Dodany: 16.05.2013 23:03|Autor: asia_

Książki i okolice> Konkursy biblionetkowe

2 osoby polecają ten tekst.

"PREZENTY w LITERATURZE" - KONKURS nr 163


Przedstawiam KONKURS nr 163 przygotowany przez Pawła Wolniewicza:



Może najbardziej odpowiednim terminem na konkurs o prezentach byłaby druga połowa grudnia, ale przecież nie tylko pod choinkę dajemy sobie prezenty. Okazji jest mnóstwo, trzeba tylko chcieć i mieć pomysł, najlepiej niebanalny.
Przygotowałem zestaw fragmentów, w których występują prezenty. Dawane z różnych okazji i z różnymi intencjami, bardzo tanie i bardzo drogie, cieszące i rozczarowujące, bardziej typowe i zupełnie odjechane.
Dо оdgadnięcia jest 30 fragmentów, za każdy mоżna оtrzymać 2 punkty (pо jednym za autоra i tytuł), czyli maksymalnie 60 punktów. W przypadku równej liczby punktów decyduje data zdobycia ostatniego punktu.

Оdpоwiedzi prоszę wysyłać na adres: [...] lub przez prywatną wiadomość. Termin nadsyłania оdpоwiedzi upływa 26.05. (niedziela) о gоdz. 23.59.

Pоdpоwiedzi zapewne nie da się uniknąć, ale bardzо nie lubię pоdpоwiedzi, które sprawiają, że fragment da się „оdgadnąć” pо samej pоdpоwiedzi, bez czytania fragmentu. Zbyt łatwо w ten spоsób zepsuć innym frajdę z samodzielnego rozpoznawania. Pоdpоwiedzi pоwinny być raczej nakierоwaniem, związanym z fragmentem i utworem. Nie rebusujemy, nie robimy aluzji do płci i kraju autora, nie zdradzamy, kto co ma ocenione.
Infоrmacje о czytanych fragmentach będę wysyłał każdemu z osobna, jak ktoś nie chce, to prоszę о zaznaczenie tegо w pierwszym mailu.


UWAGA!
Odpowiedzi nie zamieszczamy na Forum! Wysyłamy mailem!




1.

Nie cierpię wymieniać prezentów z przyjaciółmi, bo w przeciwieństwie do sytuacji rodzinnych nigdy nie wiadomo, kto coś ci da, a kto nie, i czy prezenty mają być symboliczne czy porządne, i w rezultacie przypomina to składanie zaklejonych kopert z ofertami przetargowymi.
Dwa lata temu kupiłam [M.] śliczny kolczyk Dinny Hall, co wprawiło ją w zakłopotanie, bo nic dla mnie nie miała. W związku z tym w zeszłym roku nie dałam jej prezentu, a ona kupiła mi drogi flakon perfum Coco Chanel. W tym roku podarowałam jej dużą butelkę szafranowej oliwy i pseudozabytkową drucianą mydelniczkę, na co okropnie się zmieszała i zaczęła mamrotać oczywiste kłamstwa, że nie zrobiła jeszcze świątecznych zakupów. W zeszłym roku dostałam od [S.] płyn do kąpieli w butelce w kształcie Świętego Mikołaja, więc wczoraj dałam jej zwyczajny żel pod prysznic, z wyciągiem z alg, a wtedy ona wręczyła mi torebkę. A butelka bajeranckiej oliwy z oliwek, którą przyniosłam jako uniwersalny prezent awaryjny, wypadła mi z kieszeni płaszcza i stłukła na dywanie z Conran Shop.



2.

