mało godne szacunku, matka jest owszem, "złotą kobietą", ale też naiwną, bierną, niezdecydowaną osobą. A ojciec - ów Sydney, który wyrzekł się przemocy - pozornie może wydawać się niemal święty, ale dla mnie był człowiekiem, który przez swoje wyrzeczenie powodował głównie nieszczęścia - i to nie tylko dla siebie, ale też - a może przede wszystkim - dla swojej rodziny. Jego "świętość" jest pokazana właśnie w taki, nieco destrukcyjny sposób.

Co do fabuły i jej niewiarygodności - również się nie zgadzam. Niewiarygodne nagromadzenie nieszczęść widziałam w "Samotności w sieci", tu jest to ciąg wydarzeń jak najbardziej uzasadniony. Przecież to wszystko, co wymieniłaś, wynikało z jakiegoś, pierwszego, wydarzenia. Z tego, że Sydney okazał się "słaby", że zamiast oddawać - wybaczał, a przecież większość ludzi nie lubi, kiedy ktoś jest wobec nich wspaniałomyślny. Stał się klasycznym kozłem ofiarnym, miejscowym "głupkiem" i złoczyńcą, na którego można zrzucić wszelkie winy - bo nie będzie sie bronił. W tym kontekście kolejne, coraz bardziej absurdalne oskarżenia nie wydają mi się dziwne. Zwłaszcza że Sydney, oprócz niechęci do przemocy i nieumiejętności (też wynikającej z wyboru) bronienia się był jeszcze dość niezaradny życiowo i świetnie nadawał się na dyżurną "sierotę". a posiadanie ładnej, dobrej, ale też naiwnej i niewykształconej żony raczej mu w życiu codziennym nie pomagało, narażało raczej na zawiść i niechęć. Swoją drogą, żona też była doskonałą ofiarą, ładnie się dobrali.

Do tego wszystkiego dochodzi koszmarny system socjalny i prawny, zacofanie, ciemnota. czytałam to i miałam wrażenie, że to lata pięćdziesiąte w jakimś ubogim europejskim kraju a nie era komórek i globalizmu w Kanadzie.

Co do zakończenia - rzeczywiście, było fragmentami przesadzone. Nie zdradzając szczegółów, finałowa scena z Cynthią i jej córką trochę mnie dobiła;) Ale jestem w stanie zrozumieć, że jako swoista przypowieść, książka mogła sie kończyć tak a nie inaczej. To też tłumaczy pewne przerysowania czy uproszczenia. Ale czy całe zakończenie jest takie jednoznaczne i szczęśliwe? Nie zgodziłabym się, bo przecież syn Sydneya i - według mnie - główny bohater wcale nie odnajduje się ze wspomnianym przez Ciebie majątkiem i odkrytym szacunkiem dla ojca.

Ogólnie rzecz biorąc - jak dla mnie naprawdę dobra książka. Dość ciężka i momentami irytująca, ale jednak warta przeczytania. Trudno też polubić bohaterów - ja chyba nie potrafię wskazać jednego, który naprawdę wzbudziłby moja sympatię, a już na czele tych nielubianych jest sam Sydney.
Użytkownik: oyumi 25.08.2007 03:30 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie zgadzam się z tobą...... | veverica
Cześć, przede wszystkim miło Cię poznać veverico.
Gdzie mieszkasz? Mam sporo książek z twojego schowka
i chętnie Ci pożyczę, jeśli będziesz miała ochotę.

Teraz "Grzech miłosierdzia". Nie mam książki przy sobie,
więc będę odpowiadać z dziurawej pamięci.

< Piszesz że bohaterowie są papierowi i zwykle albo dobrzy, albo źli.

Zostawmy na chwilę na boku kwestie etyczne. Większość
bohaterów w tej powieści jest dla mnie zupełnie niewiarygodna psychologicznie. Autor przypisuje im cechy, które powinny czymś skutkować, tymczasem nic takiego się nie dzieje. Piszesz, że Sydney i jego żona
świetnie się dobrali. Rzeczywiście, są przedstawieni jako dobre, kochające, wspierające się małżeństwo. Szczerze mówiąc nie widziałam jakiejś wielkiej różnicy w ich osobowościach, mówią podobnym językiem, wierzą w te same wartości. Problem polega na tym, że Sydney to największy erudyta w okolicy, ktoś kto pomimo wykonywania na codzień ciężkiej, fizycznej pracy, ma taką wiedzę, że poprawia profesorów uniwersytetów.
Czyta wyłącznie literaturę na najwyższym poziomie, jednak nie powoduje ona jakiś specjalnych zmian w jego psychice i gdyby autor odmalował
taki sam obraz Sydneya jaki odmalował, a dodał tylko, że nie przeczytał on w życiu absolutnie nic, przyjęłabym to z dobrą wiarą. Mam dość egalitarne poglądy i nie będę tu się ekscytować walorami erudycji,
bo uważam, że z czytania książek wynika mniej więcej tyle samo kłopotów co korzyści. Jednak po kimś tak inteligentnym, spodziewałabym się jednak choć odrobiny błyskotliwości, poczucia humoru, dystansu a i niepewności własnych wyborów, wahań, wątpliwości, rozdarcia. Nie mogłam tego dostrzec w ani jednej jego wypowiedzi. Względna sielanka między małżonkami także wzbudza moje wątpliwości. Na Boga, to tak jakby Borges
poślubił Sierotkę Marysię i przez kilkanaście lat małżeństwa nie byłoby między nimi żadnych zgrzytów intelektualnych.A czy jego żona ani przez chwilę nie marzyła, żeby mąż przestał z siebie robić ofiarę losu i dał wreszcie komuś mocno w pysk?
W pewnym momencie jeden z bohaterów próbuje popełnić samobójstwo, co oczywiście jest potrzebne autorowi
do zawiązania akcji, tylko nie wiedzieć czemu, na niedoszłego samobójcę wybrał on postać, którą wcześniej sam przedstawił jako bezwzględnego, idącego do celu dosłownie po trupach manipulatora i złodzieja,
zupełnie pozbawionego jakichkolwiek zasad moralnych.
Tacy ludzie raczej nie odbierają sobie życia, a już na pewno nie opowiadają facetom, którzy trzymają ich na muszce, jakie to krzywdy wyrządzili ich bliskim.
Jedynymi postaciami w tej książce, w które jestem w stanie uwierzyć są siostra głownego bohatera i milioner.

<ojciec - ów Sydney, który wyrzekł się przemocy - pozornie może wydawać się niemal święty, ale dla mnie był człowiekiem, który przez swoje wyrzeczenie powodował głównie nieszczęścia - i to nie tylko dla siebie, ale też - a może przede wszystkim - dla swojej rodziny. Jego "świętość" jest pokazana właśnie w taki, nieco destrukcyjny sposób.>

Veverico, myślę o Sydneyu dokładnie tak samo jak ty, tylko moim zdaniem,
przesłaniem autora bylo: innej drogi nie ma, jaki- kolwiek sprzeciw wobec zła powoduje, że sami stajecie się oprawcami. Gdyby bierność Sydneya rzeczywiście wyrządziła komuś realną, namacalną szkodę, byłabym bardziej skłonna uwierzyć w "Grzech miłosierdzia". Nie podoba mi się w każdym razie przesadne gloryfikowanie tej postaci w finale, ostatecznie pod koniec nie ma nikogo, kto przedstawiałby jakąs wiarygodną, a alternatywną wizję świata i działania. Mam w ogóle wrażenie, że autor strasznie chciał napisać coś na miarę "Idioty", tylko mu nie wyszło.

Trudno mi teraz z Tobą polemizować na temat fabuły, bo nie pamiętam detali, pamiętam tylko ciąg nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności. Ktoś okazuje się czyjąś siostrą, ktoś czyjąś córką, ktoś przypadkiem wchodzi do kogoś do domu i bierze książkę, która potem okazuje się dowodem w sądzie ;I ta wizyta na dzień przed śmiercią chłopca, która potem świadczy przeciw Sydneyowi też jest dla mnie jakaś taka zbyt niewiarygodna. Już nie mówiąc o tym, że chłopczyk ten znalazł akurat pieniądze,
które ukradł zły brat, ale winę zwalono na Sydneya itp...Po prostu w to nie wierzę.

> Z tego, że Sydney okazał się "słaby", że zamiast oddawać - wybaczał, a przecież większość ludzi nie lubi, kiedy ktoś jest wobec nich wspaniałomyślny

Część pewnie nie lubi, ale znaczna część czuje się zawstydzona, zażenowana lub przynajmniej, zbita z tropu.


>Ja odniosłam raczej wrażenie, że nie ma tu bohaterów naprawdę, stuprocentowo dobrych, takich, którym nie można nic zarzucić. Że większość jest zła, jeśli już używamy takiej klasyfikacji, albo w stronę zła się skłania


No właśnie, jeśli już trzymamy się klasycznego podziału dobro- zło ( po staroświecku wtrącę, że czasem chyba warto)to nie podoba mi się przedstawianie zła jako natychmiastowej skłonności do linczów, morderst czy kradzieży. Myślę, że zło nie jest tak jednoznaczne i jaskrawe, a nasze zasady i kręgosłupy pękają raczej etapami, dyskretnie, omal niezauważalnie i wolę kiedy autorzy zajmują się takimi właśnie niuansami. Ale to nie żaden argument, tylko mój prywatny gust.

> Ale jestem w stanie zrozumieć, że jako swoista przypowieść, książka mogła sie kończyć tak a nie inaczej. To też tłumaczy pewne przerysowania czy uproszczenia


Veverico- znów muszę się z Tobą zgodzić i nie zgodzić.
Co do przypowieści- nie ujęłabym tego lepiej od Ciebie,
Miałam takie wrażenie podczas lektury, że czytam jakąś historię biblijną albo bajkę w stylu H. Pottera.
Tylko jednocześnie to mnie właśnie w tej książce najbardziej denerwowało- że autor pozuje na realistę,
znawcę problemów społecznych i ludzkich dusz.
A nie można być jednocześnie ewangelistą i Dostojewskim i nie zapominając o ogromnym religijnym przesłaniu rosyjskiej klasyki, po prostu nie można i już.

Tak więc pewnie każda z nas pozostanie przy swoim zdaniu, zgadzając się w wielu punktach, a w kilku- nie:)
















Użytkownik: veverica 25.08.2007 16:13 napisał(a):
Odpowiedź na: Cześć, przede wszystkim ... | oyumi
Witaj, mi też bardzo miło:) Mieszkam w Krakowie.

< Piszesz, że Sydney i jego żona
świetnie się dobrali. Rzeczywiście, są przedstawieni jako dobre, kochające, wspierające się małżeństwo.

Pisałam to nieco ironicznie - dobrali się dobrze na zasadzie równie dużej niezaradności i stopnia "sierotowatości". Na pewno się kochali, ale czy wspierali? Żona (jakżeż ona miała na imię?) może rzeczywiście wspiera męża, ale jest to wsparcie bierne, wynikające z nieposiadania własnego zdania i całkowitego zapatrzenia w męża. Sydney z kolei w ogóle nikogo nie wspiera, bo zwykle wymagałoby to działania, a on przecież nie działa. Nie ma też między nimi prawdziwej otwartości i zaufania.

< Względna sielanka między małżonkami także wzbudza moje wątpliwości.

Czy ja wiem? Osobiście znam taką parę - inteligentny, wykształcony gość i kobieta z serii "słodka idiotka". Są małżeństwem już długo i zgrzytów - w każdym razie większych - nie widać. A wracając do książki - Elly (poszłam sprawdzić, męczyło mnie to) może nie jest szczególnie porywająca intelektualnie - mnie by niewątpliwie życie z nią męczyło - ale jest dobra, oddana, wspierająca, łagodna, nie ma własnego zdania, a na dodatek jest piękna. Niektórzy widać to lubią...

Sam Sydney - no cóż. To rzeczywiście trochę dziwna postać... Ale ja nie odbierałam go jako szalenie inteligentnego faceta. Owszem, dużo czyta, dużo z tego co przeczytał pamięta, cytuje itd., ale równocześnie chyba nie wyciąga z tego wniosków. Jest uparty i prostolinijny, nie ma siły przebicia ani zaradności - taki gość świetnie by sobie radził jako drwal, ale na intelektualistę się za bardzo nie nadaje. A z drugiej strony - to właśnie robi, czyta, zapamiętuje, i w tym jego tragedia. Taki wybryk natury...

< Veverico, myślę o Sydneyu dokładnie tak samo jak ty, tylko moim zdaniem,
przesłaniem autora było: innej drogi nie ma, jakikolwiek sprzeciw wobec zła powoduje, że sami stajecie się oprawcami.

Nie jestem pewna. To znaczy, rzeczywiście takie zdanie się w książce pojawia, ale czy jest jedyne słuszne? Ja - na przykładzie losów syna Sydneya i całej jego rodziny - traktuję tą postawę tylko jako jeden z biegunów, tak samo niedoskonały jak celowe okrucieństwo, tyle że bardziej nieosiągalny. To taka trochę utopia. Jedynym jej reprezentantem jest Sydney, ale jak widać - nie da się tak żyć. Trzeba próbować, ale zastosowanie takiej zasady w całości musi prowadzić do tragedii.

< Trudno mi teraz z Tobą polemizować na temat fabuły, bo nie pamiętam detali, pamiętam tylko ciąg nieprawdopodobnych zbiegów okoliczności.

O tym już pisałam, ale jeszcze dodam coś, co przyszło mi do głowy teraz - to była bardzo mała, ciasna społeczność, dlatego też wszystko i wszyscy byli w niej powiązani.

< Część pewnie nie lubi, ale znaczna część czuje się zawstydzona, zażenowana lub przynajmniej, zbita z tropu.

No i właśnie o to chodzi! Nie lubimy być zawstydzani czy zażenowani. Nie lubimy widzieć, że ktoś jest lepszy od nas. Dlatego próbujemy to, co jest lepsze - i często fizycznie słabsze - zniszczyć, żeby nie przypominało nam o naszej moralnej niższości. Akurat ten wątek pojawia się w bardzo wielu książkach.

< Miałam takie wrażenie podczas lektury, że czytam jakąś historię biblijną albo bajkę w stylu H. Pottera.
Tylko jednocześnie to mnie właśnie w tej książce najbardziej denerwowało- że autor pozuje na realistę,
znawcę problemów społecznych i ludzkich dusz.
A nie można być jednocześnie ewangelistą i Dostojewskim i nie zapominając o ogromnym religijnym przesłaniu rosyjskiej klasyki, po prostu nie można i już.

I to jest chyba sedno sprawy - do mnie po prostu taka konwencja przemówiła, do Ciebie nie. Ja przyjęłam książkę z całym dobrodziejstwem inwentarza, jako przypowieść czy alegorię, akceptując to, co za taką konwencją idzie, ty oczekiwałaś czegoś innego.
Być może różnica naszych opinii wynika z tego, że nie znam rosyjskich klasyków, nie czytałam "Idioty", nie mam więc żadnych skojarzeń. Ani uprzedzeń - to, że wydawca umieścił na okładce porównanie do jakiegoś wielkiego dzieła, nie ma dla mnie znaczenia i nie denerwuje mnie - po prostu takie informacje ignoruję:)

Jaka nam ładna dyskusja wyszła pod książką... Dla takich rozmów warto mieć różne zdania;)
Użytkownik: oyumi 25.08.2007 17:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, mi też bardzo miło... | veverica
< Jaka nam ładna dyskusja wyszła pod książką... Dla takich rozmów warto mieć różne zdania;)

Też się cieszę, jesteś świetną polemistką, po twoich wypowiedziach, trochę zmieniłam zdanie o tej książce,
przynajmniej w niektórych kwestiach.

Mam nadzieję, że spotkamy się w Krakowie i jeszcze pogadamy o tej książce i innych. Odbierz @.
Użytkownik: veverica 25.08.2007 20:08 napisał(a):
Odpowiedź na: < Jaka nam ładna dysk... | oyumi
Ja też na niektóre rzeczy zaczęłam patrzeć inaczej i pewne rzeczy dopiero po tej rozmowie dostrzegłam.
Mail już odebrany i odpowiedziany;)
Użytkownik: Ingeborg 27.12.2008 15:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Ja też na niektóre rzeczy... | veverica
Muszę przyznać, że bardzo podobała mi się Wasza dyskusja. Pasjonująca :) Może pomyślcie o wspólnym napisaniu recenzji? :)

Książka i tak warta przeczytania.

Pozdrawiam
Użytkownik: Ingeborg 27.12.2008 15:31 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, mi też bardzo miło... | veverica
< Owszem, dużo czyta, dużo z tego co przeczytał pamięta, cytuje itd., ale równocześnie chyba nie wyciąga z tego wniosków. >

Owszem, wyciąga wnioski, a ściśle jeden: że trzeba cierpieć.

Ps. Taki mały wkręt do Waszej dyskusji.
Użytkownik: aramona 18.10.2009 12:49 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, mi też bardzo miło... | veverica
Witajcie moi drodzy. Szalenie interesująca dyskusja, która się tu wywiązała odbyła się co prawda już dość dawno, ale i ja, ponieważ dopiero teraz jestem użytkownikiem BiblioNETki chciałam dorzucić do niej coś ze swej strony. A zależy mi na odświeżeniu tego wątku, ponieważ znalazłam się pod wielkim wrażeniem „Grzechu miłosierdzia”.

<Ale ja nie odbierałam go jako szalenie inteligentnego faceta. Owszem, dużo czyta, dużo z tego co przeczytał pamięta, cytuje itd., ale równocześnie chyba nie wyciąga z tego wniosków.>

Myślę, że wyciąga i to bardzo, tylko nie takie jak większość zwykłych zjadaczy chleba. Filozofia Hendersona polega na wyciąganiu wniosków po ludzku rzecz biorąc niewygodnych dla niego i jego bliskich, a „poprawnych” ze względu na wyższe dobro, moralność, która stawia dobro drugiego człowieka, prawdę, szlachetność ponad dążeniem do chronienia własnej osoby. Tylko dlaczego godnymi jego szlachetności są jego wrogowie, a nie kochająca żona i dzieci? Taki paradoks...

O ile pamiętam, Sydney miał taką filozofię życiową zwłaszcza od momentu, gdy wskutek pewnego niefortunnego zdarzenia zapragnął w pewien sposób zadośćuczynić wyrządzoną krzywdę. Na uwagę zasługuje wewnętrzna siła jego charakteru: nie wyrzekł się spontanicznie dokonanego przyrzeczenia, choć konsekwencje tego ciągnęły się przez całe jego życie.

Psychologicznie rzecz ujmując myślę, że nagromadzone w dzieciństwie upokorzenia, wyobcowanie, które ciągnęły się przez lata wyryły trwały ślad w psychice Sydneya, który każe mu zaniechać obrony koniecznej na rzecz dobroci i szlachetności względem innych, ale tych „złych”. Dlaczego? Bo pamięta jak sam cierpiał z powodu zranienia przez ludzi, którzy bronią swoich interesów kosztem prawdy i sprawiedliwości. On chce być innym człowiekiem niż jego wrogowie. I im stara się w pewnym sensie pokazać swoją szlachetność, a nie żonie, która go wspiera i jest podobna w swoich zapatrywaniach. Jej już nie musi przekonywać o znaczeniu wartości, które dla niego stanowią podstawę egzystencji, a do których pielęgnowania popchnęło go właśnie owo spontanicznie, w strachu uczynione przyrzeczenie.

Zdziwiło mnie na początku to, że porównuje się Pana Richardsa do Dostojewskiego. Ale mając na uwadze postawę życiową księcia Myszkina z „Idioty” oraz Sydneya Hendersona – zaczynam wierzyć, że te postacie kierują się podobną logiką przy dokonywaniu swoich wyborów życiowych. I choć styl pisarski obydwu twórców różni się diametralnie, to jednak idee ww. postaci korespondują ze sobą w bardzo dobitny sposób.

Ta książka jest znacznie głębsza, niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Poza tym bardzo dobrze się ją czyta. Jestem pod wrażeniem....
Użytkownik: Kathleen_5 04.06.2011 19:27 napisał(a):
Odpowiedź na: A ja jestem na NIE. ... | oyumi
Ja oceniłam tę książkę dość wysoko, jednak w pewnym sensie również mnie irytowała, zwłaszcza bierność Sydney'a. W sumie z jednej strony ludzie "idealni" bywają denerwujący, a czyjeś zdenerwowanie może wynika z ukrytej zazdrości, braku docenienia itp. Z drugiej strony jednak miłosierdzie nie polega na bierności. To, że coś się komuś kiedyś przydarzyło, nie powinno wpływać w takim stopniu na jego bliskich. To raczej on sam powinien sprawę przetrawić (za pomocą tych książek chociażby), a nie pozwalać na to, żeby jego bliscy też ponosili konsekwencje; nie byli w to przecież zaangażowani. Poza tym pozwalanie na zło to w pewnym sensie też grzech, pewnie stąd tytuł książki, jeśli miłosierdziem chce się nazywać bierne nadstawianie policzka i przyzwolenie na zmieszanie z błotem.
Użytkownik: ju_ko 03.06.2011 17:23 napisał(a):
Odpowiedź na: Musze powiedzieć że książ... | nikaa28
Naprawdę interesująca dyskusja. Weszłam w temat, ponieważ książka "Grzech miłosierdzia" zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie, a czytając Wasze opinie uświadomiłam sobie jak bardzo różny może być odbiór tych samych elementów książki. Więcej takich dyskusji na Biblionetce ;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: