Dodany: 26.08.2007 13:28|Autor: Krzysztof

O poezji


Nie podejmuję się pisać o "Janie Santeuil" jako o wprawce do napisania "Poszukiwania", o niedopracowanej formie ani o przechodzeniu tematów i osób z tej powieści do cyklu. Nie czuję się na siłach, i może dlatego mówię sobie, że to wszystko w gruncie rzeczy nie jest ważne. Fakt, postać bohatera ma wyraźne cechy alter ego autora zapisującego to, co dla niego ważne, próbującego znaleźć formę wyrażenia najważniejszego - i tutaj przypominają się słowa Prousta, który nazwał swoją powieść zebraną esencją jego życia; rzecz to niedokończona, bez spoiwa łączącego w całość ciąg obrazów będących jej treścią, fakty biograficzne są tutaj tylko mało ważną osnową, nierzadko ignorowaną, faktów istotnych, duchowych, nierzadko spotyka się chropowatości tekstu, ale przecież to najprawdziwszy Proust, więc czytajmy "Jana Santeuil" tak, jak my, marcelnięci (Jolu, nie masz mi za złe użycie Twojego słowa, prawda?), zwykliśmy czytać Marcela: wolno, zasłuchani w siebie, odczuwając duchową i intelektualną przyjemność. To prawda, że w "Poszukiwaniu" myśli autora są bardziej uporządkowane, ich zapis pełniejszy, ale czytane tutaj, inaczej wyrażone, są nie mniej urokliwe niż tamte, pozwalają lepiej zrozumieć Prousta i ponownie, jak w "Poszukiwaniu", odkryć ślady własnych przeżyć.

Przeżyć najważniejszych, bo najbardziej naszych, najgłębszych, przeżyć dających wiarę i nadzieję, a z nimi nie tylko siłę do dalszego życia, ale i te drobne, ale jakże konieczne dla nas chwile odkrywania i przeżywania uroków Przyrody - tej wielkiej siły, której jesteśmy cząstką, i z której czerpać możemy do woli radość, piękno i poczucie niezmienności. Także znajdując (a przynajmniej będąc bliżej znalezienia) sens tej tragikomedii, jaką jest nasze życie.

"(...) oszukując biegnące lata, zwracamy się ku przyrodzie, ku tajemniczym przemianom pór roku zatapiającym rzeczy i wydarzenia wokół nas jak gdyby w jakiejś potężniejszej od nich sile żywotnej, a owa siła (...) wypełnia nie tylko naszą młodość, ale i późniejsze lata i teraz ukazuje nam nagle świat, który nas otacza, jako świat nieprzemijający, wiecznie młody, tajemniczy, pełen cudownych zapowiedzi..."[1].

Oszukując biegnące lata... Ależ tak! Wśród skutków czasu: gorzkich wspomnień, niespełnienia, zim coraz dłuższych, nagle stajemy pod wiekowym miłorzębem ubierającym się w swoją wiosenną szatę, albo w pochmurny dzień listopadowy uśmiechem odpowiadamy na uśmiech brzozy wystrojonej ostatnimi, błyszczącymi od deszczu, żółtymi liśćmi, albo po prostu stoimy zapatrzeni, my, maleńkie drobinki, w ogrom rozgwieżdżonego nieba, doznając oczyszczenia z szarości życia, i wtedy ten młody, pełen cudownych zapowiedzi świat udziela nam cząstki swojej młodości.

Ależ nie! Umieszczenie w nas tego, co dla nas najważniejsze, nie tylko pozwala radować się urodą świata, ale i – wzorem Prousta – wynieść się poza czas, ponieważ takie przeżywanie życia nie jest od niego zależne. Co zrobić, jak zmienić siebie i swoje życie – to pytania, które często rodzą się w czasie lektury – aby wzorem Prousta patrzeć tak, jakby wzrok miało się od dzisiaj? Aby światło słońca i tańczący na stole cień liści, krople wody wiszące u wiosła, zielony połysk liści – cały, rzadko dostrzegany, a tutaj opisywany, urok świata odbierać tak jak dziecko, albo jak ten ślepiec, który dzisiaj odzyskał wzrok, jak więzień przez lata widzący tylko mur i druty, a teraz klęczący przed jakimś pospolitym kwiatem na łące - urokiem kiedyś niedostrzeganym, później niedostępnym, teraz odkrytym? Wtedy wiatr stanie się sprzymierzeńcem naszych ramion, a jego chłód – jak w pewnej wyjątkowo pięknie wyobrażonej scenie - zamieni się w ciepło naszych pieszczot; fala morska pozna nas i witając się podpłynie do naszych stóp, a piaszczysta wydma będzie oczekiwała naszego porannego powitania. Rzeczy i przyroda bohaterami powieści? Nie, "uroda rzeczy polega na ich istnieniu, a istnienie stanowi ową spokojną urodę, która trwa wokół nich"[2], urodę, którą nie tylko dostrzega, ale i niejako nadaje im patrzący – właśnie swoim patrzeniem, postrzeganiem ich poprzez pryzmat swojej duchowej harmonii – tej, o której Proust pisze, iż jest przyczyną doskonałej radości - podczas gdy one same tylko oddają ciepło żyjącego wśród nich człowieka. W chwilach zadumy, kontemplacyjnego oglądu przyrody i jej przemian, w spokojnych dniach wypełnionych myślami, autor przedstawia nie tylko urokliwą wizję spożytkowania naszego czasu, ale i uzasadnia "(...) prawo życia, które głosi, iż to, co powszechne i wieczne, może objawić się jedynie poprzez to, co jednostkowe[3]", prawo, które zamienia zapisane wspomnienia dawno minionego życia w drogowskaz dla nas, czytelników; prawo, dzięki któremu on nie stracił swojego czasu, umożliwiając i nam podjęcie tej próby. W słowie końcowym tłumacz, Paweł Hertz, nazywa cykl powieściowy Prousta przypowieścią o wszechwładnym Czasie i opierającej się mu Sztuce, a w przedmowie André Maurois pisze o przemianie nerwowego i chorowitego dziecka w artystę jako o zasadniczym motywie głównego dzieła Prousta. Jeśli by według tych kryteriów oceniać "Jana Santeuil", to może i należałoby zgodzić się z jego twierdzeniem, iż jest to książka całkiem inna niż "W poszukiwaniu", ale ja tak nie uważam, ponieważ ani ów motyw przemiany, ani nawet sztuka jako sposób na czas, nie są najważniejsze w twórczości Prousta – oczywiście dla mnie, wszak piszę o swoim odbiorze jego powieści. Temat czasu, obok myśli z zakresu filozofii, także teorii poznania, będąc zajmującymi - są trudne do objęcia, albo i mieszczącymi się w sferze już nieosiągalnej dla zwykłego czytelnika, nieobdarzonego przecież tak wyjątkowymi darami ducha i rozumu, jakimi dysponował autor. Dla mnie poetyckie, subtelne piękno ciepłego, ale jednocześnie wnikliwego i przemawiającego do wyobraźni obrazu świata, przekonanie o tak rozumianej poezji, poezji bliskiej już miłości życia, jako wartości w nim najwyższej, są najcenniejszymi cechami jego twórczości. Obcowanie z nią jest nie tylko zapładnianiem umysłu myślami najwyższych lotów, estetyczną kontemplacją poezji słowa Prousta, ale też staje się swoistym wzorem, także wsparciem, dla tych wszystkich, którzy borykając się z monotonią szarej codzienności, próbują ratować przed prozaicznością i bezsensem życia swoją własną poezję i swoją miłość.



---
[1] Marcel Proust, "Jan Santeuil", tłum. Paweł Hertz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, tom II, str. 305.
[2] Tamże, tom I, str. 161.
[3] Marcel Proust, "Pamięć i styl", tłum. Marek Bieńczyk, Janusz Margański, Michał Paweł Markowski, wyd. Znak, Kraków 2000, str. 31.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3465
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: koko 28.08.2007 12:29 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie podejmuję się pisać o... | Krzysztof
Twoja recenzja, Krzysztofie, tak odległa od natrętnego wmawiania "co autor miał na myśli" niezmiernie mi się podoba. Jest taka spokojna, pozbawiona dociekania przyczyn, to po prostu Twój odbiór, tak jak napisałeś, bez silenia się na porównania z "Czasem", bez dopatrywania się Wielkiej Sztuki, Wielkiej Filozofii, co w niektórych recenzjach dzieł Prousta przeszkadza mi.
Nie przebrnęłam przez Jana S. Dotarłam do połowy i odłożyłam go, pokonana podobnie, jak przez "Idiotę" Dostojewskiego. Wierzę, że mój czas dla Prousta przyjdzie, że może kiedyś, gdy rwący potok mojego pędzącego teraz życia zmieni się w szemrzący spokojnie strumień, odnajdę go. I wtedy, podobnie jak Ty, nie będę rozbierała prozy Prousta na czynniki pierwsze, a "tylko" spokojnie słuchała jego opowieści, doceniając kunszt słów.
Cieszę się, że Tobie się to już udało. Ja muszę jeszcze poczekać.
Użytkownik: Krzysztof 29.08.2007 10:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Twoja recenzja, Krzysztof... | koko
Witaj, Koko.
Będę szczery: gdybym potrafił odkrywać oryginalne myśli filozoficzne u Prousta, wskazywać na ich podobieństwa z różnymi szkołami filozoficznymi, gdybym umiał odszukiwać powiązania jego twórczości z dziełami innych pisarzy, pewnie robiłbym to – jeśli nie w tekście opisu, to w licznych przecież tutaj dyskusjach o jego twórczości; myślę, że na przykład Olga – Bożena, tak dobrze znająca te aspekty jego twórczości, podjęłaby rękawicę, i może Biblionetka musiałaby dokupić większy twardy dysk do serwera:) Lubię zajmować się takimi, zdawałoby się wydumanymi, tematami, bo one są bardzo daleko od tego, co rzuca się na mnie z TV i takich innych, tyle że jest tak, jak napisałem: za mało się znam nie tylko na filozofii, ale i na literaturze. Parę dni temu zajrzałem na stronę jednej z biblionetkowiczek i zobaczyłem, że ona czyta w ciągu miesiąca po kilka, czy nawet kilkanaście książek – no i jak mi przymierzyć taką ilość do moich paru książek rocznie? Teraz czytam powieść, której chyba nikt nie czytał, czytam ją, bo żal mi się zrobiło... sam nie wiem, czy bardziej samej książki, czy autora, a może mojego czasu kiedyś, dawno temu, jej poświęconemu; przeczytam, napiszę tekst o niej, może kogoś nakłonię do jej przeczytania, ale przecież ta książka dalej będzie nieznana, a moja znajomość literatury raczej nie wzrośnie. Ale nic to, przeczytam, bo sobie i jej, tej książce, byłem to winien, i jestem pewny Twojego zrozumienia.
Kiedyś zacząłem czytać “Zbrodnię i karę”, ale nie potrafiłem znieść jej strasznej atmosfery, a parę lat temu zawziąłem się, i przeczytałem “Ulissesa”, najgorszą książkę, jaką kiedykolwiek napisano – jeśli “Idiota” jest do nich podobny, to nie dziwię Ci się. Z Proustem jest inaczej, zupełnie inaczej, i dlatego podzielam Twoją wiarę w przyjście czasu, w którym z pożytkiem dla siebie przeczytasz jego utwory. Serdecznie życzę Ci tego, Koko.
I dziękuję.
Użytkownik: koko 29.08.2007 12:18 napisał(a):
Odpowiedź na: Witaj, Koko. Będę szcze... | Krzysztof
"Idiota" nie jest jak "Ulissess". Z tego, co pamiętam, "Idiota" to raczej historia odmienności kogoś we współczesnym mu świecie, kogoś, kogo można nazwać idiotą z racji tej odmienności właśnie, jego nieprzystawania do panujących warunków, obowiązująch zachowań. Zaczęłam czytać "Idiotę" po inscenizacji w teatrze telewizji p.t. "Książę Myszkin" z Łukaszewiczem w roli głównej. Podobała mi się bardzo ta inscenizacja i dlatego myślałam, że przeczytam. Nie przeczytałam i wiem, że czas na tą książkę przyjdzie - tak, jak na Prousta. A "Zbrodnię i karę" przeczytałam, młodą panienką będąc, i nic mnie w niej nie zrażało, choć nie była to lektura łatwa. Nie wiem, jak byłoby teraz, gdybym po nią sięgnęła znów. Przyznaję się, że trochę się tego obawiam i nie sięgam.

Każdy z nas jest inny i czego innego oczekuje po literaturze. Wydumane problemy, jak je nazwałeś, nie biorą mnie w ogóle. Żeby uciec od zalewajacego nas chłamu wystarczy obcować z książką W OGÓLE, tak więc myślę, że skłonność do "filozofowania" to raczej cecha charakteru, a nie ucieczka przed ryczącym tivi.

Czytanie kilka książek na miesiąc, które obserwuję tutaj, zwłaszcza na Forum "Podsumowanie miesiąca", dziwi mnie niepomiernie, bo zakładam, że po odrzuceniu pewnego procentu ludzi dysponujacych większym zasobem czasu, niż ja, pozostaje odsetek biblionetkowiczów czynnych zawodowo, interesujących się także innymi rzeczami niż literatura i zaangażowanych w życie rodzinne, nie wiem więc, dlaczego mnie się to nie udaje. Nie udaje się! Pozostaje mi czekać z cierpliwością na ten czas, kiedy dzieciska się usamodzielnią, i staram się tak właśnie czekać, choc czasem trudne to jest bardzo. Zwłaszcza, gdy na połce leży, czeka, wabi, kusi, przywołuje i mami jakaś książka-cud. Czy powiesz mi, jaką nieczytaną ksiażkę czytasz? Bardzo jestem ciekawa. Ja, wciąż jeszcze wakacyjnie i na luzie, sięgnęłam po Szwejka. Jego życiowa filozofia jest bardzo ciekawa, pogoda ducha do pozazdroszczenia, choć wszyscy go - jego również! - obwołują idiotą. Tylko dlatego, ze nie cwany, nie żądny posiadania, poczciwy, łatwowierny i prawdomówny. Taki mamy świat. Tępi zachowania, których nie pojmuje. A nie pojmuje niczego, co nie jest sukcesem.
Użytkownik: Krzysztof 31.08.2007 13:20 napisał(a):
Odpowiedź na: "Idiota" nie je... | koko
Kiedyś, będąc w księgarni, zwróciłem uwagę na książkę o intrygującym tytule: “Twarz Boga”, autorstwa Jana Drzeżdżona. Kupiłem ją tylko z powodu tego tytułu, później kupiłem jeszcze chyba dwie książki tego autora, przeczytałem, i nie wracałem do nich aż do teraz. Szykując się do wyjazdu do nowej pracy, przeglądając półki mojej biblioteki, znowu zwróciłem uwagę na ten tytuł, zajrzałem do Biblionetki, i widząc tam tylko jedną jej ocenę, moją ocenę, postanowiłem zabrać książkę ze sobą, przeczytać i porównać wrażenia obecne do tamtych sprzed lat. W tej mojej decyzji znaczną rolę miało wspomnienie czytanej tutaj recenzji książki, której tytułu ani autora nie pamiętam: było tam o dziwnej bibliotece, w której przechowywano książki zapomniane, książki czekające na swoich czytelników. Pomyślałem, że wracając do niej, ożywię ją, niechby tylko we mnie, dla mnie. Przeczytałem połowę, i nie żałuję. Wprost przeciwnie.
“...za oszczędzone pieniądze dałem tekst przepisać na maszynie, aby się tym odkryciem podzielić i je utrwalić, a, niestety, nikogo to nie obchodziło.” [Twarz Boga, str.36]
Mnie obchodzi.
Nie nazywam skłonności czy chęci do głębokiego wnikania w istotę myśli filozofowaniem, bo, jak wiesz, to słowo ma w języku potocznym wydźwięk pejoratywny. Filozofię akceptuję, a nawet podziwiam, jako dziedzinę pomocną w zrozumieniu siebie i nas, ludzi, więc raczej nie tyle o cechę charakteru tutaj chodzi (tym bardziej, że nie może to być, jak piszesz, książka w ogóle – dobitnym przykładem Ulisses), a jeśli już, to o cechę typową ludzką, bo ciekawość.
Niemal od początku mojej przygody z Biblionetką uważam, że biblionetkowicze są elitą; czy wiesz, o czym mówi się w poniedziałkowy ranek w moim obecnym środowisku zawodowym? Nie, nie o ilości przeczytanych książek, a o ilości wypitych drinków w czasie weekendu, a sukcesem jest zaliczenie możliwie dużej ilości pubów. Dlatego tak uważam.
Dziękuję, Koko. Życzę Ci tego, o co najtrudniej: czasu dla siebie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: