Dodany: 30.11.2012 12:25|Autor: daljit

Ergo, vulgo, tout court[1] Nocnik... czyli o słabościach polskiej „literatury” słów kilka...


Drogi Panie Waldemarze!

Zacznę od podziękowań. W imieniu Samozwańczej Grupy Ulotnej Pamięci o Stanisławie Dygacie, pragnę gorąco podziękować za odświeżenie pamięci Pańskich czytelników o tym prześwietnym polskim pisarzu, który podobnie jak Pan fałszu i blagierstwa w literaturze szczerze nienawidził. A propos - Czy nie czytał Pan ostatnio „Rozmyślań przy goleniu”...?

Pozwoli Pan, że poprowadzę teraz swą myśl w kierunku bardziej temu miejscu właściwym – otóż pozwolę sobie na niewielką „recenzję” Pańskiej książki. Nie będę obiektywny (i przez to „letni” w swych ocenach) - seria „MBC”, „Dobry” czy „Kielich” przekonały mnie, że jest Pan geniuszem, któremu w polskiej literaturze dorównuje jeden może osobnik (o Nim w innym miejscu). Spodziewałem się więc książki, w której nie będzie mi Pan opowiadał, jak to kompletnie leży i kwiczy polska „literatura”, jakim to najniższym instynktom hołduje, jak bardzo nijacy autorzy jaką tworzą nijaką pisaninę. A właśnie to mi Pan zrobił! Niechby i tak było, i to mógłbym zrozumieć, i to mógłbym przeżyć, gdyby tylko ujął Pan swe myśli w słowa przebiegłe, zdania pełne i soczyste, które magiczną koleją rzeczy tworzyłyby akapity sławione przez gawiedź w zachwycie. Nic z tych rzeczy, przepraszam w tym miejscu za moją śmiałość: Pan się albo zestarzał, albo powoli wykańcza. Gdy czytam stwierdzenia: „płyną gównym nurtem, to jest, pardon, z głównym nurtem...”[2], „Na szczęście nie wszystkich pogięło...”[3], wiem, że moich nadziei ta książka nie spełni, co najwyżej – rozśmieszy (mój ulubiony cytat: „żadna reżimowa opresyjność nie wpływa na poziom literatury obniżająco, ba! - często wpływa podwyższająco”[4]), lub zaskoczy („każde Powstanie było niezbędne”[5]). Rozumiem, że chciał Pan przenieść do tej książki formę prostą, obraźliwą i dosadną, która dzięki felietonom w „Uważam Rze” zyskała Panu tysiące nowych fanów. Tyz piknie.

Drogi Panie Waldemarze! Sam Pan stwierdził, że wszystko (lub niemal wszystko) w naszym kraju jest chore – dlaczego więc Pan o tym nie pisze, nie biczuje tego powszechnego (a nie tylko „salonowego”) zepsucia, nie proponuje wyjścia z tej powszechnej zapaści, a zamiast tego oddaje się banalnemu i co gorsza, ośmieszającemu Pana samego krytykanctwu. Powtarza Pan na przykład brednie, że film „Ratatuj” jest obrzydliwy, ponieważ opiera się na pomyśle szczura gotującego w kuchni; pisze Pan także, że „destrukcyjny charakter w muzyce ma rap vel hip-hop (zwłaszcza gangsta-rap)”[6]. Mój Boże, destrukcyjny charakter w dzisiejszym destrukcyjnym świecie może mieć wszystko, nawet najzwyklejsza reklama wykorzystująca temat końca świata, od której dzieciaki... Wyśmiewa Pan radiowo-telewizyjnego pokurcza, który nie przeczytał książki Dmowskiego, a miał o niej dogłębne zdanie, tymczasem cytując dotyczące filmu „Zack i Miri kręcą porno” stwierdzenie o „widoku detalicznie pokazanej kopulacji analnej”[7], przyznaje Pan, że tego filmu raczej Pan nie oglądał (mało prawdopodobne, bym nie zauważył tak „kontrowersyjnego momentu”).

Wszystko jest chore – jak więc literatura może być zdrowa? Czy kiedykolwiek była w tak dobrym stanie, jak to Pan sobie wyobraża? „A jednak, mimo tego bagna, literatura polska kwitła za PRL-u. Przynajmniej gdy idzie o ilość...”[8]. Czyli nie było w czasach PRL-u książek godnych zapamiętania i powtórnych lektur? Sądzę, że Pan błądzi (pamięta Pan o „podwyższającej opresyjności”?), wypowiadając się tak zawile i stawiając w dodatku tak wysoko poprzeczkę, że Pańskie ewentualne warunki tworzenia doskonałej literatury mógłby spełnić jedynie Pan i Pańskie książki. Czy nie wie Pan, że „Od chwili, kiedy myśl wzięła górę nad stylem, powieści piszą wszyscy”[9]? Czy nie stąd bierze się „płytkość Tokarczuk”, kopulacje i ekskrementy? Każdy może, więc każdy pisze – zapomina Pan, że książka nie jest bezcielesnym wytworem ducha, jest produktem, a zatem podlega brutalnym prawom rynku. Nic i nikt tego nie zmieni. Wszędzie dookoła ma miejsce podobna degrengolada...

Widzę, że najłatwiej „udupić” autora piętnując go jako „grafomana” - czyni Pan to bardzo często, powtarzając na łamach „Karawany” opinie, w których słowa-klucze „grafomania” i „grafoman” odmieniane są przez wszystkie możliwe przypadki. (Na marginesie: czy Pan Krzysztof Masłoń jest rzeczywiście tak utalentowany, by stać się wyrocznią, priwiślańskim „arbiter elegantiarum”?). Mam wrażenie, że grafomanię myli Pan z pustosłowiem (większość książek obecnie wydawanych ma tą skazę). Wszyscy niemal piszą książki, po których lekturze nie pozostaje nic, żadna myśl, żaden sprzeciw lub zachwyt. I nie pisze się tych książek szaleńczo niepoprawnie, koślawo lub niezdarnie. Nie, pisze się je czasami piękną polszczyzną, ale pisze się o niczym. W tym problem. Wszyscy to wiedzą, wszyscy to widzą...

Po cóż Pan więc napisał „Karawanę”? By ponownie znaleźć się na szczytach list bestsellerów (a to już listopad i jak mało czasu, a jak wielka duma, że tak krótki czas, a tu człowiek na szczycie listy odnajduje swoje nazwisko, i cieszy się z Salonowej porażki)? Mam nadzieję, że nie - łudzę się, że napisał Pan tę książkę, by w myśl zasady „masz mało czasu trzeba dać świadectwo” przedstawić obraz naszych czasów, by pokazać, jak jest „naprawdę”. Niezłomnie. Za to jestem Panu wdzięczny.

Na koniec pytanie, które zasygnalizowałem na początku. Dlaczego nie wspomina Pan o Panu Andrzeju Sapkowskim?!? Ani to grafoman, ani salonowiec (przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo), a Jego kunszt pisarski jeśli nie przewyższa Pańskiego, to z pewnością mu dorównuje. Skąd te przemilczenie? Odpowiem sam sobie, możliwości wydają mi się następujące: albo jest Pan o sukces Sapkowskiego zazdrosny, albo uważa Pan, że taka literatura niegodna jest Pańskiego pióra (to drugie wprowadza pewną sprzeczność, nad którą jednak się nie pochylę; niech zrobią to inni).

Literatura ma się źle i książki są złe, powie jeden; literatura ma się dobrze (zwłaszcza gdy porównamy ją z innymi dziedzinami sztuki; w dodatku – ktoś jeszcze czyta), a książki zdarzają się jeśli nawet nie genialne, to i dobre, i choćby niezłe – odpowie drugi. Naginając Prawo Dunsa Szkota odpowiem na Pańską analizę słowami Stanisława Dygata: „Literatura dzieli się na dobrą i złą. Dobra odkrywa współcześnie prawdę o ludziach i o świecie, zła odkrywa z triumfem prawdy dawno odkryte”[10]. Po prostu...

Łączę wyrazy szacunku,
M.


PS. Wywody dotyczące Pańskiego sporu o to, kto był pierwszym demaskatorem „zaróżowienia” Michnika, Pan czy może „Rafałek” Ziemkiewicz, są co najmniej żenująco. Kto przeczyta rzeczony rozdział Pańskiej książki, spostrzeże, jak znaczący jest to eufemizm.



---
[1] Ergo (łac) – a zatem, więc; vulgo (łac.) - to jest, albo (zwyczajnie mówiąc); tout court (fr.) – po prostu, krótko, zwięźle.
[2] Waldemar Łysiak, „Karawana literatury”, wyd. Nobilis, 2013, s. 47.
[3] Ibid., s. 275.
[4] Ibid., s. 109.
[5] Ibid., s. 282.
[6] Ibid., s. 214.
[7] Ibid., s. 179.
[8] Ibid., s. 24.
[9] Albert Camus, „Mit Syzyfa”, przeł. Joanna Guze, wyd. De Agostini, 2001, s. 90.
[10] Stanisław Dygat, „Wiosna i niedźwiedzie. Rozmyślania przy goleniu”, wyd. PIW, 1985, s. 138.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1754
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: LouriOpiekun BiblioNETki 07.04.2014 22:50 napisał(a):
Odpowiedź na: Drogi Panie Waldemarze! ... | daljit
Książki (jeszcze) nie czytałem, ale zastanawiam się, czy Łysiak nie zastosował tu jakiegoś zabiegu/eksperymentu formalnego? Rozdmuchał do granic możliwości swój styl - skądinąd i tak dość groteskowy; wzniósł się na wyżyny koprolalii krytycznoliterackiej, jakby Urban był jego mistrzem a nie adwersarzem; zastosował techniki, krytykowane jako występujące u przeciwników politycznych: naciąganie faktów, wymyślanie wydarzeń, imputowanie wypowiedzi i poglądów. Tylko po co? Może chciał pokazać, że niektórym wszystko wolno, wszystko przejdzie i ludzie kupią jego książki z zachwytem, nawet jeśli zmieni radykalnie front i obrzuci dotychczasowych stronników ekskrementami? I może jest to także przez to krytyka nas, współczesnych odbiorców, którzy szukają po omacku autorytetów, i mają problemy z weryfikacją ich rzetelności i wierności własnym zasadom.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: