Dodany: 02.11.2012 11:52|Autor: Morelka
Słaba płeć?
Z grubsza biorąc, my, kobiety, cieszymy się pełnią praw obywatelskich i innych od nieco ponad stu lat. Bywamy prezesami wielkich korporacji, pilotami samolotów i kapitanami statków. Uprawiamy boks i podnoszenie ciężarów. I wydaje nam się, że jesteśmy silne, wytrwałe i nic nie mamy wspólnego z tymi kruchymi, nieporadnymi istotkami z XIX wieku, których jedynym celem było wyjść dobrze za mąż.
A teraz pomyślcie, że wybieracie się w długą podróż. Przed wami kilkanaście godzin w pociągu, autokarze czy samolocie. Do tego konieczność dotarcia do dworca czy lotniska, czasem oczekiwania na przesiadkę czy odprawę. Już widzę, jak się krzywicie. Doba albo i półtorej w podróży. Nie ma się gdzie umyć i przebrać. Człowiek wymięty, brudny i zmęczony. Utrwalcie na chwilę tę wizję w swojej wyobraźni, a ja przechodzę do sedna.
Książkę „Żony gubernatora Raffles” można traktować jako zbeletryzowaną biografię. Tomasz Raffles jest bowiem postacią jak najbardziej autentyczną. Pełnił funkcję administratora brytyjskich kolonii w Południowej Azji, a w historii zapisał się przede wszystkim jako założyciel miasta Singapur. Choć był kolonizatorem, pamiętany jest w tamtych stronach nie jako najeźdźca, ale jako dobroczyńca i opiekun, który przyczynił się do rozwoju gospodarczego, a tym samym wzrostu poziomu życia mieszkańców. Swoje cele osiągał bowiem nie działaniami militarnymi, lecz prawnymi – zawierając umowy i pakty z lokalnymi rządzącymi.
Jednak nie samego gubernatora uczyniła autorka głównym bohaterem, lecz jego dwie żony, Olivię i Zofię. Dwie silne, dzielne kobiety, gotowe wiele znieść dla swojego męża. Nie myślcie przypadkiem jednak, że pełniły one tylko rolę „ozdoby”. Choć mówimy o czasach, gdy pierwsze sufrażystki jeszcze nawet nie przyszły na świat, obie były równorzędnymi partnerkami Tomasza Raffles. Inteligentne i chętnie się kształcące, wspomagały męża w jego badaniach nad przyrodą i kulturą Malajów, wykonując notatki i rysunki czy tworząc kolekcję dzieł sztuki.
Problemy i niedogodności, z którymi my borykamy się na co dzień, to doprawdy drobiazgi w porównaniu z tym, czemu potrafiły stawić czoło gubernatorowe. Przede wszystkim wielomiesięczne podróże statkiem, przy czym Zofia jedną z nich odbywała w zaawansowanej ciąży – jej dziecko przyszło na świat na pełnym morzu. Potem wieloletni pobyt w świecie kompletnie innym od stron rodzinnych, wiążący się z takimi „atrakcjami”, jak poranne przetrzepywanie trzewików i fałd sukien, aby upewnić się, czy przypadkiem nie umościł się gdzieś w nich jadowity skorpion. Do tego wszystkiego konieczność znoszenia, niekoniecznie służącego zdrowiu, tropikalnego klimatu i walka z egzotycznymi chorobami, którą nie wszystkim, szczególnie dzieciom, udaje się wygrać...
I jak wygląda na tym tle współczesna kobieta, rozpieszczona przez dobrodziejstwa cywilizacji? Cóż, przeczytajcie „Żony gubernatora Raffles” i same zobaczcie, czy faktycznie nasze prapra...babki były słabą płcią. A może raczej to my jesteśmy nią teraz?
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.