Dodany: 31.03.2013 16:03|Autor: Dzióbek

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Rośliny, które zmieniły świat
Molenda Jarosław

2 osoby polecają ten tekst.

Klęska urodzaju


Historia zieleniny jest fascynująca! A właściwie fascynująca jest spleciona historia roślinności i ludzkości. W "Roślinach, które..." każdy rozdział ma innego zielonego bohatera i przynosi wiele niezwykle ciekawych informacji. Na zachętę podam garść faktów, których wcześniej nie znałam.

Bananowiec - to nie drzewo, a bylina. Owocuje raz, potem umiera. A radosna marka Chiquita (wówczas jeszcze pod szyldem United Fruit Company) odpowiada m.in. za masakrę w Santa Marta z 1928 r., kiedy to do protestujących robotników plantacji bananowych otworzono ogień z karabinów maszynowych. Ciekawe, jak dzisiaj działają republiki bananowe?
Bawełna - jej włókno jest rurką, stąd przewiewność i inne zalety. A co uzyskamy, gdy zanurzymy bawełnę w kwasie, dodamy alkohol i kamforę? Sztuczną kość słoniową!
Chininowiec - pozyskiwana z niego chinina została nazwana przez Oliwiera Cromwella diabelskim proszkiem, odmówił jej zażywania, mimo że chorował na malarię. I to go zabiło. A jakie lekarstwo proponowano w XVII wieku na syfilis? Uprawianie seksu z Murzynką z Afryki - bo zarażenie się malarią leczy z syfilisu. Oczywiście przy okazji zarażało się kobietę syfilisem, a ona była jedynie nosicielką malarii i zachorować na nią, a więc wyleczyć się tą metodą z syfilisu, nie mogła. Ale zdaje się, że nikt się tym nie przejmował.

Z kolejnych rozdziałów dowiadujemy się m.in., że niektórzy kawę solą lub piją z dodatkiem masła, skąd pochodzą nazwy "bawarka" i "pralinka", dlaczego w XVII-wiecznej Anglii duchowieństwo chowało herbatę w sarkofagach i czemu peruwiańscy rolnicy w czasach przedkolumbijskich sadzili kukurydzę w rybich głowach. Ciekawe, hmm?

Niestety, pozorna zaleta jest największa wadą "Roślin, które...". Ta książka zawiera w sobie tyle informacji, że nawet dla mnie - zdeklarowanej fanki roślin - jest ich zbyt dużo. Autor najprawdopodobniej nie dokonał żadnej "przerywki" wiadomości. Powstała splątana, dzika dżungla, przez którą czytelnik przedziera się mozolnie bez maczety.

Strasznie szkoda takiego materiału. Książka jak kania dżdżu (w sumie metafora nie pasuje, bo kania jest grzybem) wygląda bezlitosnego redaktora, który z bezładnej gęstwiny zrobi, no, może nie francuski, ale choć angielski ogród. Redaktor powinien odsiać i przyciąć niektóre zdania. Np. rozdział o czosnku rozpoczyna się od stwierdzenia, że "Nawet dzisiaj jej [rośliny] popularność jest tak wielka, że [...]"[1]. Dlaczego "nawet dzisiaj"? Czy dzisiaj odchodzimy od przypraw, czy co? Albo czy Chińczycy pili herbatę "na tyle chłodną, że uchwyty [przy czarkach] były zbędne"[2], czy jednak "regułą było, tak w Chinach, jak i w Japonii, picie wszystkiego na gorąco: herbaty [...]"[3]? O tego typu kwiatki potykamy się w książce zbyt często.

I aż się prosi o wykorzystanie podróżniczych doświadczeń autora, o nadanie książce bardziej osobistego tonu. Panie Jarosławie, w następnym wydaniu niech się znajdzie coś w stylu "Ilekroć jadę do Ameryki Południowej, choruję z przejedzenia bananami", bardzo proszę.

A strona wizualna? Okładka szablonowa, ale w środku jest ślicznie. Brawa dla składacza. W moim wymarzonym wydaniu "Roślin..." dodałabym jeszcze duże zdjęcia.



---
[1] Jarosław Molenda, "Rośliny, które zmieniły świat", wyd. Replika, 2011, str. 92.
[2] Tamże, str. 108.
[3] Tamże, str. 124.


[Recenzję zamieściłam wcześniej na blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1412
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: