O poezji
Nie podejmuję się pisać o "Janie Santeuil" jako o wprawce do napisania "Poszukiwania", o niedopracowanej formie ani o przechodzeniu tematów i osób z tej powieści do cyklu. Nie czuję się na siłach, i może dlatego mówię sobie, że to wszystko w gruncie rzeczy nie jest ważne. Fakt, postać bohatera ma wyraźne cechy alter ego autora zapisującego to, co dla niego ważne, próbującego znaleźć formę wyrażenia najważniejszego - i tutaj przypominają się słowa Prousta, który nazwał swoją powieść zebraną esencją jego życia; rzecz to niedokończona, bez spoiwa łączącego w całość ciąg obrazów będących jej treścią, fakty biograficzne są tutaj tylko mało ważną osnową, nierzadko ignorowaną, faktów istotnych, duchowych, nierzadko spotyka się chropowatości tekstu, ale przecież to najprawdziwszy Proust, więc czytajmy "Jana Santeuil" tak, jak my, marcelnięci (Jolu, nie masz mi za złe użycie Twojego słowa, prawda?), zwykliśmy czytać Marcela: wolno, zasłuchani w siebie, odczuwając duchową i intelektualną przyjemność. To prawda, że w "Poszukiwaniu" myśli autora są bardziej uporządkowane, ich zapis pełniejszy, ale czytane tutaj, inaczej wyrażone, są nie mniej urokliwe niż tamte, pozwalają lepiej zrozumieć Prousta i ponownie, jak w "Poszukiwaniu", odkryć ślady własnych przeżyć.
Przeżyć najważniejszych, bo najbardziej naszych, najgłębszych, przeżyć dających wiarę i nadzieję, a z nimi nie tylko siłę do dalszego życia, ale i te drobne, ale jakże konieczne dla nas chwile odkrywania i przeżywania uroków Przyrody - tej wielkiej siły, której jesteśmy cząstką, i z której czerpać możemy do woli radość, piękno i poczucie niezmienności. Także znajdując (a przynajmniej będąc bliżej znalezienia) sens tej tragikomedii, jaką jest nasze życie.
"(...) oszukując biegnące lata, zwracamy się ku przyrodzie, ku tajemniczym przemianom pór roku zatapiającym rzeczy i wydarzenia wokół nas jak gdyby w jakiejś potężniejszej od nich sile żywotnej, a owa siła (...) wypełnia nie tylko naszą młodość, ale i późniejsze lata i teraz ukazuje nam nagle świat, który nas otacza, jako świat nieprzemijający, wiecznie młody, tajemniczy, pełen cudownych zapowiedzi..."[1].
Oszukując biegnące lata... Ależ tak! Wśród skutków czasu: gorzkich wspomnień, niespełnienia, zim coraz dłuższych, nagle stajemy pod wiekowym miłorzębem ubierającym się w swoją wiosenną szatę, albo w pochmurny dzień listopadowy uśmiechem odpowiadamy na uśmiech brzozy wystrojonej ostatnimi, błyszczącymi od deszczu, żółtymi liśćmi, albo po prostu stoimy zapatrzeni, my, maleńkie drobinki, w ogrom rozgwieżdżonego nieba, doznając oczyszczenia z szarości życia, i wtedy ten młody, pełen cudownych zapowiedzi świat udziela nam cząstki swojej młodości.
Ależ nie! Umieszczenie w nas tego, co dla nas najważniejsze, nie tylko pozwala radować się urodą świata, ale i – wzorem Prousta – wynieść się poza czas, ponieważ takie przeżywanie życia nie jest od niego zależne. Co zrobić, jak zmienić siebie i swoje życie – to pytania, które często rodzą się w czasie lektury – aby wzorem Prousta patrzeć tak, jakby wzrok miało się od dzisiaj? Aby światło słońca i tańczący na stole cień liści, krople wody wiszące u wiosła, zielony połysk liści – cały, rzadko dostrzegany, a tutaj opisywany, urok świata odbierać tak jak dziecko, albo jak ten ślepiec, który dzisiaj odzyskał wzrok, jak więzień przez lata widzący tylko mur i druty, a teraz klęczący przed jakimś pospolitym kwiatem na łące - urokiem kiedyś niedostrzeganym, później niedostępnym, teraz odkrytym? Wtedy wiatr stanie się sprzymierzeńcem naszych ramion, a jego chłód – jak w pewnej wyjątkowo pięknie wyobrażonej scenie - zamieni się w ciepło naszych pieszczot; fala morska pozna nas i witając się podpłynie do naszych stóp, a piaszczysta wydma będzie oczekiwała naszego porannego powitania. Rzeczy i przyroda bohaterami powieści? Nie, "uroda rzeczy polega na ich istnieniu, a istnienie stanowi ową spokojną urodę, która trwa wokół nich"[2], urodę, którą nie tylko dostrzega, ale i niejako nadaje im patrzący – właśnie swoim patrzeniem, postrzeganiem ich poprzez pryzmat swojej duchowej harmonii – tej, o której Proust pisze, iż jest przyczyną doskonałej radości - podczas gdy one same tylko oddają ciepło żyjącego wśród nich człowieka. W chwilach zadumy, kontemplacyjnego oglądu przyrody i jej przemian, w spokojnych dniach wypełnionych myślami, autor przedstawia nie tylko urokliwą wizję spożytkowania naszego czasu, ale i uzasadnia "(...) prawo życia, które głosi, iż to, co powszechne i wieczne, może objawić się jedynie poprzez to, co jednostkowe[3]", prawo, które zamienia zapisane wspomnienia dawno minionego życia w drogowskaz dla nas, czytelników; prawo, dzięki któremu on nie stracił swojego czasu, umożliwiając i nam podjęcie tej próby. W słowie końcowym tłumacz, Paweł Hertz, nazywa cykl powieściowy Prousta przypowieścią o wszechwładnym Czasie i opierającej się mu Sztuce, a w przedmowie André Maurois pisze o przemianie nerwowego i chorowitego dziecka w artystę jako o zasadniczym motywie głównego dzieła Prousta. Jeśli by według tych kryteriów oceniać "Jana Santeuil", to może i należałoby zgodzić się z jego twierdzeniem, iż jest to książka całkiem inna niż "W poszukiwaniu", ale ja tak nie uważam, ponieważ ani ów motyw przemiany, ani nawet sztuka jako sposób na czas, nie są najważniejsze w twórczości Prousta – oczywiście dla mnie, wszak piszę o swoim odbiorze jego powieści. Temat czasu, obok myśli z zakresu filozofii, także teorii poznania, będąc zajmującymi - są trudne do objęcia, albo i mieszczącymi się w sferze już nieosiągalnej dla zwykłego czytelnika, nieobdarzonego przecież tak wyjątkowymi darami ducha i rozumu, jakimi dysponował autor. Dla mnie poetyckie, subtelne piękno ciepłego, ale jednocześnie wnikliwego i przemawiającego do wyobraźni obrazu świata, przekonanie o tak rozumianej poezji, poezji bliskiej już miłości życia, jako wartości w nim najwyższej, są najcenniejszymi cechami jego twórczości. Obcowanie z nią jest nie tylko zapładnianiem umysłu myślami najwyższych lotów, estetyczną kontemplacją poezji słowa Prousta, ale też staje się swoistym wzorem, także wsparciem, dla tych wszystkich, którzy borykając się z monotonią szarej codzienności, próbują ratować przed prozaicznością i bezsensem życia swoją własną poezję i swoją miłość.
---
[1] Marcel Proust, "Jan Santeuil", tłum. Paweł Hertz, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1969, tom II, str. 305.
[2] Tamże, tom I, str. 161.
[3] Marcel Proust, "Pamięć i styl", tłum. Marek Bieńczyk, Janusz Margański, Michał Paweł Markowski, wyd. Znak, Kraków 2000, str. 31.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.