Przedstawiam Wam przygotowany przez
benten KONKURS nr 156.
Bohater czytający, czyli książki w literaturze – konkurs nr 156
Najwyższy czas już chyba zapoznać się z naszymi literackimi współczytelnikami. Kto i co czytał? Komu co się podobało, a kto się czym posiłkował w swojej własnej twórczości?
Przedstawiam Wam 25 dusiołków, w których bohaterowie mają do czynienia z książkami.
Punktacja:
Po
jednym punkcie za autora i tytuł, do uzyskania jest
50 punktów.
Laureatem konkursu zostaje osoba, która jako pierwsza nadeśle komplet prawidłowych odpowiedzi. Punktowane są trzy pierwsze miejsca.
Podpowiedzi:
Zachęcam do szaleństw mataczeniowych, z uwzględnieniem faktu, że Biblionetka jest forum pokojowym, proszę więc nie wjeżdżać z czołgami.
Przyznam, że poprawiłoby mi nastrój gdyby w mataczeniach były pomijane:
a. płeć autora (posługujemy się ogólnym termin „rodzic”)
b. narodowość rodzica
c. prywatne odczucia mataczących i odgadujących na temat danego dusiołka oraz jak dogłębna jest znajomość innych dzieł rodzica.
O znajomość fragmentów proszę pytać w mailach, chętnie podpowiem. Jeśli w mailach ode mnie pojawią się prywatne mataczenia można się nimi dzielić na forum (jeśli taka wola).
Kontakt:
– Odpowiedzi przesyłamy na adres:
[...]. Proszę, aby w tytule maila podać swój nick.
Termin:
– Termin nadsyłania odpowiedzi upływa
12 lutego (WTOREK) o godzinie 23.59
1.
Y. stała się ofiarą książek.
Ale nie jedyną. Stary profesor martwych języków dostał udaru mózgu, trafiony w głowę pięcioma tomami „Encyclopaedia Britannica”, które spadły z półki w jego bibliotece. Mój przyjaciel Richard zleciał z drabiny i złamał nogę, kiedy sięgał po egzemplarz „Absalomie, Absalomie!” Williama Faulknera, fatalnie umieszczony na półce. Inny przyjaciel z Buenos Aires zachorował na gruźlicę w podziemiach archiwum publicznego. Znałem też chilijskiego psa zabitego przez niestrawność, do jakiej doprowadzili go „Bracia Karamazow”, gdy pewnego popołudnia zeżarł ich stronice w ataku furii.
Kiedy babcia widziała, jak czytam w łóżku, za każdym razem powtarzała mi: „Zostaw to, książki są niebezpieczne”. Przez wiele lat uważałem ją za ignorantkę, ale czas dowiódł rozsądku mojej niemieckiej babki.
2.
- Bardzo chętnie wybiorę dla ciebie książki – mówię
Y biegnie do sypialni i wraca z listą.
- Lepiej zaznaczę te, co chcę na początek. Już ze trzy miesiące jestem zapisana na
Zabić drozda w bibliotece Carvera. Popatrzmy...
Przyglądam się, jak zaznacza ptaszkami książki:
Dusze Czarnego Ludu do Boisa, wiersze Emily Dickinson (obojętnie które),
Przygody Hucka Finna.
- Niektóre czytałam w szkole, ale nie szło skończyć. - Nada zaznacza, przerywa tylko po to, żeby się zastanowić, co jeszcze chce.
- Chcesz książkę... Zygmunta Freuda?
- Och, o wariactwach. - Kiwa głową. - Uwielbiam czytać jak działa ludzka głowa. Miała pani sen, że wpada pani do jeziora?
3.
W zasięgu ręki mam moich książkowych wspólników: obydwa tomy pierwszego ilustrowanego słownika Akademii Królewskiej z 1903 roku,
Thesaurus języka kastylijskiego alias hiszpańskiego don Sebastiana de Covarrubias, gramatykę don Andresa Bello, na wypadek gdyby zaistniała jakaś uzasadniona wątpliwość natury semantycznej; nowatorski
Diccionario ideologico don Juana Caseresa, szczególnie ze względu na antonimy i synonimy;
Vocabolario della Lingua Italiana Nicoli Zingarellego, by mieć styczność z językiem mojej matki, znanym mi od kołyski; wreszcie słownik łaciny, którą uważam za swój język rodzimy, a to dlatego, że ona to dała życie moim dwóm pierwszym językom.
4.
- Jacques, wczoraj przeczytałem
Zamek twojego Kafki. Ciekawe, bardzo ciekawe, ale o co mu chodzi? Ten utwór jest zbyt długi jak na senną wizję. Alegorie powinny być krótkie.
Jacques Kohn szybko przełknął przeżuwany kęs.
- Usiądź – powiedział. - Mistrz nie musi kierować się żadnymi zasadami
Są pewne zasady, których nawet mistrz musi przestrzegać. Żadna powieść nie powinna być dłuższa niż
Wojna i pokój. Nawet ona jest zbyt długa. Gdyby Biblia składała się z osiemnastu tomów, dawno byłaby już zapomniana.
- Talmud liczy trzydzieści sześć tomów, a Żydzi go nie zapomnieli.
5.
Szukałem u Dickensa, u Balzaka, u Dumasa ewentualnego wykorzystania tej sytuacji, zarówno niebezpiecznej, jak i uprzywilejowanej, nie znajdując żadnych przekonywających wskazówek. A taki, na przykład, Dickens wiedział, że jego czytelnicy w Stanach Zjednoczonych z niepokojem czekali w porcie na statek, mający im przywieść ostatnie rozdziały
The Old Curiosity Shop, i że jeszcze zanim statek przycumował, już z mola wołali do przyjeżdżających: „Co z małą Nell? Czy aby żyje?”.
Ciekawe, jak dziwacznie może się zmienić wspomnienie książki, jej zjawa całkiem już pobladła, jeśli autor będzie za zakrętem czekał na czytelnika z zapaloną świecą lub pojedynczymi kartkami w ręce. Czyż wtedy ich wzajemne stosunki nie zacieśnią się, czyż to nie zmniejszy przedziały między tekstem a czytelnikiem, tak jak dzisiejszy teatr walczy o zmniejszenie przedziału między sceną a widownią? Z takich to właśnie powodów wydało mi się, że jeśli czytelnik [książki] X powinien zająć określone miejsce w specyficznym procesie stawania się książki (…) to również celowe jest podanie mu później inter-, re-, trans- i pre- ferencji, które popychały mnie podczas pisania, a które w owym czasie dobrowolnie wyeliminowałem. Na przykład wersety z Holderina, czytane w okresie, gdy Juan wchodzi do restauracji, pewna lalka zaś wkraczała na smutną drogę upadku, króciutkie strofy Holderlina obłąkanego, które tłukły mi się po głowie bez przerwy.
6.
Ponieważ wszakże X., chociaż tego po sobie nie pokazywał, doprowadzała nieraz do rozpaczy jego nieznajomość różnych form i nierozumienie wielu słów, postanowił uzupełnić zasób swej wiedzy.
W tym celu wstąpił do jednej z księgarni na Świętokrzyskiej i nabył trzy dzieła: „Słowniczek wyrazów obcych”, „Encyklopedię Powszechną” oraz „Bon-ton”. Zwłaszcza ta ostatnia książka oddawać mu poczęła wielkie usługi. Zaraz pierwszego dnia znalazł w niej rozwiązanie tajemnicy, dlaczego Y. kazał mu wrzucić do skrzynki u premiera nie jeden, lecz dwa bilety wizytowe.
Co do "Słowniczka", używał go systematycznie. Każde słowo, którego znaczenia nie znał, zapamiętywał, by później odszukać objaśnienie.
Natomiast do encyklopedii zabrał się z całą systematycznością. Zaczął ją czytać od początku i do wyjazdu zdążył dojść do litery „f”. Nie bawiła go wprawdzie ta lektura, lecz widząc doraźne jej skutki w obcowaniu z ludźmi, postanowił wszystko przeczytać do końca.
7.
- Tak, już skończyłem. Do domu chciałbym pożyczyć taką książkę, o której jest w "Mitologii"... zaraz, autor to Homer.
- "Iliadę"?
- Tak. "Iliadę". Czy to dobre?
Pani bibliotekarka spojrzała na niego z rozczuleniem.
- To jest tak dobre, X., że pokochasz to na całe życie.
8.
Y. zaś powiedziała dobranoc z nachmurzoną miną, czuła bowiem niejasno, że nie po raz ostatni widzi tego człowieka, który tak prędko umiał zdobyć serca jej rodziców.
W istocie, powróciwszy pewnego popołudnia z panieńskiego zebrania, zastała pana X, który rozgościł się w pejzażowym pokoju, gdzie czytał konsulowej „Waverley” Waltera Scotta, a wymowa jego była wzorowa, nadmienił przy tym, że podróże, jakie odbywa w swych tak ożywionych interesach zawiodły go i do Anglii. Y. wzięła inną książkę i usiadła w pewnym oddaleniu; pan X zapytał miękkim głosem:
- Zapewne nie podoba się pani to, co czytam?
Odrzucając w tył głowę, odrzekła coś uszczypliwie sarkastycznego, coś w rodzaju:
- Bynajmniej!
9.
Bez fanfar i celebrowania, bez reklamy i nagród, za to spokojnie i systematycznie dokonuje się stopniowo rzecz dla naszej kultury merytorycznie naprawdę doniosła, a zarazem mająca w sobie coś wręcz symbolicznego. Oto dzięki konsekwentnemu wysiłkowi kilkunastu osób, a zwłaszcza Redakcji Biblioteki Klasyków Filozofii oraz grona ofiarnych tłumaczów, otrzymujemy mniej więcej co roku któreś z dzieł Arystotelesa w przekłądze polskim. Tak powstała w ramach Biblioteki Klasyków Filozofii odrębna, zwarta całość:
Corpus Aristotelicum. Pod względem liczby opublikowanych pozycji znacznie przekroczono już przysłowiowy półmetek – tym bardziej, że niektóre z tomów zawierają po kilka traktatów. Pozostało do wydania jeszcze sporo. W chwili, gdy piszę te słowa, to jest w połowie roku 1983, nie ukazała się arcyważna
Metafizyka, ale można już dziś rzecz z prawie całkowitą pewnością, że zbiór kompletny będziemy mieli stosunkowo niedługo.
10.
A może wreszcie czułem się już zbyt dorosły i właśnie w tych latach zacząłem oddawać się lekturom ostrzejszym w smaku, jak „Hrabia Monte Christo” lub „Trzej muszkieterowie”. W każdym razie X. nie zwróciła mi dotąd niczego, co byłoby naprawdę i wyłącznie moje. Odkryłem ponownie tylko to, co przeczytałem tak samo jak wielu innych. Do tego sprowadzała się cała moja archeologia. Pomijając opowiadanie o nietłukącej się szklance i ładną historię dotyczącą dziadka (ale nie mnie), nie przeżyłem ponownie dzieciństwa własnego, tylko dzieciństwo całego pokolenia.
11.
Kiedy spotkała X przed chatą, opowiedziała mu, co przeżyła.
- Scrooge był skąpym kapitalistą z
Opowieści wigilijnej CHARLESA DICKENSA. Dziewczynkę z zapałkami pamiętasz na pewno z baśni Andersena.
- Czy to nie dziwne, że spotkałam ich w lesie?
- Ależ skąd! To nie jest przecież zwyczajny las, a poza tym dzisiaj będziemy mówić o KAROLU MARKSIE. Akurat w odpowiednim momencie miałaś przykład ogromnych różnic klasowych w połowie ubiegłego wieku. Ale wejdźmy do środka. Mimo wszystko tam będziemy lepiej osłonięci przed wtrętami majora.
Znów usiedli przy stole pod oknem wychodzącym na jezioro. W duszy Y nadal żywe było wrażenie, jakie wywarło na niej to małe oczko wodne po wypiciu niebieskiego napoju.
Teraz obie buteleczki, i czerwona, i niebieska, stały na półce nad kominkiem. Na stole ktoś ustawił mały model greckiej świątyni.
- Co to jest? - zapytała Y -
- Wszystko w swoim czasie, moje dziecko.
X zaczął opowiadać o Marksie.
12.
Skromność przetargu zachęciła tłum drobnych handlarzy, którzy poufale przyłączyli się do nas. Nadeszli potem kotlarze; czekali na otwarcie sąsiedniej sali, a tymczasem niewybrednymi żarcikami zagłuszali głos woźnego.
Wspaniała kronika
Wojny żydowskiej obudziła żywszą uwagę. Długo się o nią spierano. „Pięć tysięcy franków, pięć tysięcy”, wołał woźny wśród milczenia przejętych podziwem kotlarzy.
Siedem czy osiem śpiewników kościelnych przywiodło nas znów do niskich cen. Gruba przekupka w samej sukni i z gołą głową, zachęcona wielkością książki i niską ceną, przelicytowała jedną z nich za trzydzieści franków.
Wreszcie ekspert Polizzi położył na stole nr 42:
Złota legenda, manuskrypt francuski, unikat, dwie wspaniałe miniatury, cena trzy tysiące franków.
13.
Zasadą, do której, niby do wspólnego mianownika, sprowadziły się czyny i myśli X, stała się ta: - dawajcie pieniądze i wynoście się...
A jednak w chwili, gdy siedział po powrocie z imienin księdza proboszcza, zajęty bębnieniem palcami po stole, "metafizyka" opanowywała go z dawną siłą. Już podczas jakiejś szesnastej godziny wintowej X czuł się niedobrze. Wywołał to aptekarz znowu, który zaczął ni z tego, ni z owego studiować
Historię powszechną Cezara Cantu (w przekładzie Leona Rogalskiego) i wyrobiwszy w sobie bardzo radykalny pogląd na działalność Aleksandra VI, w bezwyznaniowość jakoby popadł. X wiedział aż nadto dobrze, dlaczego farmaceuta dysputami destrukcyjnymi rozbestwia księdza proboszcza; przeczuwał, że są to preludia do zbliżenia się, zaprzyjaźnienia na mocy jedności poglądów...
14.
- Naprawdę?
- O ile umiem ocenić, ale nie jestem fachowcem od układów męsko-damskich...
- X uniosła brwi.
- Jestem szatan nie facet i mogę robić wszystko, na co mam ochotę, tyle że nie mam najbledszego pojęcia, co to ma być... - Zawiesił głos. - Nagle jedno nie prowadzi do drugiego – dodał i zadając kłam tej mądrości wlał sobie w gardło kolejnego drinka, po czym niezbyt elegancko zsunął się z krzesła.
W czasie, gdy trzeźwiał, X kartkowała należący do wyposażenia statku egzemplarz Y. Zawierał kilka rad na wypadek stanu ciężkiego upojenia alkoholowego.
- Bierz się do roboty i dużo szczęścia! - przeczytała.
Był to równocześnie odnośnik do artykułu o wielkości wszechświata i informacja, jak sobie z nim radzić.
15.
Siedziałyśmy, czytając głośno albo milcząc przez dłuższy czas; tylko pojawienie się doktora przerywało nasze czuwanie przy chorej. Uznał chyba moją obecność za całkiem naturalną i kierował do mnie ten sam smutny uśmiech, którym obdarzał pannę X., kiedy oględnie mówił o pogarszającym się stanie Y. Niekiedy zostawał z nami na jakąś godzinę, trwając w tym zawieszeniu, słuchając, jak czytam. Książki z którejkolwiek półki, otwarte na jakiejkolwiek stronie, które zaczynałam czytać i kończyłam w dowolnym miejscu, niekiedy w połowie zdania. „Wichrowe Wzgórza” przeszły w „Emmę”, która ustąpiła miejsca „Brylantom Eustache'ów”, te oddawały pole „Ciężkim czasom”, które z kolei zastąpiła „Kobieta w bieli”. Urywki. To nie miało znaczenia.
16.
Uderzył mnie tytuł
Les Fleurs du mal, tajemniczo odpowiadający memu ówczesnemu stanowi ducha. Przykuł mnie portret, ta twarz gładko wygolona (u nas wtedy wszyscy nosili sumiaste wąsy), z sardonicznym uśmiechem na cienkich wargach, niby jakiś zbuntowany ksiądz, w swoim surducie wpółduchownego kroju. Zacząłem czytać
Przedmowę wierszem, zwróconą do czytelnika. Och, jakże inny ton od tego, czego nam wówczas kazano szukać w poezji.
[…]
- wszystko, aby zdławić najstraszliwszego, krwiożerczego potwora –
l'Ennui – Nudę!
- Byłem oczarowany. Tak trzeba mówić od dziecka!
17.
Mimo iż wcale się o to nie starał, X został w końcu dobrym uczniem i dopiero wtedy pojął ojcowski kult nauki. Zaczął czytać wszystko, co mu wpadło w ręce.
Traktat o fechtunku i kodeks pojedynkowy mistrza Manuela Escalante wydał mu się dziełem wyrażającym idee wyraźnie bliskie indiańskiemu
okahue, ty także była mowa o honorze, sprawiedliwości, szacunku, godności i odwadze. Czytając go, zrozumiał, że fechtunek to nie tylko biegłość we władaniu floretem, szpadą i szablą, ale także doskonalenie ducha, że lekcje szermierki z ojcem, naśladowanie ruchów pokazanych na ilustracjach to za mało.
18.
Chateaubriand jest o wiele żywszy, niż pan sądzi, a Balzac jest i tak wielki pisarz – odparł pan X, jeszcze zbyt nasiąknięty gustem Y, aby móc cierpliwie znosić Z.- Balzac znał nawet te namiętności, które cały świat ignoruje, albo bada jedynie po to, aby je piętnować. Nie mówiąc o nieśmiertelnych
Straconych złudzeniach; Sarrazine, Dziewczyna o złotych oczach, Namiętność w pustyni, nawet dość enigmatyczna
Żółta kochanka starczą na poparcie tego, co mówię. Kiedym wspominał Y o tej „wynaturzonej” stronie Balzaca, powiadał: „Jest pan tego samego zdania co T.” Nie miałem zaszczytu znać pana T.
19.
X: Niech pan pyta.
Y: Jestem pewny, że pani nie urodziła się w gospodzie.
X: To prawda.
Y: Że osunęła się pani do niej z wyższego stanu przez nadzwyczajne okoliczności.
X: Przyznaję
Y: I gdybyśmy zawiesili na chwilę historię Z...
X: To być nie może. Chętnie opowiadam przygody cudze, ale nie własne. Wiedz pan tylko, że byłam wychowana w Saint-Cyr, gdzie czytałam mało Ewangelii, a wiele romansów. Z instytutu królewskiego do tej gospody to droga dość daleka.
Y: Wystarczy; uważaj pani, że nic nie powiedziałem.
20.
- „Dracula”, „Gość Draculi”, „W poszukiwaniu Draculi”, „Złota gałąź”, „Historia naturalna wampirów”. Jak to, naturalna? „Węgierskie baśnie ludowe”, „Potwory z ciemności”, „Potwory w codziennym życiu”, „Peter Kurtin, potwór z Düsseldorfu”. A to... - Zdmuchnął z okładki grubą warstwę kurzu, odsłaniając rysunek przedstawiający koszmarną postać nachylającą się groźnie nad śpiącą pięknością. - „Wampir Varney albo krwawa uczta”. Dobry Boże, czy to lektury obowiązkowe dla wszystkich pacjentów po ataku serca?
Matt uśmiechnął się.
Stary, dobry Varney. Dawno temu, jeszcze na uniwersytecie, wziąłem go sobie jako lekturę dowolną z literatury romantycznej. Profesor, dla którego wszelka fantastyczność zaczynała się na „Beowulfie”, a kończyła na „The Screwtape Letters”, był nieco zszokowany. Dostałem tróję z plusem i pisemne polecenie podniesienia moich zainteresowań na nieco wyższy poziom.
21.
Przyszedł dzień 10 listopada; pobyt w Donnafugacie dobiegał końca. Padał rzęsisty deszcz, wiał wilgotny północno-zachodni wiatr, wściekle bębniąc potokami wody w szyby; z dala dobiegał przeciągły huk grzmotów, niejedna z kropel deszczu przeciskała się przez komin na prymitywne paleniska sycylijskie, padając czarną plamką na rozżarzone szczapy oliwkowego drzewa. Czytano
Angiolę Marię; do końca pozostało jeszcze zaledwie kilka stronic; opis przerażającej podróży młodej panienki po mroźnej, ośnieżonej Lombardii budził zimne dreszcze w sycylijskich sercach dziewcząt, chociaż siedziały w cieple miękkich foteli. Nagle dał się słyszeć tupot w sąsiednim pokoju i wszedł zdyszany lokaj Y:
- Ekscelencje – zawołał na całe gardło, zapominając o swoich zazwyczaj nieposzlakowanych manierach – ekscelencje, przyjechał panicz X. Jest na podwórzu, kazał wyładować bagaż z powozu.
22.
Zawstydzony moją pomyłką, wolnym krokiem wróciłem na taras. Wtedy znowu spojrzałem i znowu jak najwyraźniej poznałem moje kuzynki. Zdało mi się, że one także mnie poznały, gdyż wybuchnęły głośnym śmiechem i uciekły do namiotów.
Byłem oburzony. - Przebóg! - rzekłem sam do siebie – możeż to być, aby dwa tak miłe i rozkoszne stworzenia były złośliwymi duchami, nawykłymi drwić ze śmiertelnych, przybierając kształty wszelkiego rodzaju, albo czarownicami, lub też, co byłoby najstraszliwsze, upiorami, którym niebo dozwoliło ożywić ohydne trupy […]? Wprawdzie mniemałem, że zdołam sobie te rzeczy zwykłym sposobem wytłumaczyć, ale teraz sam już nie wiedziałem, czemu mam wierzyć.
Zagłębiony w podobnych rozmyślaniach, powróciłem do biblioteki, gdzie znalazłem na stole wielką księgę, pisaną gotyckimi literami, pod tytułem
Ciekawe opowiadania Happeliusa. Ksiega była rozłożona i stronice jakby naumyślnie zagięta na początku rozdziału, w którym przeczytałem, co następuje...
23.
Sporządził Pan długą listę pisarzy, na których talencie redaktorzy i wydawcy początkowo wcale się nie poznali, a potem żałowali i wstydzili się bardzo. Aluzję pojęliśmy w lot. Felietony przeczytaliśmy ze stosowną dla naszej omylności pokorą. Są nieaktualne, ale to nic. Zostaną na pewno zamieszczone w "Pismach zebranych", jeśli napisze Pan ponadto coś w rodzaju "Lalki" i "Faraona".
24.
Od dziewcząt oczekiwano, że dojrzeją i zostaną żonami. Spodziewano się też, że będą umiały czytać i pisać, gdyż uważano to za spokojne domowe zajęcia, dla chłopców zbyt skomplikowane.[...]
Każda rodzina we wsi raz w roku kupowała Almanach, który dawał pewnego rodzaju edukację. Almanach był duży i gruby, drukowany gdzieś daleko i zawierał liczne informacje o takich sprawach, jak fazy księżyca czy właściwy czas na sadzenie fasoli.
25.
- Wcale nieźle jak na dziennikarza! Ale siedź cicho, idziemy wśród tłumu abonentów. Dziennikarstwo, widzisz, to religia nowożytnych społeczeństw. Jest w tym postęp.
- Jaki?
- Kapłani nie są obowiązani wierzyć i lud też nie...
Rozmawiając jak ludzie, którzy od wielu lat znają dzieło
De Viris illustribus, zaszli do pałącyku przy ulicy Joubert.
X był to dziennikarz, który zawdzięczał więcej sławy swemu próżniactwu niż inni swoim tryumfom. Śmiały krytyk, pełen werwy i jadu, posiadał wszystkie zalety, na które pozwalały jego wady. Otwarty i wesoły, mówił w oczy tysiąc złośliwości przyjacielowi, którego poza oczy bronił odważnie i lojalnie. Drwił ze wszystkiego, nawet z własnej przyszłości. Wciąż w kłopotach pieniężnych, grzęznął jak wszyscy utalentowani ludzie w nieopisanym lenistwie, rzucając całą książkę w jednym słowie w nos ludziom, którzy nie umieli dać ani jednego słowa w swoich książkach. Szczodry w obietnice, których nie spełniał nigdy, uczynił sobie ze swej fortuny i sławy poduszkę do spania, narażając się na to, że może się obudzić na starość w szpitalu. Zresztą przyjaciel oddany w każdej potrzebie, fanfaron cynizmu i prosty, jak dziecko pracował jedynie z kaprysu lub z konieczności.
===========
Dodane 13 lutego 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:
Rozwiązanie konkursu