Quo Vadis zombie?
Dno i 10 kilometrów mułu. Mam na myśli oczywiście następujące wiekopomne dzieło światowej literatury
Ciepłe ciała (
Marion Isaac)
No ale czego mogłem się spodziewać po książce rekomendowanej przez Stephanie Meyer. Wstawić zamiast zombie wampiry i mamy powtórkę Zmierzchu. Doprawdy niewiele dzisiaj potrzeba by wydać książkę o zasięgu międzynarodowym, z zombie (sic!) jako lowelasem rozpuszczonej panienki. Kiepsko się dzieje ze współczesnymi młodzieżowymi relacjami damsko-męskimi, skoro prawdziwe lowelasy to tylko wśród zombie. Do tego owo (ów?) zombiastyczne Casanovo jest kolekcjonerem (sic!) dobrej muzy, z której to nachalnymi i trącącymi kiczem cytatami (John Lennon rules) autor co chwila zarzuca czytelnika, myślicielem na miarę Sartre'a, fotografem, rajdowcem w Mesiu (sic!) i niezgorszym bodyguardem rzeczonej dziewuszki. Zombie chodzi ze swoją ludzką dziewczyną na spacery, bierze prysznic, ogląda zachody słońca i generalnie jest romantykiem nie gorszym niż Adam Mickiewicz, gdyby Marion miał talent do poezji, to pewnie pojawiłby się jakiś sonet.
Lubię absurd (umówmy się, historia miłości zombiaka i panienki z okienka jest na wskroś absurdalna i kretyńska, w szczególności w ramach zombiastycznej konwencji), lecz podany z humorem w stylu Monty Pythona. Tutaj cała historia jest przez autora traktowana ze śmiertelną powagą godną kazań ojca Rydzyka, do tego opatrzona pseudofilozoficznymi rozważaniami na poziomie gimnazjum. Sorry, ale jak się pisze o zombie, to to powinno być dla dorosłych (zwłaszcza, że w treści pojawia się zajadanie kawałków mózgu jak kurczaka nuggets), a nie dla dzieci. Tak, czy siak wychodzi Marionowi groteskowa, płytka emocjonalnie wydmuszka.
Są w tej absurdalnej historii śladowe oznaki, że za kilkadziesiąt lat Marion może napisać dobry, klimatyczny horror, ale to w żadnej mierze nie powoduje, że "Ciepłe ciała" są czymś więcej niż ciepłą kichą.
No i remedium na zombie jest solidny całus.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.