Subiektywna ocena 4+/5- na 6
Wolha Redna, dla przyjaciół W-Redna, jest adeptką VIII roku Starmińskiej Wyższej Szkoły Magii, Wróżbiarstwa i Zielarstwa na wydziale Magii Teoretycznej i Praktycznej. Jak mówi jej przydomek, jest w istocie osobą wielce złośliwą, lekko mówiąc. Jeśli tylko widzi okazję do spłatania zabawnego, w jej mniemaniu, figla innym, nie omieszka z niej skorzystać. Ponadto ma wielki talent do tzw. magii praktycznej (która notabene jest głównie domeną mężczyzn). Mimo iż jest strasznie leniwa i skłonna do niesubordynacji, jakoś udaje jej się nie wylecieć ze szkoły, głównie dzięki talentowi i urokowi osobistemu.
Pewnego pięknego dnia dostaje wezwanie do gabinetu rektora szkoły. Ten wysyła ją z misją (tak, właśnie ją!) do Dogewy, miasta, a właściwie osady - zamieszkanej przez wampiry. W-Redna ma tam rozwiązać sprawę 13 zgonów spowodowanych jakoby przez "siłę nieczystą" (w którą oczywiście sami zainteresowani nie wierzą). Mało tego, kilka z zabitych osób to wybitni bakałarze i magowie, absolwenci jej szkoły. Wolha (prawie) bez namysłu wskakuje na wierną kobyłkę Stokrotkę i nieustraszenie rusza w świat. Po cichu przypuszcza, że została wysłana jako przynęta, ale nie zraża się tym, pocieszając się, że przecież JEJ nikt i nic rady nie da.
Książka to zabawna i lekka lektura. Idealna do poczytania, gdy chcemy odpocząć czy wyluzować się. Fabuła jest prościutka. Nie znajdziemy tu długich, tolkienowskich opisów przyrody, martinowskiej wielowątkowości ani wykreowanych misternie bohaterów godnych Sapkowskiego. Ponadto akcja jest bardzo przewidywalna, już po kilku rozdziałach można się domyślić, co będzie dalej i jak się to skończy. Jak już wspominałem, bohaterowie nie są wyraziści, szczególnie ci drugoplanowi. Sprawiają wrażenie płytkich i poniekąd zachowują się schematycznie. Wyjątkiem jest Wolha, której postać, jak by nie było główna, jest najbardziej dopracowana, ale tu też momentami coś zgrzyta. Z bohaterów drugoplanowych wyróżnia się Len – postać nietypowa i ciekawa; zarys postaci ambitny, jednak samo jej zachowanie jest tragiczne. Pochwalić należy także niekonwencjonalną wizję społeczności wampirów. Nie będę wdawał się w szczegóły, by nie zdradzać fabuły, powiem tylko, że wizja krwiopijców w „Zawodzie: wiedźma” łamie wszelkie stereotypy. Odkrywcza jest także koncepcja hierarchii wampirzej oraz motywu wiosek rozrzuconych po królestwie. W każdym razie to wszystko są to ogromne zalety książki.
Tłumaczenie [Fabryka Słów, 2007] – majstersztyk. Wydawać by się mogło, ze od tłumaczenia mało zależy. Nic bardziej błędnego. Gdy książka jest przetłumaczona dobrze, zupełnie inaczej się ją czyta. Ta sprawia wrażenie napisanej przez Polkę. Wielki ukłon w stronę pani Mariny Makarevskiej. Owacje na stojąco! Plusem także, i to niemałym, jest projekt okładki. Z postaci Wolhy (tej okładkowej) wprost emanuje chęć wycięcia nam numeru. Wystarczy spojrzeć jej w oczy.
Na koniec wypadałoby pochwalić autorkę, ja jednak postąpię inaczej. Złaję ją i zrugam porządnie za niewykorzystany potencjał. „Zawód: wiedźma” jest niewątpliwie ciekawą książką, ale po stylu pisarki widać, że stać ją na więcej, na dużo więcej. Wystarczyłoby dopracować bohaterów i skomplikować fabułę i książka wiele by zyskała. Niemniej jednak mogę ją polecić m.in. fanom „Wrót” Mileny Wójtowicz. Dlaczego? Ponieważ „Zawód…” bardzo przypomina „Wrota” zarówno miejscem akcji (obie krainy są bardzo do siebie podobne), jak i ciętym dowcipem obu pań.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.