Dodany: 23.09.2012 19:22|Autor: misiak297

Książka: Dom na krawędzi
Nurowska Maria

1 osoba poleca ten tekst.

I tylko świetnego pomysłu żal...


"Drzwi do piekła" Maria Nurowska określiła mianem "książki swego życia"[1] i w tym samym wywiadzie przyznała, że trudno pisać coś nowego po tego rodzaju książce. Rzeczywiście wydaje się to trudnym zadaniem. Można sobie wyobrażać, że kontynuacja tejże powieści, "Dom na krawędzi", powinna przynajmniej utrzymać się na poziomie pierwowzoru - a jednak tak nie jest. Pisarka popełniła te same błędy, które stanowią mankamenty "Drzwi do piekła". I jest to zwyczajnie przykre - jak zawsze, kiedy dobry literacki pomysł zamienia się w jego karykaturę. Z lenistwa? Z braku talentu? Trudno jednoznacznie stwierdzić.

W "Drzwiach do piekła" poznajemy Darię Tarnowską - pisarkę, która trafia do więzienia za zabójstwo męża, wpływowego redaktora. Tam kobieta poznaje zupełnie inny świat i musi nauczyć się twardych reguł, jakie w nim panują. Jednak to właśnie za kratkami odzyska samą siebie, a także pomoże współwięźniarkom, stając się ich spowiedniczką. Jednocześnie stopniowo czytelnik poznaje kulisy małżeńskiego dramatu, który w końcu doprowadził Darię do ostateczności. Niestety powieść, choć fabularnie obiecująca, również okazuje się dramatem. Skrótowość, brak głębi psychologicznej sprawiają, że historia Darii nie porusza. W "Domu na krawędzi" Nurowska tak samo idzie na łatwiznę i raz po raz skraca sobie literacką drogę. A przy odrobinie wysiłku mogłaby powstać naprawdę wspaniała powieść.

No bo co mamy: narratorką i tu jest Daria, która wychodzi z więzienia i próbuje rozpocząć życie od zera. Musi się zmagać z demonami przeszłości, ale także wejść na nową drogę. W końcu udaje jej się - zmienia nazwisko, buduje pensjonat, nawiązuje przyjazne relacje z otoczeniem. Jednocześnie nieoczekiwanie powraca resocjalizująca Darię w "dawnym" życiu Iza (obie kobiety połączyła trudna do określenia fascynacja). Na prośbę ukochanej kobiety bohaterka musi zająć się jej kilkuletnią córką. Do Darii powracają też inne towarzyszki z celi - Maska, Kochanka, Zuzanna oraz demoniczna Agata, z którą nieoczekiwanie połączyła ją szczera przyjaźń. I tym razem pisarka może pomóc tym kobietom. Jednak czy sama sobie potrafi ułożyć życie? Cała powieść jest napisana w formie długiego listu Darii do Izy (być może to powinno usprawiedliwiać pewne skróty... No ale ich nie usprawiedliwia, niestety).

Brzmi naprawdę obiecująco, prawda? I pewnie jest obiecujące. Niestety, gorzej z wykonaniem. I tylko marzę o tym, jak poradziłyby sobie z historią tej miary takie pisarki, jak Hanna Kowalewska, Ewa Ostrowska czy Iwona Banach...

Głównym grzechem - już wspomnianym - Marii Nurowskiej jest skrótowość. Autorka "Panien i wdów" nie chce pogłębiać psychologicznie swoich postaci, nie zatrzymuje się nad nimi dłużej. Dawne towarzyszki Darii pojawiają się, by zniknąć po kilku stronach (a w tym czasie upływa naprawdę sporo czasu). Tak jest na przykład z Zuzanną, którą poznaliśmy w finale "Drzwi do piekła" - przybywa do "Domu na krawędzi", by praktycznie zaraz się rozpłynąć. Stosunkowo najlepiej nakreślona jest narratorka - a jednak i ona sporo traci, gdy jej uczucia czy traumy są tylko nazywane, a nie opisywane. Można pisać "miłość", "przyjaźń", "więź", ale to tylko słowa, jeśli nie można ich poprzeć (obudować) odpowiednimi scenami w samej książce. Dlatego właściwie - już w poprzedniej części - może dziwić, skąd wzięła się "miłość", którą czują do siebie Daria i Iza.

Żeby nie być gołosłownym - pozwolę sobie na kilka cytatów:

"Dokładnie piątego września tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku stałam na ganku, przed który zajechał samochód z meblami i sprzętem kuchennym. Wszystko było nowe, wprost ze sklepu, bo ja przecież niczego poza ubraniami i kilkoma osobistymi drobiazgami nie miałam. (...) Nigdy nie zapomnę pierwszej nocy spędzonej w moim domu. Czułam, że to naprawdę mój dom. Po raz pierwszy w życiu byłam u siebie. (...) Na wiosnę zapadła decyzja o otwarciu małego pensjonatu, być może nie do końca przemyślana"[2].

