Dodany: 18.07.2012 17:25|Autor: asia_

2012.07


1. Znaczy Kapitan (Borchardt Karol Olgierd) - 5,5.

Miałam tę książkę od lat. Wiedziałam, że kapitan ciągle mówił "znaczy", i że była to ulubiona lektura mojego dziadka. Ale zupełnie nie dotarło do mnie, co to za książka; wydawało mi się, że to powieść przygodowa, i jakoś mnie do niej nie ciągnęło. Tymczasem to wspomnienia autora z lat służby na morzu - najpierw w charakterze ucznia na szkolnym żaglowcu "Lwów", potem na pasażerskich transatlantykach i ponownie na żaglowcu szkolnym, tym razem na stanowisku starszego oficera. Większość tego czasu spędził pod dowództwem Znaczy Kapitana Mamerta Stankiewicza, któremu książka jest dedykowana. Z opowiadań wyłania się portret kapitana - powściągliwego, zasadniczego, surowego perfekcjonisty, wzbudzającego ogromny szacunek i jakże przy tym wszystkim sympatycznego. Śledzimy początki przyjaźni kapitana i autora, rozwijającej się stopniowo mimo pewnej niezgodności charakterów (ach, ta skłonność Borchardta do zmyślania i ubarwiania). Wzruszające są też relacje z pierwszych rejsów "Lwowa", kiedy to najważniejszym celem załogi jest nie zbłaźnić się przed światem, pokazać doskonałe umiejętności, udowodnić, że odrodzona Polska potrafi stworzyć prawdziwą, profesjonalną flotę. No i wreszcie wiem, że to Borchardt sam kręcił kabestanem.


2. Wiersze dla Krzysia (Milne Alan Alexander (Milne A. A.)) - 5,0.

Bardzo sympatyczne wiersze dla dzieci. Jeden o Puchatku, kilka z morałem "bądź miły i nie wywyższaj się", kilka o zwierzątkach. Moim absolutnym hitem jest "Śniadanie króla". "Marmoladę, marmoladę, marmoladę oraz dżem!"


3. Biały Kieł (London Jack (właśc. Chaney John Griffith)) - 4,0.

Jack London dziwił się, że jego książka, będąca w zamierzeniu protestem przeciwko nadmiernemu "uczłowieczaniu" zwierząt przez innych autorów, została odebrana jako przykład takiego właśnie uczłowieczania. Ja zdziwiona nie jestem. Narrator tak często mówi, że Biały Kieł pomyślał to czy wywnioskował tamto, że zupełnie giną powtórzone kilkukrotnie wyjaśnienia, że w rzeczywistości pies nie rozumował, a kierował się instynktami, zaś autor jest jakby tłumaczem ze zwierzęcego na ludzki. Miejscami nie podobał mi się telegraficzny styl "przemyśleń" Białego Kła. Ale teraz dochodzę do wniosku, że może miał on oddawać właśnie to, że żadne myśli nie były w istocie formułowane.

London zdaje się zwalniać ludzi z odpowiedzialności za ich czyny. Kiedy pojawia się bohater negatywny, czyli po prostu zły człowiek, jak Beauty Smith lub Jim Hall, natychmiast dowiadujemy się, że "to nie jego wina". Po pierwsze, urodził się taki a nie inny, a z genami walczyć się nie da. Po drugie, społeczeństwo, próbując karać go za wyrządzane zło, zepchnęło go na jeszcze gorszą drogę.

Zakończenie książki da się określić tylko jednym słowem: "słodziakowe". Słoneczko, szczeniaczki i tak dalej. Nie powiem, że jest to zgrzyt, bo cała część kalifornijska zdąża stopniowo w tym kierunku. Można by argumentować, że lepiej byłoby, gdyby Biały Kieł zginął ratując człowieka. Ale wtedy zamiast taniego happy endu mielibyśmy równie tani wyciskacz łez. To może już lepiej pozwolić pieskowi żyć długo i szczęśliwie.


4. Nowożeńcy: Komedya w 2-ch aktach (Bjørnson Bjørnstjerne Martinus) - 4,0.

Pierwszy akt w interesujący sposób przedstawia "rozkosze" życia z teściami i nadmiernie przywiązaną do nich żoną. Drugi to już droga małżonków do pojednania dzięki wysiłkom przyjaciółki. Czyta się nieźle, ale nic nie zachwyca.


5. Bankructwo (Bjørnson Bjørnstjerne Martinus) - 4,0.

Podobnie jak w "Nowożeńcach", początek lepszy niż koniec. Można dziwić się ślepocie ludzi, którzy rozmawiają o bankrucie i zupełnie nie domyślają się, że za chwilę może ich spotkać ten sam los. W napięciu obserwowałam podejmowane przez Tjaldego próby uniknięcia katastrofy (napięcie byłoby większe, gdyby nie tytuł utworu, zdradzający końcowy efekt). Po punkcie kulminacyjnym pozostało już tylko dążenie do oczywistego zakończenia.


6. Wiedźma Morska (MacLean Alistair (pseud. Stuart Ian)) - 4,0.

Po straszliwej przygodzie z książką w wersji no-name (żółta okładka, nieznany tłumacz i wydawnictwo), która skłoniła mnie do zamieszczenia w Biblionetce pierwszego "tekstu własnego" niebędącego czytatką, zdobyłam egzemplarz, który dało się czytać.

Książka jest o tyle nietypowa, że lord Worth, który zostaje zaatakowany przez psychopatę wynajętego przez biznesową konkurencję, wcale nie jest postacią stricte pozytywną. Bardzo często znajduje się po niewłaściwej stronie granicy między prawem a bezprawiem, tak w codziennych działaniach, jak i w próbach odparcia ataku. Jednak chroniący go dwaj detektywi słyną z kryształowej uczciwości, a to oni są głównymi bohaterami. Nie ma tu żadnej zagadki, fabuła to opis posunięć tych złych (nawet bomba atomowa się trafia) i obrony tych dobrych. Kilka akcji przypominało mi pierwszego oficera Cartera (och, muszę znowu przeczytać "Złote rendez-vous"), ale to jednak nie to samo. Miejscami Mike był za bardzo "człowiekiem ze stali". Kiedy nagle ozdrowiał po postrzale, myślałam, że wcześniej tylko go upozorował, a okazało się, że postrzał był, tylko mniej poważny. I Mike sobie z nim potem biegał i walczył jak gdyby nigdy nic. Ale może to był szał bojowy. Pasowałoby to do drżących rąk oznaczających gotowość do zabijania (dziedzictwo po skandynawskich przodkach).


7. Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa (Tolkien J. R. R. (Tolkien John Ronald Reuel)) - 5,0.

Łazikanty (Tolkien J. R. R. (Tolkien John Ronald Reuel)) - 5,0.
Bardzo ładna baśń. Urzeka przede wszystkim dopracowana kreacja księżycowego i podmorskiego świata, z charakterystycznymi roślinami, zwierzętami i obyczajami. Drugi rozdział zawiera echa Śródziemia. Słowa Mewy: "nigdy nie wiesz, co się zaraz spotka, kiedy raz wmieszałeś się w sprawy czarodziejów i ich przyjaciół" przywodzą na myśl wypowiedź Gildora: "nie wtrącaj się do spraw czarodziejów, bo są chytrzy i skorzy do gniewu". Księżycowy Łazik i Łazikanty, przemoczeni i przemarznięci, zapominają o sprawdzeniu bezpieczeństwa jaskini zupełnie tak samo jak drużyna Thorina pakująca się w historię z goblinami.

Gospodarz Giles z Ham - powtórka w innym tłumaczeniu.
Trochę się obawiałam, jakie będzie tłumaczenie Cezarego Frąka w porównaniu z (jedyną właściwą, oczywiście) wersją Skibniewskiej. Ja się okazało - niepotrzebnie. Nazywanie Rudego Dżila Gilesem nie robi mi różnicy, przemianę gza w muchę jakoś przeżyję, a garłacz pozostał garłaczem. Czytałam z przyjemnością.

Przygody Toma Bombadila (Tolkien J. R. R. (Tolkien John Ronald Reuel)) - 4,0.
Bardzo różne wiersze i piosenki, niektóre znane z "Władcy Pierścieni", choćby w części, inne tylko luźno (lub wcale) związane ze Śródziemiem. W przypadku tych pierwszych koncentrowałam się oczywiście na porównywaniu z tłumaczeniem Skibniewskiej. W niektórych przypadkach nowa wersja wydawała mi się lepsza, w innych gorszach. Na przykład
"Dziarski Tom Bombadil, co serce ma złote,
Nosi żółte buty i modrą kapotę"
brzmi mi lepiej niż
"Stary Tom Bombadil to kompan milutki,
Ma niebieski kabacik i żółte ma butki".
Ale już w "Jak Człek z Księżyca za późno poszedł spać" bardzo brakowało mi słów "A krowa hop ponad Księżyc!". W porównaniu z nimi tekst "Krowa przez Księżyc skoczyła" jest bez wyrazu.

Kowal z Przylesia Wielkiego - powtórka w innym tłumaczeniu.
Po doświadczeniach z gospodarzem Gilesem zupełnie spokojnie zabrałam się do kolejnego opowiadania w tłumaczeniu Cezarego Frąka. Oprócz nieszkodliwej zmiany Podlesia Większego na Przylesie Wielkie, żadne różnice nie rzuciły mi się w oczy.

Liść, dzieło Niggle'a - 5,0.
Piękna opowieść. Trochę melancholijna, ale na końcu przeważają radosne akcenty. Tom Shippey we wstępie do "Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa" pisze, że choć zakończenie w Innym Świecie jest szczęśliwe, to w prawdziwym świecie dzieło Niggle'a ginie, a "przyszłość wydaje się należeć do ludzi pokroju radcy Tompkinsa". Ja odebrałam to inaczej: mimo że w prawdziwym świecie obraz ulega zniszczeniu, istotne jest to, że w zaświatach został ukończony, dał satysfakcję i odkupienie swemu twórcy, a na dodatek wciąż ułatwia przejście na drugą stronę Gór kolejnym ludziom.

O baśniach - 4,5.
Spore fragmenty można by cytować upierającym się, że fantastyka to nie "prawdziwa literatura". Tolkien tłumaczy, że istotą baśni jest nawiązywanie do Królestwa Czarów, i dlaczego nie należy baśni traktować jako opowieści tylko dla dzieci. Ujawnia też pewną niechęć do postępu technicznego i chęć ucieczki w przeszłość i do wyimaginowanego świata.


8. Smok Griaule (Shepard Lucius) - 5,0.

Piękna córka poszukiwacza łusek - 4,5.
Niezłe wprowadzenie w świat smoka Griaule'a i metody jego działania. Poznajemy zarys historii smoka, mieszczące się w okolicy osady, zadziwiającą florę (upiorośl!) i faunę zamieszkującą powierzchnię i wnętrze gada. Ujawnia się jego hierarchia wartości oraz zdolność do manipulacji ludźmi, ale jeszcze nie cała przebiegłość i subtelność. Niespecjalnie podobało mi się sztampowe zakończenie sprawy z Brianne.

Ojciec Kamieni - 5,5.
To opowiadanie wywarło na mnie największe wrażenie. Jest to kryminał, w którym osądzić trzeba morderstwo dokonane - jak twierdzi sprawca - pod przymusem woli Griaule'a. W czasie śledztwa na jaw wychodzą coraz to nowe aspekty zbrodni, raz wskazując na zabójstwo w afekcie, raz na premedytację, raz na opętanie. Pułapki w pułapkach w pułapkach, jak by powiedzieli w "Diunie". Nawet po zakończeniu rozprawy okazuje się, że nadal nie wiemy wszystkiego, czekają kolejne niespodzianki. Ostateczne rozwiązanie w pełni pokazuje wyrafinowanie i perfidię Griaule'a. Zmroził mnie sposób, w jaki macki zła wyciągają się po kolejnych ludzi, oplatając stopniowo cały świat.

Człowiek, który pomalował smoka Griaule'a - 5,0.
Próba zabicia smoka Griaule'a. Pomysł polega na pomalowaniu go toksycznymi farbami, które stopniowo przeżrą jego szkielet. Malarz, który chce podjąć się tego zadania, jest przekonany, że mu się powiedzie, ponieważ czuje się wybrany przez smoka. Czy ma rację? Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało: to nie może się tak skończyć! I rzeczywiście. Dalsze opowiadania uświadomiły mi, że nie zrozumiałam jeszcze wystarczająco zasady powiązania duszy i ciała smoka.

Dom Kłamcy - 5,0.
Smok po raz kolejny wykorzystuje człowieka do realizacji swoich celów, tym razem chyba w najokrutniejszy sposób. Nagrodą za spełnienie jego oczekiwań ma być smoczy lot... Bolesne i brutalne. Sposób powstania i przeznaczenie Domu Kłamcy po raz kolejny każą zachwycić się (i przerazić) rozmachem i dalekowzrocznością działań smoka.

Łuska Taborina - 4,5.
Coś jakby survival horror z podróżami w czasoprzestrzeni, a jednocześnie dokończenie wątku z "Człowieka, który pomalował smoka Griaule'a". Malarz Cattanay nie bez powodu czuł się wybrańcem smoka... Po odkryciu motywów kierujących Griaule'em przeszedł mnie niemal taki dreszcz jak przy zakończeniu "Ojca Kamieni". To był najmocniejszy punkt tego opowiadania.

Czaszka - 5,0.
Thriller. Trochę mniej klimatyczne od wcześniejszych opowiadań, głównie ze względu na umieszczenie akcji we współczesności. Moc smoka wciąż trwa i przyciąga. Griaule przymierza się do zdobycia władzy nad światem. Ciekawy efekt zamknięcia nie do końca świadomej części smoczego "ja" w ciele człowieka - zaburzenia psychiczne, "latanie" na łańcuchach. Trochę to wszystko niepokojące, kiedy pomyślimy, że sporo jeszcze fragmentów smoka mogło zawieruszyć się w szerokim świecie.


9. O człowieku, który się kulom nie kłaniał (Broniewska Janina) - 3,0.

Samą opowieść o generale Świerczewskim oceniam na czwórkę, ale czytanie obrzydzała lejąca się hektolitrami komunistyczna propaganda. W niektórych rozdziałach każda strona napakowana była gloryfikacją jedynego słusznego ustroju, Kraju Rad i kołchozów, a także wyklinaniem kapitalistów i innych burżujów. W mniejszych ilościach dałoby się to traktować jako koloryt historyczny (wiadomo, Broniewska pisała w takich a nie innych czasach, i oczywiste było, że książka będzie miała taki a nie inny klimat). W większych było to jednak nieznośne.


10. Dom Augusty (Axelsson Majgull) - 5,0.

Saga rodzinna, opowieść o kobietach i domu, w którym żyły, kojarzy się dość jednoznacznie: z ciepłem, miłością, szczęściem, mądrością życiową. Żadnej z tych rzeczy nie dostaniemy jednak u Axelsson. Już króciutki prolog jednoznacznie informuje, że wszystko skończy się źle. To historia o skrzywdzonych kobietach. Skrzywdzonych przez wykorzystujących je mężczyzn, ale przede wszystkim przez inne kobiety - własne matki, które nie akceptowały, nie lubiły, nie znosiły, czy wręcz nienawidziły córek. Brak miłości w dzieciństwie powodował swego rodzaju upośledzenie emocjonalne i powtarzanie tego samego schematu w kolejnych pokoleniach. Druga gałąź rodziny pochodzi od dwóch synów Augusty, dzieci chcianych i kochanych, ale i tak wywodzące się z niej małżeństwa są dysfunkcyjne (przemoc u Erlanda i Ingi, chłód w relacjach Alicji i Larsa). Alicja uświadamia sobie w końcu swoje winy, zaczyna rozumieć, że nie można żyć bez radości i uczuć. Jednak może być dla niej za późno. A już na pewno nie uda jej się uratować Andżeliki. Bardzo smutna opowieść.


11. Ręce precz od tej książki! (Helsing Jan van (właśc. Holey Jan Udo)) - 1,5.

Zaczyna się od propagandy w stylu trenera osobowości: dzięki tej książce czytelnik może zmienić swoje życie, zrealizować wszystkie swoje cele, zdobyć tajną wiedzę, itd., itp. Skojarzyło mi się z Jordanem Chase'em z piątego sezonu Dextera, więc poczułam się trochę nieswojo.

Dalej przechodzimy do różnych "naukowych" objawień. Dla przykładu, hrabia de Saint-Germain żyje i ma się dobrze, tylko co 65 lat musi odbywać dwutygodniową kurację odmładzającą. To milutko, zawsze go lubiłam. Kolejne niezwykle ważne i poważne informacje dotyczą wszechobecnych Atlantów, którzy niby wymarli, ale żyją nadal w jaskiniach Himalajów. Dzięki analizie symbolicznego rysunku oczu pojawiającego się w buddyjskich świątyniach (a przecież czyje miałyby to być oczy, jak nie mieszkańców Atlantydy), dokonywanej tak, jakbyśmy korzystali ze zdjęcia, dowiadujemy się, że Atlanci byli bardzo wysocy, potrafili oddychać pod wodą, poznajemy dokładnie budowę ich oczu i nosa.

Jednak moim ulubionym rozdziałem jest ten o sumeryjskich tabliczkach z inskrypcjami, wykazujący, że Sumerowie znali konfigurację wszystkich planet w Układzie Słonecznym, ponieważ: "'Mapa nieba VA/243' prezentuje nam, i to we właściwej kolejności: niewielką planetę Merkury, tej samej wielkości Wenus i Ziemię, Księżyc (jako satelitę Ziemi), Marsa oraz wyraźnie większe planety: Jowisza i Saturna, bliźniacze planety Uran i Neptun, i wreszcie planetę Pluton. W odróżnieniu od dzisiejszych przedstawień Układu Słonecznego, ta starożytna 'mapa nieba' ukazuje dodatkową, nieznaną, planetę między Jowiszem a Marsem." Jeśli ktoś wyobraził sobie rysunek przedstawiający planety umieszczone na odpowiednich orbitach, wyjaśniam: "we właściwej kolejności" nie ma nic wspólnego z odległością od Słońca. Oznacza tyle, że na rysunku przedstawiającym gwiazdkę otoczoną kółkami można wybrać takie kółko początkowe, że poruszając się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, będziemy natrafiać na kółka w takiej kolejności, że relacja mniejszości między planetami będzie mniej więcej zachowana. Mniej więcej, bo na moje oko "Saturn" jest większy od "Jowisza", ewentualnie są równej wielkości. A tak przy okazji, łatwo dowiedzieć się choćby z Google, że naukowcy uważają raczej, że opisywany rysunek z budową Układu Słonecznego nie ma nic wspólnego.

Przytoczony wyżej fragment tekstu jest dobrym przykładem na tupet van Helsinga. Autor nie odczuwa potrzeby używania trybu przypuszczającego, swoje pomysły formułuje jakby to były pewne fakty, np.: "[Jan z Jerozolimy] temu, co zaczerpnął z tekstów z Atlantydy, nadał formę wierszowaną". I jak tu dyskutować o istnieniu lub nieistnieniu Atlantydy, skoro istnieją i są przetwarzane pochodzące z niej teksty?

Reszty "naukowej" części książki nie będę już komentować, choć pojawia się tam jeszcze wiele interesujących tematów: Arka Przymierza, templariusze, Nostradamus, stworzenie człowieka przez kosmitów, antygrawitacja.

Dalej mamy nieco standardowych teorii spiskowych (iluminaci, new world order, superkomputer La Bete - Bestia, który zresztą w rzeczywistości nigdy nie istniał i wiadomo o tym od ponad 30 lat), a następnie blok new age'owy, z rozważaniami o reinkarnacji, karmie, zdolnościach parapsychicznych. Tu największe wrażenie zrobiło na mnie objaśnianie genezy chorób za pomocą wyrażeń i zwrotów z potocznego języka. "Bóle głowy świadczą o tym, że ktoś łamie sobie nad czymś głowę. [...] Człowiek, który cierpi na chorobę skóry, mógłby się zastanawiać, czy ktoś mu nie zalazł za skórę; człowiek przeziębiony ma wszystkiego po dziurki w nosie." Na koniec dochodzimy do porad, jak odmienić swoje życie.

Jednym słowem, przytłaczająca większość tej książki to potworne bzdury. Ale odkryłam w niej również pewne zalety. Mianowicie, kiedy przeczyta się te wszystkie idiotyzmy, trudno powstrzymać się od sprawdzania, jak jest naprawdę, co naukowcy sądzą na poruszane tutaj tematy. I nie tylko mnie to dotyczy, bo znalazłam w internecie np. sporo wywołanych lekturą "dzieła" van Helsinga pytań, czy rzeczywiście "Pestki owocu granatu oraz kora na korzeniach tego drzewa zawierają pewną szczególną substancję odurzającą - DMT. Zażywając jej, popada się w stan swoistej iluminacji" (zaraz widać, co ludzi najbardziej interesuje :D). Zatem, za walory edukacyjne podwyższam ocenę o 0,5.


12. Manfred (Byron George Gordon (Byron Jerzy)) - 3,0.

Jakoś mnie ten Manfred nie bierze. Ja rozumiem, że czarnoksiężnik, że kazirodcza miłość, że nadczłowiek, który przed nikim nie pochyli głowy i takie tam, ale te jego przeżycia to dla mnie nadal tylko odmiana werteryzmu. Nuda.


13. Kain (Byron George Gordon (Byron Jerzy)) - 4,0.

Kuszenie Kaina kojarzyło mi się nieco z "Rajem utraconym", choć ten podobał mi się dużo bardziej. Głównym problemem Kaina jest wolnomyślicielstwo, niechęć do uwielbiania Boga "bo tak trzeba i już" oraz poczucie niesprawiedliwości pokutowania za grzech rodziców popełniony jeszcze przed jego narodzeniem. Trudno go za to potępiać. A konsekwencje jego nastawienia to już złośliwy chichot losu.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1418
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 2
Użytkownik: benten 18.07.2012 17:32 napisał(a):
Odpowiedź na: 1. Znaczy Kapitan - 5,5. ... | asia_
Ha! Mam dokładnie takie same odczucia co do Znaczy Kapitan (Borchardt Karol Olgierd). Też zabierałam się trochę jak pies do jeża, myśląc, że to coś z dzieciństwa, co mnie ominęło. Ale czytałam z olbrzymią przyjemnością.
Użytkownik: asia_ 18.07.2012 17:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Ha! Mam dokładnie takie s... | benten
:) A morał jest taki, że warto czasami sprawdzić gatunek książki w biblionetce ;)
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: