Dodany: 16.06.2012 19:07|Autor: hburdon
Czekając na dobrego redaktora
Sięgając po powieść kryminalną, nie spodziewam się odkrywczych rozwiązań strukturalnych. Zasadniczo odpowiada mi formuła, którą wypracowali twórcy współczesnych kryminałów: wielowątkowa, przedstawiająca kilka punktów widzenia (często policjanta, zabójcy i ofiary); z lekko pogłębionym rysunkiem psychologicznym postaci (w mniejszym stopniu zabójcy i ofiary, w większym stopniu policjanta, który zazwyczaj boryka się z problemami fizycznymi lub emocjonalnymi w życiu osobistym); wprowadzająca jakąś ważką tematykę społeczną, jak los emigrantów w Szwecji lub rodowitych mieszkańców Harlemu. W „Czekając na śmierć” razi mnie więc nie tyle samo zastosowanie formuły, co zastosowanie jej w sposób, moim zdaniem, niezdarny.
Przeplatanie wątków pomiędzy rozdziałami, tak że dwa kolejne rozdziały rzadko kiedy kontynuują tę samą historię, może być efektowne: wzmaga napięcie i umożliwia śledzenie akcji z różnych punktów widzenia. Jednak o ile trzy punkty widzenia dają wrażenie głębi, o tyle piętnaście punktów widzenia (a tyle naliczyłam w książce) daje wrażenie zamętu. W zamierzeniu autora króciutkie rozdziały (w sumie 124 na 660 stronach wydania angielskiego lub 576 polskiego) mają zachęcać do przeczytania jeszcze jednego, i jeszcze jednego, no jeszcze tylko jednego ostatniego przed odłożeniem książki na stolik przy łóżku o bardzo późnej nocnej godzinie. Ja jednak przez te kilka stron nie potrafiłam wciągnąć się w żadną historię, tym bardziej że niektóre wątki w ogóle nie posuwają akcji do przodu; co najmniej jeden z nich, zakończony na stronie 261, można by wyciąć bez żadnego uszczerbku dla reszty. Ilu bohaterów potrzebuje w końcu kryminał? Toż to nie „Wojna i pokój”.
Policjanta z krwi i kości o tyle trudno jest wykreować, że amerykańskie seriale kryminalne wyeksploatowały większość możliwych problemów osobistych. Policjant z reguły pracuje całe dnie, a często również i noce, na czym cierpi jego życie osobiste; w rezultacie boryka się z depresją, uzależnia od papierosów, kawy i alkoholu. Niektórym pisarzom udaje się odejść od stereotypu, czasem umieszczając postać na mniej wiarygodnym krańcu skali prawdopodobieństwa, jak sparaliżowany geniusz Lincoln Rhyme w powieściach Deavera, czasem na krańcu bardziej realistycznym, jak Vera Stanhope z nietłumaczonych niestety na polski powieści Ann Cleeves, wyróżniająca się tym, że jest gruba i brzydka (w telewizyjnej adaptacji gra ją Brenda Blethyn, zdecydowanie niewystarczająco gruba i brzydka). Niestety, w „Czekając na śmierć” dostajemy pijącego policjanta w depresji po rozstaniu z żoną oraz niepoprawnego politycznie policjanta starej daty z trzecią żoną. Policjantki, choć niby obecne, niepostrzeżenie wtapiają się w tło.
Natomiast główny bohater cyklu, inspektor Roy Grace, dowiaduje się, że jego partnerka jest w ciąży. Dużo daje mu do myślenia rozmowa ze wspomnianym kolegą, którego małżeństwo właśnie się rozpadło. Zaczyna się zastanawiać, czy spełni się w roli męża i ojca. Ja zaś zastanawiam się, czy Peter James zdaje sobie sprawę, jak bardzo zacofane są poglądy Grace’a w Anglii XXI wieku. Mimo iż jego partnerka robi poważną karierę zawodową, ani przez chwilę, ani przez mgnienie oka nie przychodzi mu do głowy, żeby porozmawiać z nią o tym, które z nich będzie musiało życie zawodowe zawiesić na kołku, żeby zająć się dzieckiem. Jest kwestią oczywistą, że on będzie pracował dalej – martwi się tylko, czy długie godziny pracy nie wpłyną na jego życie rodzinne.
Ważka tematyka, którą porusza książka, to handel dziećmi i ich organami, a także ciężki los rumuńskich bezdomnych, często padających ofiarami tego handlu. Bez wątpienia James dołożył starań, żeby zgłębić tę problematykę. Wprowadza między innymi do powieści postać prosto z życia: Ian Tilling, były brytyjski policjant i założyciel organizacji charytatywnej Casa Ioana, od ponad 20 lat pomaga bukaresztańskim bezdomnym, zapewniając im nie tylko nocleg, ale też możliwość rozwoju i szansę na lepszą przyszłość. James wspomina również o działającej w Rumunii instytucji dobroczynnej Fara, założonej przez Angielkę Jane Nicholson. To bohaterowie nie tylko w literackim znaczeniu i ich praca na pewno zasługuje na wspomnienie i pochwałę. Nie mogłam jednak pozbyć się uczucia dyskomfortu wynikającego z faktu, że wszystkie negatywne postaci w książce to obcokrajowcy, w większości Rumuni. Z wyjątkiem jednej pracownicy Casa Ioana oraz jednej karykatury policjanta, przyzwoitego lecz niekompetentnego, wszyscy przedstawieni tu Rumuni to albo postacie negatywne – mordercy, gwałciciele, kryminaliści, skorumpowani lekarze i pielęgniarki – albo uzależnieni od narkotyków ulicznicy-złodzieje. Dla odmiany niemal wszyscy Anglicy to postaci szlachetne, choć niekiedy błądzące. Miałam wrażenie, że autor nieświadomie nadał powieści klimat czasów kolonialnych: Anglicy wprowadzają cywilizację i dobrobyt w prymitywnych krajach, które nie potrafią same o siebie zadbać. Jak w książkach o podróżach doktora Dolittle, którego tubylcy nie chcą puścić do domu – bo przecież żaden z nich nie potrafi rządzić krajem lepiej niż przypadkowy angielski weterynarz.
Dodatkowo błędem, choć prawdopodobnie powodowanym dążeniem do autentyzmu, było, moim zdaniem, uwzględnienie w książce szczegółowo opisanego gwałtu na dziecku. Jest to scena obliczona na efekt, nie posuwa żadnego wątku do przodu, sprawca nie pojawia się w powieści ponownie, zaś wspomniane dziecko i bez tego zasługuje na współczucie. Uważam, że tak drastyczne sceny powinny być zawsze dobrze uzasadnione; w tym przypadku pozostaje tylko niesmak.
Moją irytację wzmogły inne wady „Czekając na śmierć”, jak obsesja autora na punkcie opisywania stroju każdej pojawiającej się, nawet przelotnie, postaci czy naiwne przedstawienie komunikacji niewerbalnej (policjant wie, że rozmówca kłamie, ponieważ ten odpowiadając spogląda w lewo, nie w prawo). Irytacja przyćmiła mi wzrok i utrudniła dostrzeżenie dobrych stron. Za plus mogę uznać to, że autor stara się jak najlepiej poznać środowisko i pracę policjantów, więc ten aspekt wydaje się realistycznie przedstawiony, na ile mogę to ocenić. W drugiej połowie książki przestały się pojawiać nowe wątki, akcja potoczyła się wartko do przodu, a zakończenie okazało się przemyślane i wcale nie tak landrynkowato słodkie, jak oczekiwałam. Dlatego chociaż w połowie wahałam się, czy w ogóle czytać dalej, daję 3/6. Nie mam jednak ochoty sięgać po inne dzieła tego autora.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.