I nie do końca opisana, podobnie jak pierwsza noc Tarnowskiej w nowym domu. Wszystko dzieje się tu z karygodną szybkością! Wygląda to tak, jakby Nurowska nakazywała akcji: "wio!" - ze szkodą dla bohaterów, dla powieści, dla czytelnika... Szkoda, naprawdę szkoda.

"Rano Celina nie zeszła na śniadanie, a kiedy zajrzałam do jej pokoju z przerażeniem stwierdziłam, że jest pusty (...) następnego dnia zjawił się Janek. Kiedy spojrzałam na jego twarz, wiedziałam od razu, że zdarzyło się nieszczęście. Nie uwierzył w ucieczkę Celiny, szukał jej na górskim szlaku (...), natychmiast zaalarmował GOPR. Po kilku godzinach na dnie żlebu odkryto jej ciało. Dlaczego? Do dziś zadaję sobie to pytanie. Czy to był nieszczęśliwy wypadek? Czy samobójstwo? Mogła pomylić drogę, zabłądzić, nie miała odpowiednich butów do chodzenia po górach"[3].

Gdzie ten dramatyzm? Gdzie opisanie tego, jak Daria wchodzi do pustego pokoju, jak jest przerażona, jak musi tłumaczyć innym, dlaczego Celina zniknęła? Tego tu nie ma, w wielu scenach brakuje szczegółów, a to spłyca powieść.

"Oświadczyłaś mi przez telefon, że zabierasz Olę, od nowego roku szkolnego będzie chodziła do szkoły w Warszawie. Chociaż miałam ci za złe porzucenie córki, to zupełnie sobie nie wyobrażałam rozstania z Olą. Dawno już się rozłączyłaś, a ja stałam, trzymając komórkę, która w tym momencie była dla mnie przekaźnikiem tragicznej wiadomości. Ziemia usunęła mi się spod nóg. Miałam jeszcze odrobinę nadziei, że nie zrealizujesz swojego postanowienia, że wydarzy się coś, co ci w tym przeszkodzi. (...) Ale tak jak zapowiedziałaś, przyjechałaś po córkę pod koniec sierpnia, a ja na początku września wybrałam się w odwiedziny do Agaty. (...) Była straszna awantura, bo Ola oczywiście nie chciała wyjeżdżać, trzeba ją było ode mnie oddzierać siłą. (...) Przyjechała zaraz po Nowym Roku"[4].

Oto grzech opowiadania zamiast opisywania wydarzeń w całej ich wyrazistości. Na miłość boską, bohaterce odbiera się dziewczynkę, którą ta szczerze pokochała. Jak można było to zamknąć w zaledwie kilku zdaniach? "Była straszna awantura" - żadnego opisu, musimy narratorce wierzyć na słowo. A gdzie w tym wszystkim emocje, uczucia? Dziewczynka wróciła w styczniu - toż to prawie pół roku! Jak sobie radziła narratorka? Jak to znosiła? Cóż, tego się nie dowiemy. Jak wielu innych rzeczy. Nie wiem, w czym leży tu wina autorki. W lenistwie? W staraniach, żeby jej książkę czytało się nie tylko szybko (bo czyta się nader szybko, to duży plus), ale również lekko i przyjemnie? Trudno jednoznacznie stwierdzić.

Cóż, pomysł na świetną powieść obyczajową nie jest gwarancją napisania świetnej powieści obyczajowej - i "Dom na krawędzi" stanowi tutaj najlepszy przykład. Daria pisze do swojej przyjaciółki: "Wiele razy namawiałaś mnie, abym wróciła do pisania. Potraktuj więc ten przydługi list jak moją ostatnią książkę"[5]. Jeśli właśnie tak pisała Daria Tarnowska, to znaczy, że była niezbyt dobrą pisarką.

Tylko jak to świadczy o Marii Nurowskiej? Pozostawię pytanie bez odpowiedzi.



---
[1] Cyt. za: Maria Nurowska - "Musiałam zrozumieć kobiety" -wywiad zamieszczony na internetowej stronie empik.com 23.09.2012.
[2] Maria Nurowska, "Dom na krawędzi", wyd. Znak, Kraków 2012, s. 40-41.
[3] Tamże, s. 96-97.
[4] Tamże, s. 107-108.
[5] Tamże, s. 268.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1513
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: