Dodany: 15.09.2007 15:58|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Króliczek
Dudek Olgierd

1 osoba poleca ten tekst.

W Częstochowie, bez aureoli


Wskutek utrwalonego długoletnim doświadczeniem łańcucha skojarzeń, na hasło „debiutancka powieść młodego pisarza” (zwłaszcza, jeśli ów pisarz jest płci męskiej, choć ostatnimi czasy nie tylko) zapala mi się w mózgu czerwona lampka: uwaga, zaraz będzie ostry seks, mocne słówka, alkohol i dragi, albo wszystko naraz! Ale, że trudno żyć tylko literaturą czasów minionych i wyrabiać sobie zdanie o młodej polskiej prozie jedynie na podstawie prasowych recenzji, staram się w miarę możności systematycznie sięgać po nowości pojawiające się na księgarskich półkach. I czasem ta wytrwałość zostaje nagrodzona przyjemnym zaskoczeniem – na przykład w przypadku „Króliczka”.

Skromny tomik w szarobłękitnej papierowej okładce z tyleż ascetyczną, co sugestywną grafiką, zawiera dwie mini-powieści, połączone miejscem akcji, podobieństwem osobowości narratorów i ich sytuacji życiowej. Rzecz dzieje się w Częstochowie – mieście na tyle dużym, by dało się w nim poczuć powiew wielkiego świata, klimat „pełnej szkła i światła galerii mody”[1], i na tyle odległym od głównego nurtu przemian, by ten przetoczył się przez nie bokiem, zagarniając tylko nieliczne relikty starego porządku (niekoniecznie te, które na to zasłużyły...). Narratorami obu historii są młodzi ludzie, którzy nagle odkryli, że wypróbowany patent na lepsze życie –„uczyć się i zdobyć dobry zawód” - stracił ważność. I Klemens, i Artur wykonują zajęcia poniżej swoich kwalifikacji, ogłupiające, marnie opłacane – nie po to, by mieć, lecz po to, by być - bo, jak odkrywają podczas swojego spowolniałego marszu w dojrzałość, żeby być, też trzeba co nieco mieć.

Ten pierwszy ma jeszcze szansę na jakąś stabilizację u boku narzeczonej z solidnej mieszczańskiej rodziny (z dodatkowym atutem w postaci ustosunkowanego wuja, który, jeśli zechce, „może porozmawiać z paroma osobami”), ten drugi nie ma już żadnych złudzeń. I nagle na scenę wkracza ONA, której pojawienie się może zmienić wszystko. Albo... nic. Agnieszka – „Króliczek” to bezrobotna absolwentka zawodówki, pozbawiona intelektualnych potrzeb i kindersztuby, drwiąca z kodeksów moralnych, ale w zamian pełna naiwnej świeżości i otwartości, do granic możliwości wyspecjalizowana w życiu bieżącą chwilą. Edyta to niemal całkowite jej przeciwieństwo: inteligentna, wrażliwa, zamknięta w sobie i nieufna, skoncentrowana na zapewnieniu jakiego takiego bytu młodszemu o kilkanaście lat bratu. Czy któraś z nich wniesie coś istotnego w życie swojego partnera, czy będzie tylko nieważnym rekwizytem, tracącym znaczenie, gdy na horyzoncie pojawi się korzystniejsza perspektywa?...

W tle tych historii rozpościera się mało barwna – co nie znaczy, że całkiem monotonna – codzienność mieszkańców biednych dzielnic miasta, „świata szarych tynków, szarych okien i chodników, które oddzielają spękane ściany od pokrytego łatami asfaltu”[2], świata, w którym dla uhonorowania przyjaciela „ofiarowujesz mu kilka godzin swojej pracy przy najróżniejszych zajęciach, jakie uśmiechnięci specjaliści od marketingu i zarządzania gotowi są zrzucać na ramiona ludzi mniej kreatywnych”[3] w postaci butelki najtańszego wina. Świat ten przedstawiony jest bez specjalnego retuszu – jest w nim i rozwiązłość, i pijaństwo, i przemoc, i język daleki od salonowego – a jednak w sposób taktowny i wyważony. Autor wykazał się nieczęstą u debiutantów umiejętnością odróżniania realizmu od turpizmu, ukazywania prawdy od epatowania wulgarnością i wynaturzonymi obrazami. Scena bójki Eskimosa z Kiedosem, wypowiedzi Agnieszki, kumpli Klemka i Artura tchną surowym autentyzmem, absolutnie nie sprawiając wrażenia „wzmacnianych” na siłę po to, by zaszokować czytelnika, i nasuwając na myśl pokrewieństwo raczej z prozą Hłaski niż Piątka czy Masłowskiej.

Jedyny zgrzyt językowo-logiczny przytrafił się zaraz na pierwszej stronie, gdzie dowiadujemy się, że Staszek zwany Eskimosem „był dobrze zbudowanym facetem z wyraźnymi śladami mongolizmu na twarzy”[4]; autorowi najwyraźniej skojarzył się „mongolizm” (będący przestarzałą nazwą wady genetycznej, znanej dziś powszechnie pod nazwą choroby Downa, na którą można cierpieć albo nie, natomiast nie da się nosić tylko jej „śladów”, bo w odróżnieniu od ospy jest nieuleczalna) z upośledzeniem umysłowym jako takim (które, o czym dowiadujemy się parę stron dalej, dotknęło wspomnianego bohatera w następstwie przebytego w dzieciństwie zapalenia opon mózgowych). Chociaż może narrator, kształcony w naukach wybitnie ścisłych, miał prawo nie znać takich szczegółów?

Całość jest gorzka i raczej pesymistyczna, bo – jak pisze autor w posłowiu, zamieszczonym na odwrocie okładki – „pesymiści to dawni optymiści, którzy poznali wszystkie fakty”[5]. A jednak nawet wśród tych nieubłaganych faktów może wydarzyć się coś, dzięki czemu człowiek uwierzy, że „nie może tracić nadziei, dopóki jeszcze może oddychać”[6]. I w Częstochowie, i w każdym innym mieście. Otóż i pokrzepienie serc na miarę naszych czasów...

[1] Olgierd Dudek – „Króliczek”, Zysk i S-ka, Poznań 2006, s. 105.
[2] Tamże, s.183.
[3] Tamże, s.28.
[4] Tamże, s.7.
[5] Tamże, IV str. okładki.
[6] Tamże, s.248.

(recenzję pierwotnie opublikowałam w serwisie książkowym wp.pl)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2058
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: