Książka wydana bez korekty?
Powieść jest znośna, choć nie jest to już Nienacki. Dydaktyczne wstawki, na siłę zapoznające czytelnika z historią tego czy innego miejsca drażnią, zamiast dodawać barw i budować kontekst opowieści. Mimo to byłoby z książki całkiem zgrabne "czytadło", gdyby nie karygodne błędy językowe. Nie wiem, czy wydawnictwo oszczędzało lub po prostu pominęło korektę, faktem jest to, że książka roi się od błędów. "Drobiazgów" w postaci źle dobranych końcówek dopatrzyłem się w obu tomach około dwudziestu. Czasami słowa są przekręcone do tego stopnia, że choć ortograficznego błędu nie ma, trzeba się domyślać, co autor ma na myśli. Wstrząsające było (występujące na szczęście tylko - albo aż - jeden raz) zastąpienie litery "m" zlepkiem "rn".
Błędy tego typu (złe końcówki, użycie podobnego wizualnie acz zupełnie innego znaczeniowo słowa, zamiana "m" na "rn" i na odwrót) pojawiają się przy digitalizowaniu wydruków, a przecież wydawanie książki jest dziś procesem dokładnie odwrotnym. No, chyba że pan Szumski rzeczywiście wystukał powieść na maszynie, a potem wrzucono ją na skaner... Tylko czemu nikt nie poprawił błędów przed uruchomieniem pras drukarskich?