Herbata z Kraszewskim
Jakie miłe zaskoczenie! Wreszcie pisarz, którego żadnej książki wcześniej nie czytałam, i który wiecznie mylił mi się z Krasickim, nie tylko zawitał do mojego czytelniczego światka na wieczorek zapoznawczy, ale wygodnie się usadowił, popija herbatkę i ani myśli się żegnać :).
Wrażenia mam jak najbardziej pozytywne. Lekkie pióro i dowcip to pierwsze, co się rzuca w oczy. Rzemiosło pisarza opanowane do perfekcji, to drugie. Kraszewski nie zaskakuje oryginalnością, jednak zręcznie żongluje schematami i, ośmielę się napisać, zachwyca opisami wsi, więc złapałam się na wszystko, z błogim uśmieszkiem pochłaniając każdą stronniczkę. Jednak najważniejszym dla mnie odkryciem było, że Kraszewski to czysty Gogol! Po prostu nie da się tego nie zauważyć. To samo inteligentne poczucie humoru, ta sama łatwość odmalowania charakterów, podobne zwracanie się do czytelnika gdzieś niemal z boku, między dialogami czy opisem czyjejś facjaty. Pluję sobie w brodę, że nie zaznaczyłam tych kilku momentów, gdy przytakiwałam: "panie Józefie, ja też tak myślę!". Cieszę się bardzo, że autor pozwolił mi jednak kogoś lubić, ale też umieścił w powieści kilka kryształowo czystych postaci, wokół których kręci się cała ta XVII-wieczna historia: Marię, jej ciotkę Scholastykę, krajczego i gentlemana Seweryna. Otacza ich niechęć wszystkich sąsiadów, całej parady Dulskich, jakże polskich w swojej bezinteresownej zawiści. Kraszewski nieźle sobie radzi z malowaniem portretu własnego Polaków. W krzywym zwierciadle pokazuje nasze przekonanie o polskiej gościnności i bezinteresowności. Za to akcentuje naszą niechęć wobec tych, którzy nie stoją prosto w szeregu.
Kraszewski kupił mnie jednak czym innym już od pierwszych stron. W życiu bym się nie spodziewała, że tak mnie oczaruje opisami wiejskich krajobrazów; od razu przypomniało mi się ukochane "Ogniem i mieczem" i "Nad Niemnem". Pomyśleć, że coś z gruntu polskiego może mnie doprowadzić do takiego stanu melancholii. No, ale sami pomyślcie: żadnych reklam, niebo nieskażone wysokimi budynkami ze szkła i stali, ledwo ubite drogi, nierzadko drewniane domy, zagajniki, spróchniałe płoty, kładka nad strumieniem, wierzby. Konie, powozy, drób i ogródki pod oknami. I tylko wehikuł czasu jeszcze potrzebny... Im dłużej o tym myślę, tym bardziej Mickiewiczem mi to pachnie :). To jest właśnie piękna cecha klasyki, człowiek zaczyna dostrzegać wpływy innych, widzi, kto od kogo czerpał, kto kogo poprzedzał, jedno wynika z drugiego prosto i bezpretensjonalnie. Ten rok przebiega u mnie pod znakiem klasyki, tak jak chciałam; brakowało mi tego, wspaniale jest znów wrócić do tego klimatu. To jak założyć wygodne stare kapcie i odsapnąć, kiedy już hałaśliwe towarzystwo zamknęło za sobą drzwi.
Zachęcam do zapoznania się z tą historią - prostą, ale mającą właściwości balsamu dla duszy. Jak herbata w ulubionym kubku wypita w przytulnej atmosferze.
[recenzję zamieściłam wcześniej na swoim blogu]
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.