- Czy zepsułoby ci to przyjemność, gdybym dziś wyjęła książki, które babcia ma ci dać na imieniny? Pomyśl dobrze: czy nie będziesz markotny, że nic nie dostaniesz pojutrze?
Byłem, przeciwnie, zachwycony: mama poszła po paczkę książek. Przez papier, w który były zawinięte, mogłem odgadnąć jedynie ich krótki i szeroki format; ale już to pierwsze wejrzenie, mimo że powierzchowne i napotykające przeszkody, zasuwało w cień noworoczne pudełko z farbami i zeszłoroczne jedwabniki. To były La Mare au Diable, François le Champi, La Petite Fadette i Les Maîtres Sonneurs. Babka, jak dowiedziałem się później, wybrała zrazu poezje Musseta, tom Russa i Indianę; o ile bowiem uważała lichą lekturę za równie niezdrową jak cukierki i ciastka, nie sądziła, aby szeroki oddech geniuszu mógł mieć na umysł dziecka wpływ niebezpieczny i mniej ożywczy niż powietrze i wiatr na jego ciało. Ale ponieważ ojciec dowiedziawszy się, jakie książki babka zamierza mi dać, potraktował ją niemal jak wariatkę, udała się sama do Jouy-le-Vicomte do księgarza, iżby w dniu imienin nie brakło prezentu (dzień był upalny i wróciła tak cierpiąca, że lekarz ostrzegł matkę, żeby jej nie pozwoliła męczyć się w ten sposób), i zdecydowała się na cztery sielskie powieści George Sand. „Moja droga - rzekła do mamy - nie umiałabym dać temu dziecku rzeczy źle napisanej."
W istocie, nie umiała nigdy kupić czegoś takiego, z czego by nie można wyciągnąć korzyści intelektualnej, tej zwłaszcza, jaką nam sprawiają piękne rzeczy ucząc nas szukać przyjemności w czym innym niż w zadowoleniu dobrobytu i próżności. Nawet kiedy komuś miała zrobić podarek tak zwany użyteczny, dać fotel, nakrycie, laskę, szukała „antyków", tak jakby, zatarłszy długim nieużywaniem swój użytkowy charakter, przedmioty te zdolne były raczej opowiadać nam o życiu ludzi dawnych niż służyć potrzebom naszego życia. Pragnęła, abym miał w pokoju fotografie najpiękniejszych gmachów i krajobrazów. Ale w chwili, gdy miała je kupić, mimo iż wyobrażany przedmiot miał wartość estetyczną, uważała, że pospolitość, użytkowość zbyt szybko odzyskują miejsce w mechanicznym sposobie odtwarzania, w fotografii. Próbowała szukać wybiegu i jeżeli nie całkowicie wyrugować handlową banalność, to przynajmniej uszczuplić ją, podstawić pod nią możliwie najwięcej sztuki, wprowadzić w nią jakby kilka warstw sztuki; zamiast ofiarować mi fotografie katedry w Chartres, wodotrysków w Saint-Cloud, Wezuwiusza - wypytywała [S.], czy nie odtworzył ich jaki wielki malarz; i wolała mi dać fotografię katedry w Chartres malowanej przez Corota, wodotrysków przez Huberta Robert, Wezuwiusza Turnera, co tworzyło jeden stopień sztuki więcej. Ale o ile usunięto fotografa od odtworzenia arcydzieła sztuki lub przyrody i zastąpiono go wielkim artystą, odzyskiwał on swoje prawa, aby odtworzyć tę interpretację. Zderzywszy się z pospolitością, babka próbowała jeszcze ją odsunąć. Pytała [S.], czy owo dzieło nie było rytowane, przekładając, o ile to było możliwe, ryciny stare, a wreszcie przesuwała wartości jeszcze o stopień dalej; szukała na przykład sztychów przedstawiających arcydzieło w stanie, w którym nie możemy go już widzieć dzisiaj (na przykład Wieczerza Leonarda przed jej uszkodzeniem, przez Morghena). Trzeba przyznać, że wyniki tego rodzaju podarków nie bywały zbyt świetne. Pojęcie, jakie powziąłem o Wenecji z rysunku Tycjana, który ma rzekomo za tło lagunę, było z pewnością mniej dokładne, niż gdybym dostał zwykłe fotografie. Niepodobna było zliczyć, kiedy ciotka chciała sporządzać akt oskarżenia przeciw babce, foteli ofiarowanych przez nią młodym narzeczonym lub starym małżonkom, a które za pierwszą próbą załamywały się pod ciężarem jednego z obdarowanych. Ale babka uważałaby za coś małostkowego troszczyć się o solidność drzewa, na którym znać było jeszcze jakąś girlandkę, uśmiech, czasami piękny odblask przeszłości. Nawet to, co w tych meblach odpowiadało jakiejś potrzebie, zachwycało ją swoim stylem, do którego nie jesteśmy już przyzwyczajeni - niby owe stare sposoby wysłowienia, w których widzimy przenośnię, zatartą w nowoczesnym języku przez oswojenie. Otóż właśnie owe sielskie romanse George Sand, które mi dała na imieniny, pełne były, niby stare meble, Wyrażeń, które wyszły z użycia i stały się z powrotem obrazowe, takich, jakie spotyka się już tylko na wsi. I babka przełożyła te książki nad inne, tak jak byłaby chętniej wynajęła posiadłość, gdzie by się znajdował jakiś gotycki pawilon lub któraś z owych starych rzeczy rodzących w naszej duszy błogosławioną nostalgię niemożliwych podróży w czasie.



3.

Dzień urodzin powoli pełzł naprzód. Teraz już było naprawdę “w ciągu dnia”, lecz mimo to nie widać było jakoś dalszych prezentów.
W końcu dostał jeden. [B2] i [B3], którzy nie mieli jeszcze wakacji, przyszli ze szkoły i zamknęli się w pokoju [B2]. [B.] nie pozwolili tam wejść. [B.] pękał po prostu z ciekawości.
Po długiej chwili wyszli, a [B3] śmiejąc się wręczyła mu paczkę. [B.] ucieszył się ogromnie i chciał zaraz zerwać papier. A wówczas [B2] powiedział:
- Najpierw przeczytaj wierszyk, który jest na wierzchu.
Napisali go dużymi, drukowanymi literami, żeby [B.] mógł sam przeczytać. [B.] przeczytał:

Co godzinę i co dnia
ty nudziłeś nas o psa.
Starsza siostra, starszy brat
lepsi są, niż myślisz sam.
Kupili zwierzę na schwał,
żebyś je wreszcie miał.
A ten oto - jedwabisty piesek mały
krągły, miękki i kochany,
ani skacze, ani szczeka,
ani siusia na dywany.

[B.] stał zupełnie nieruchomo i milczał
- Otwórz paczkę - odezwał się [B2]. Lecz [B.] rzucił ją na podłogę, a łzy trysnęły mu z oczu
- Ależ, [B.], co to znaczy? - zawołała [B3].
- Czy się rozgniewałeś? - zapytał [B2] zrozpaczony.
[B3] objęła [B.] ramionami.
- Nie gniewaj się na nas, myśmy tylko żartowali, rozumiesz chyba!
Braciszek gwałtownie wyrwał się z jej objęć. Łzy strumieniem spływały po jego policzkach.
- Wiedzieliście przecież - szlochał - wiedzieliście przecież, że chciałem mieć ż y w e g o psa, i nie musieliście się ze mną drażnić.
Wybiegł do swego pokoju i rzucił się na łóżko.
[B2] i [B3] poszli za nim i zaraz też przybiegła mamusia. Lecz [B.] nie zwracał na nich najmniejszej uwagi. Trząsł się cały od płaczu. Teraz całe urodziny były zepsute. Postanowił przecież, że będzie się cieszył, chociaż nie dostanie psa, ale kiedy przyszli i dali mu pluszowego pieska... Płacz jego przeszedł w jęk, gdy sobie o tym pomyślał, i wbijał głowę w poduszkę tak głęboko, jak tylko się dało. Mamusia, [B2] i [B3] stali koło łóżka i też byli bardzo smutni.



4.

Przybysz był otulony błękitnym pledem i w blasku trudno było odróżnić jego kształty. [K.] rozumiał, że spotkanie odbywa się we śnie, ale do przebudzenia nie było mu spieszno, zawsze lubił sobie pomówić z nowym człowiekiem.
- My tu w Galaktyce naradziliśmy się - kontynuował przybysz, podlatując bliżej i obejmując [U.] zasięgiem swego blasku. - I doszliśmy do wniosku, że jesteś odpowiednim człowiekiem. Sam rozumiesz.
- Rozumiem - odrzekł [U.].
- I oto w dowód wdzięczności za twoje przeszłe i przyszłe zasługi składamy ci coś w darze, coś na skalę kosmiczną. Jednocześnie muszę cię uprzedzić, że podarunek ten jest jakby egzaminem dla waszej planety i dla całej ludzkości. Jeśli potrafisz się nim posłużyć, to znaczy że ludzkość już dorosła. Jeśli nie - trzeba będzie jeszcze zaczekać.
- A dlaczego wasz wybór padł właśnie na mnie? - zapytał [U.] przez skromność.
- Przecież powiedziałem, wzięliśmy pod uwagę twoje zasługi. A poza tym chyba ty właśnie jesteś najbardziej przeciętnym i zwyczajnym człowiekiem w [G.W.], i najbardziej typowym, jakiego Ziemia do tej pory nosiła.
- Ja? - spytał [U.] z pewną urazą.
- Tak, ty - odpowiedział przybysz. - Zresztą to nieważne. Spieszę się. Energia za chwilę się wyczerpie. Ażebym mógł utrzymywać z tobą telepatyczną łączność, musieliśmy na dwudziestu trzech planetach wyłączyć w tym czasie światło. A więc przyjmuj dar i do widzenia. Na wypadek, gdybyś sobie nie poradził, powiedz tylko na głos “gra skończona”. I wszystko wróci na swoje miejsca.
[U.] nie zdążył niczego odpowiedzieć, nie zdążył nawet ręki wyciągnąć po ten dar, gdy przeleciała błyskawica i [U.] przebudził się.



5.

Przymierzam się do wciągnięcia bagaży na drzewo, aby przygotować się do snu, kiedy z nieba sfruwa srebrny spadochron i ląduje u moich stóp. Podarunek od sponsorów. Tylko dlaczego dostaję go teraz? Nie brakuje mi zapasów. Może [H.] zauważył, że jestem przygnębiona i postanowił mnie pocieszyć. A może dostałam coś, co wyleczy mi ucho?
Rozwijam przesyłkę i widzę niewielki bochenek chleba, który w niczym nie przypomina białego, kapitolińskiego pieczywa. Przygotowano go z ciemnego, racjonowanego zboża i uformowano w kształcie rogala, na wierzchu posypany jest ziarnem. Przypominam sobie lekcję, której w Ośrodku Szkoleniowym udzielił mi [P.]. Od niego wiem, jak wyglądają charakterystyczne odmiany regionalnego pieczywa. Ten chleb pochodzi z Jedenastego Dystryktu. Ostrożnie podnoszę jeszcze ciepły bochenek. Ile musiał kosztować tych biedaków, których nie stać na żywność dla siebie? Wyskrobanie monety na zbiórkę musiało wiązać się ze sporymi wyrzeczeniami wielu osób. Chleb z pewnością był przeznaczony dla [R.]. Zamiast wycofać podarunek po jej śmierci, mieszkańcy Jedenastki uprawnili [H.] do przekazania go mnie. Czy w ten sposób pragną mi podziękować? A może, podobnie jak ja, nie lubią zostawać z zaciągniętym długiem? Bez względu na powód, z niczym takim się dotąd nie spotkałam. Prezent od mieszkańców dystryktu dla obcego trybuta.
Unoszę głowę i staję w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
- Pragnę podziękować mieszkańcom Jedenastego Dystryktu - mówię. Chcę, aby wiedzieli, że mam świadomość, skąd pochodzi prezent. I że w pełni doceniam jego wartość.



6.

Indianin kucnął i zamachał na mnie ręką.
- Dotąd doszliśmy poprzednio, gringo. O tu, widzisz? Zeschłe łupiny pupunii - trącił palcem suche wiórki leżące na ziemi. - Tu wtedy stały skrzyżowane włócznie, więc dalej nie poszliśmy. Zostawiliśmy tylko okup.
- Okup? Z czego?
- No takie tam różne, co to Dzicy tego nie mają - powiedział lekko zawstydzony.
- A konkretnie?
- Siekierę i parę garnków.
- Siekiera to bardzo dobry podarunek, więc czemu się wstydzisz powiedzieć?
- No, bo jeszcześmy zostawiali różne głupstwa. Takie nic nie warte... Odpadki, których Dzicy nie znają.
- ?
- Japończyk dał skarpetkę. Była dziurawa, tu rzucił. W dodatku druga gdzieś mu się zapodziała.
- A wy?
- Daliśmy puste flaszki po aguardiente, nawet takie potłuczone. No bo dla Dzikich to i tak nowość. Oni szkła nie mają - zaczął się usprawiedliwiać. - Robią sobie z tego skrobaki i noże.
- Jeszcze coś?
- Latarka, ale baterie miała rozlane... I trochę ubrań! Ubrania były całkiem dobre!
- Przecież to wasi bracia, więc dlaczego zamiast porządnych podarunków zanosicie im szmelc?
- Sami niewiele mamy. A poza tym co to za bracia, skorośmy ich nigdy nie widzieli? Czasami tylko, jak któryś do nas sam przyjdzie.
- To są [C.] jak wy! Ale... wasza sprawa. Tylko teraz ja będę miał trudniej, bo jeżeli oni zorientowali się, że to wszystko były śmieci...
- Ubranie i siekiera były całkiem dobre!!!
- ...mogą nas nie chcieć wpuścić, prawda?
- Nieprawda. Wpuszczą was jeszcze bardziej, ale nie wypuszczą.



7.

Mimowolna stylistka wypowiada też swą opinię o mężu. Dopóki trwa miłość, mąż dostaje dużo - fajkę, jedwabny krawat, etażerkę, żardinierę do pokoju, kiedy natomiast więzy małżeńskie rozluźniają się, podarunki nabierają wyraźnie praktycznego charakteru. Mąż zaczyna nagle dostawać flanelowe skarpetki, potem onuce i jeszcze tylko dziewczęta starają się ratować sytuację, jedna z Parek haftuje coś ojcu na stolik, a [G.] dostaje siedemdziesiąt cztery krajcary na „upominek gwiazdkowy dla ojca". Po onucach przychodzi płótno na koszule i kalesony, to samo zresztą dostaje Bluźnierca, którego [M.R] nienawidzi tak bardzo, że niezdolna jest nazywać go teściem i zawsze pisze o nim: starszy pan. Starszy pan również dostaje płótno na koszule i kalesony. Podarunki dla męża od czasu zupełnego ochłodzenia stosunków składają się już niezmiennie z tuzina bądź pół tuzina chustek do nosa wzbudzając w czytelniku ksiąg uzasadnione podejrzenie, że [K.] Senior cierpiał na chroniczny katar lub nieustannie płakał, niszcząc dwanaście chustek rocznie. Zapiski [M.R.] to groźna lektura. Córka [A.] drugiego kupuje bilet na wieczorek Wesołych Starszych Panów, podczas gdy w domu czekają na nią dwaj rzadko weseli starsi panowie, przykuci do swoich foteli, i każdy z nich dostaje już tylko płótno lub chustki, a kiedy [K.] Junior, ojciec [L.J.] w 1881 roku wkracza między wesołych staruszków [M.R.], jej podarunek gwiazdkowy dla niego jest taki sam jak dla innych samców wyrzuconych z serca kupcówny: pół tuzina chustek do nosa.



8.

Pół godziny później grę przerwał im rzadko pojawiający się na tej ulicy samochód, który rozjechał piłkę. W ten sposób [L.] zdobyła pierwszy prezent dla [M.V.]. Dzieciaki, oceniwszy, że piłki nie da się nareperować, ze złością rozbiegły się do domów, zostawiając ją na połyskującej lodem ulicy. [L.] i [R.] gapili się na szczątki. Piłka miała z boku wielką dziurę, jak rozdziawione usta.
– Bierzesz ją? – spytała [L.].
– A co ja bym robił z takim rozciapcianym gównem? – wzruszył ramionami [R.]. – Nie da się jej już napompować.
– No więc chcesz ją czy nie?
– Nie, dzięki. – [R.] stuknął piłkę czubkiem buta, jak się trąca martwe zwierzę. Albo zwierzę, które uważamy za martwe. [L.] wsadziła piłkę pod pachę. – Ty, Saumensch – zawołał za nią [R.], kiedy się rozchodzili. Przystanęła. – Saumensch!
– Co?
– Mam też rower bez kół, jakbyś chciała.
– Wsadź sobie swój rower.
Odchodząc, słyszała zaraźliwy śmiech. Tak śmiał się ten Saukerl, [R.S.].
W domu od razu poszła do swojej sypialni. Położyła piłkę na łóżku, koło [M.].
– Przykro mi. Wiem, że to nic takiego. Ale kiedy się obudzisz, opowiem ci wszystko o tej piłce. Opowiem, jaka była szarówka, i że ten samochód jechał bez świateł i najechał prosto na piłkę. A potem szofer wysiadł i na nas nawrzeszczał. A potem zapytał o drogę. Co za bezczelność!
Obudź się! – miała ochotę wrzasnąć.
Albo nim potrząsnąć.
Powstrzymała się.
Patrzyła tylko na poszarpaną, sflaczałą powłokę piłki. Był to pierwszy z wielu podarunków.



9.

- Przestań, chodź pakować prezenty.
Przynaglona stanowczym tonem [P.], siostrzyczka niechętnie usiadła na patchworkowym dywaniku.
- Dla dziadziusia ode mnie... - zaczęła [P.] , wydobywając ze stosu darów przepiękną muszkę, czarną w kropki, którą osobiście uszyła z resztek jedwabiu, używając grubej igły do cerowania i czerwonej nitki (innej akurat nie było pod ręką). - Zapakuj to, a ja napiszę karteczkę.
Z braku funduszy nie można już było nabyć ozdobnego papieru pakowego, więc wyproszono w zaprzyjaźnionym sklepie spożywczym nieco małych plastykowych reklamówek z nadrukowanymi gałązkami świerku i napisem "Delikatesy". Teraz tylko należało włożyć każdy prezent do osobnej torebki i zawiązać czerwoną włóczką (na wstążeczkę też już nie starczyło). Praca potoczyła się sprawnie; [P.] wypisywała bileciki i przekłuwała je gwoździem, do [T.] zaś należało przymocowanie bilecików do paczuszek.
- Dla dziadziusia od ciebie - kontynuowała [P.], wydobywając z kupki prezentów obrazek przedstawiający dużą, czarną małpę z bananem, ubraną w cyrkowy kapelusik.
- Dla babuni od ciebie... - Szczęśliwa babcia miała dziś zostać wprost obsypana cudownymi wyrobami z piłeczek pingpongowych: bałwankiem, kurczaczkiem, misiem i świnką. Wszystkie dzieła, wykonane przez [T.], były, rzecz jasna, ręcznie malowane, a spojone superklejem UHU, którym mamusia zwykła podklejać naderwane zelówki dziecięcych bucików.
- Dla babuni ode mnie... - [P.] przyjrzała się z podziwem subtelnemu ściegowi swego haftu krzyżykowego (ostatni temat na zajęciach z "pracy - techniki" w szkole...). Jeśli coś budziło cień jej niezadowolenia, to fakt, że tkanina serwetki pomiędzy ściegami nie dawała się rozprostować, nawet żelazkiem. Z nieznanych powodów marszczyła się w denerwujące fale. Ale może babunia tego nie zauważy.
- Dla ciotki [I.] ode mnie... - [P.] wystawiła na środek dywanika wspaniałą podstawkę do lampy, znalezioną kilka dni temu na śmietniku. U, to był prawdziwy przebój! Ktoś, w szale porządków świątecznych, wyrzucił prawdziwy zabytek. Mosiężny, gięty pręt z ostrymi listkami przedstawiał łodygę jakiegoś kwiatu i w stylu przypominał ciotczyną lilię, o której cała rodzina mawiała z podziwem, że jest secesyjna. Ciocia [I.] uwielbiała secesyjne przedmioty. Wystarczy, że teraz wkręci sobie żarówkę i wykombinuje jakiś abażur. Będzie cudnie. [P.] przez trzy dni szorowała znalezisko proszkiem do mycia wanien i doczekała się wspaniałych efektów. Teraz więc mogła z zachwytem przyglądać się swemu dziełu.
Jejku. Ciocia będzie uszczęśliwiona.



10.

Najpierw, kiedy mama prowadziła mnie do stołu urodzinowego, głowa zaczęła mnie znowu swędzieć, bo teraz była kolej na najlepszy punkt programu. Prezenty! Kiedy właśnie chciałam się na nie rzucić, zadzwonił dzwonek do drzwi. Dziesięć razy – raz po raz.
- To na pewno [R.]! – krzyknęłam i popędziłam do drzwi.
Moja najlepsza przyjaciółka pędziła co tchu po schodach i wcisnęła mi do ręki cudowną rzecz: drewnianą pałeczkę, owiniętą zieloną bibułą, na której tkwiła wielka jak piłka nożna kula z folii aluminiowej. Z kuli sterczały wykałaczki niczym igły jeża. Było ich z pewnością ze sto sztuk, a na czubek każdej wbito gum do żucia Hubba-Bubba o smacu coca-coli. Tylko na jednej wykałaczce nasadzone było pudełeczko od zapałek. W środku był jeden kolczyk. Maciupeńka błyszcząca gwiazdka.
- A gdzie drugi? – zapytałam,
[R.] popukała się palcem w ucho.
- Drugi mam ja. Pomyślałam, że na znak przyjaźni damy sobie przekłuć uszy, chyba że się boisz?
- Jasne, że się nie boję! – krzyknęłam i dałam się uściskać [P.], która również przyszła na górę.
[R.] przeszła do przedpokoju.
- A czy obdarowywanie prezentami już się skończyło?
Pokręciłam głową i pociągnęłam [R.] za sobą do salonu, gdzie pijąc kakao i jedząc ciasto, rozpakowywałam inne prezenty.
(…)
Najlepsze było na końcu: pudełko tekturowe, na którym mama namalowała żółtego ptaka. Wylatywał z otwartej klatki w niebo.
- Twoja droga ku wolności – powiedziała mama z uśmiechem. Tacie zakręciła się łezka w oku, jak zawsze, kiedy jest wzruszony, a ja dostałam delikatnego swędzenia głowy. W pudełku leżały: klucz do drzwi wejściowych, plan miasta, plan metra, dwa bony do kina i 20 euro.
- Czy to znaczy…? – [R.] zmarszczyła czoło, a ja wypięłam dumnie pierś. TAK! To znaczyło, że miałam własny klucz do domu, mogłam sama jeździć metrem i chodzić do kina… krótko mówiąc: byłam wolna, jak przystało na dziesięciolatkę.



11.

– Pod jednym warunkiem. – [Ch.] patrzy nieufnie na moją zdumioną twarz.
– Jakim? – szepczę. Wszystko, co chcesz. Dam ci wszystko.
– Przyjmiesz łaskawie mój prezent z okazji zakończenia studiów.
– Och. – W głębi duszy wiem, co to jest. Przerażenie rośnie mi w brzuchu.
Patrzy na mnie, oceniając moją reakcję.
– Chodź – wstaje, podnosząc mnie. Zdejmuje kurtkę i otula mnie nią, ruszając do drzwi.
Na zewnątrz stoi czerwone dwudrzwiowe, kompaktowe audi.
– To dla ciebie. Wszystkiego najlepszego z okazji ukończenia studiów – mruczy, przyciągając mnie do siebie i całując moje włosy.
Kupił mi, cholera, samochód, sądząc po wyglądzie, zupełnie nowy. Jezu... Miałam wystarczający kłopot z książkami. Patrzę na samochód w osłupieniu, starając się zdecydować, co o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony jestem przerażona, z drugiej wdzięczna, a jeszcze zszokowana, że w ogóle to zrobił, ale przeważające uczucie to gniew. Tak, jestem rozgniewana, szczególnie po tym, co powiedziałam mu o książkach... Ale, z drugiej strony, już go kupił. Biorąc mnie za rękę, prowadzi ścieżką w stronę nowego nabytku.



12.

Teraz powiedz, co to za niespodzianka?
- Cierpliwości, złotko. To prezent ślubny.
[J.] spotkał ich pod hotelem. Z twarzy [A.] wyczytał, że [H.] udzielił rodzicielskiego przyzwolenia.
- Dobry wieczór panu. Dobry wieczór, milordzie.
- Jak się masz, [A.]. Przyślij mi do apartamentu kawę i butelkę Rémy Martin.
- Już się robi, proszę pana.
[J.] nigdy przedtem nie był w Królewskim Apartamencie. Z małego korytarza na prawo wchodziło się do wielkiej sypialni i na lewo do salonu. [H.] poprowadził ich wprost do salonu.
- Dzieci, za chwilę zobaczycie wasz prezent ślubny.
Pchnął drzwi teatralnym gestem i ich oczom ukazał się wiszący na wprost obraz Van Gogha. Znieruchomieli, wpatrując się weń bez słowa.
- Na mnie zrobił dokładnie takie samo wrażenie - rzekł [H.] - Też zaniemówiłem.
- Tatusiu - [A.] przełknęła ślinę. - To Van Gogh. Zawsze chciałeś mieć obraz Van Gogha. Marzyłeś o tym od lat. W żadnym wypadku nie mogłabym cię go pozbawić, poza tym nie chciałabym trzymać w domu czegoś tak cennego. Pomyśl, jakie to ryzyko nie mamy takich urządzeń zabezpieczających jak u ciebie. - [A.] brnęła dalej. - Nie możemy zabierać ci ozdoby twojej kolekcji, prawda, [J.]?
- To nie wchodzi w grę - poparł ją gorąco [J.]. - Nie mógłbym zmrużyć oka, gdybym coś takiego miał w domu.
- Weź obraz do Bostonu, tatusiu, tam znajdzie godną siebie oprawę.
- Ależ ja myślałem, że będziesz zachwycona, [R.].
- Jestem, tatusiu, jestem. Tylko przeraża mnie odpowiedzialność i chciałabym, żeby mama też mogła go podziwiać. Zawsze możesz zostawić obraz mnie i [J.], jeśli będziesz chciał.
- Świetny pomysł, [R.]. W ten sposób oboje będziemy mogli się nim nacieszyć. Muszę teraz pomyśleć o innym prezencie. No, prawie przelicytowała mnie, [J.], a nie potrafiła tego zrobić przez dwadzieścia cztery lata.



13.

... zbliżało się Boże Narodzenie, a on nie miał prezentu dla [L.]. Nie chodzi o to, że ona oczekuje czegoś drogiego, on po prostu czuje potrzebę, żeby jej coś dać, tak jak musi jeść, kiedy jest głodny.
Początkowo chciał jej podarować zbiór swoich rysunków. Ukradł nawet ze szkoły papier i kredki. Jednak wszystko, co narysował, nie wydawało mu się zbyt dobre, przekreślał niedokończone rysunki i wrzucał je w ogień.
W ostatnim tygodniu przed feriami sprawa wyglądała beznadziejnie. Nie miał kogo poprosić o pomoc, czy radę. Ojciec obiecał mu po dolarze na każdego członka rodziny, ale nawet gdyby usiłował zaoszczędzić coś z tej sumy, nie wystarczyłoby mu na nic, co warto by dać [L.]. Po za tym [M.B.] marzyła o prawdziwej lalce, takiej, co zamyka oczy i mówi “mama”, i [J.] obiecał już [E.] i [B.], że kupią tę lalkę do spółki. Jednak ostatnio ceny poszły w górę i musiał uszczuplić kwotę przeznaczoną dla reszty rodziny, żeby wystarczyło na wspólny prezent dla [M.B.]. W tym roku należało się jej coś specjalnego. Wciąż chodziła i grymasiła. On i [L.] nie mogli jej zabrać do [T.], ale trudno to było wytłumaczyć [M.B.] Przecież może się bawić z [J.A.], [J.] nie może się nią opiekować cały czas. A jednak - jednak powinna dostać tę lalkę.
Nie miał więc pieniędzy i nie potrafił nic wymyślić dla [L.]. Wprawdzie nie jest taka jak [B.] i [E.] ,i nie będzie się z niego śmiać, niezależnie od tego, co dostanie, lecz ze względu na samego siebie chciałby jej dać coś, z czego mógłby być dumny.
Gdyby miał forsę, kupiłby jej telewizor. Mały japoński odbiornik, żeby mogła oglądać u siebie w pokoju, nie przeszkadzając [J.] i [B.]. To niesprawiedliwe, że mając tyle pieniędzy nie kupili telewizora. Przecież [L.] nie patrzyła by w telewizor tak jak [B.] - całymi godzinami, z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczami. Jednakże od czasu do czasu ma się ochotę coś obejrzeć. I dzieciaki w szkole nie miały by pretekstu, żeby się z niej wyśmiewać. Ale i tak nie może jej kupić telewizora. Głupio robi, że w ogóle myśli na ten temat.
Tak, głupiec z niego. Ze smutkiem patrzył przez okno szkolnego autobusu. Dziwne, że ktoś taki jak [L.] wogóle się z nim zadaje. To dlatego, że nie ma nikogo innego. Gdyby w tej okropnej szkole poznała kogoś fajniejszego...
Mało brakowało a przez swoją głupotę nie zauważyłby tablicy na skraju drogi, jednak w ostatniej chwili coś zaskoczyło w zakamarkach mózgu. (...)
Wyskoczył, nim pojazd się zatrzymał, i ruszył biegiem z powrotem, w stronę tablicy, na której widniał napis:

SZCZENIAKI DO ODDANIA W DOBRE RĘCE
Za darmo.

[J.] poprosił [L.], żeby w Wigilię po południu przyszła do zamku. Reszta rodziny pojechała na ostatnie przedświąteczne zakupy, on został sam w domu. Pies był niewielkim, brązowo-czarnym stworzeniem z wielkimi, brązowymi oczami. [J.] wyciągnął z szuflady [B.] wstążkę i pobiegł z nią przez pole, w dół po zboczu wzgórza, trzymając w ramionach wiercącego się szczeniaka. Nim doszedł do koryta rzeczki, miał dokładnie wylizaną twarz, a po kurtce spływał mu strumyk psich siuśków. Mimo to nie był w stanie się złościć. Przytrzymując mocno psa pod pachą, ostrożnie przeprawił się na drugi brzeg. Mógł wprawdzie przejść po wyschniętym dnie, co na pewno byłoby łatwiejsze, jednak miał wrażenie, że do [T.] wolno wchodzić tylko tą jedną, jedyną drogą - przeprawiając się po linie. Nie mógł pozwolić, by szczeniak złamał to prawo, mogło by to im obu przynieść pecha.
W zamku zawiązał psu kokardę na szyi, zaśmiewając się przy tym, bo zwierzak usiłował ściągnąć wstążkę, a potem zaczął obgryzać jej końce. To był mądry, fajny szczeniak, a [J.] czuł się dumny z takiego prezentu.
[L.] bez wątpienia była bardzo uradowana. Uklękła na zimnej ziemi, wzięła psa i przytuliła go do twarzy.



14.

Nasze powodzenie podsunęło mi ambitną myśl.
Po wyjściu z Corbeil szliśmy na Montargis kierując się do matki [B.]. Oczywiście dowiódłbym jej mojej pamięci i wdzięczności, uściskawszy ją i ucałowawszy, ale czy nie byłby to zbyt tani dowód? Co innego, gdybym jej coś ofiarował. Byłem już przecież dosyć bogaty i mogłem sobie pozwolić na jakiś prezent.
A było coś, co by ją uszczęśliwiło, i to nie na chwilę, lecz do końca życia. Krowa. Krowa, która zastąpiłaby naszą biedną [R.]! Jak by się cieszyła matka [B.]i jaka by to była dla mnie radość!
Jeszcze po drodze do Chavanon kupiłbym tę krowę, a [M.] na postronku wprowadziłby ją do obejścia matki [B.]. Oczywiście, [B.] byłby nieobecny. „Pani [B.] - powiedziałby [M.] - przyprowadziłem pani krowę". „Krowę? Mylisz się, chłopcze" - powiedziałaby matka [B.] z westchnieniem. „Ależ nie, proszę pani, przecież to pani jest panią [B.] z Chavanon? A więc to do pani kazał mi królewicz (dobry królewicz z bajki) zaprowadzić tę krowę w darze od niego". ,,Co za królewicz?" - wtedy ja się zjawiam, rzucam się w ramiona matce [B.] i ucałowawszy się serdecznie, robimy sobie naleśniki i pączki, które zjadamy we trójkę. [B.] już nie może ich nas pozbawić, jak w tamten Tłusty Czwartek, kiedy zabrał masło do swojej cebulowej zupy.
To było piękne marzenie, ale żeby je zrealizować, należało kupić krowę. Nie miałem zielonego pojęcia, ile może ona kosztować. Pewnie drogo, bardzo drogo, ale kto wie!
Nie chodziło mi o dużą krowę, bo, po pierwsze, im większa, tym droższa, po drugie, duże krowy więcej jedzą, a nie chciałem, aby mój prezent stał się uciążliwy. Musiałem koniecznie dowiedzieć się, ile kosztuje taka, jakiej potrzebowałem. To było w tej chwili najważniejsze.
Na szczęście sprawa nie przedstawiała trudności; w naszym wędrownym życiu, zwłaszcza wieczorami w oberżach, spotykaliśmy poganiaczy i handlarzy bydłem; wystarczyło więc ich zapytać.
Ale za pierwszym razem, gdy zwróciłem się z tym do poganiacza wołów, zwiedziony jego poczciwą miną spotkałem się z wybuchem śmiechu. Odchylił się w tył na krześle i tłukąc pięścią w stół, śmiał się jak szalony. Wreszcie przywołał oberżystę.
- Wiesz, o co mnie zapytał ten mały grajek? Ile kosztuje krowa, nieduża, ale dobra! Może ma być jeszcze uczona?



15.

[M.] spojrzała na drzwi.
[S.] obrócił się i ujrzał śliczną młodą dziewczynę, kłaniającą się z wdziękiem. Włosy miała zwinięte na czubku głowy w grubą ciemną spiralę i przystrojone ozdobami z nefrytu i kwiatami. Jej owalna twarz była jak z najczystszego alabastru.
- To [J.] - przedstawiła ją [M.]. - Moja siostra.
- Nie wiedziałem, że masz siostrę, dziewczyno. Jest bardzo ładna.
- Tak, ale właściwie... to nie jest moja siostra, [T.]. Chińskie panie chętnie nazywają jedna drugą - „siostrą”. Z grzeczności. [J.] to prezent na twoje urodziny.
- Słucham?!
- Kupiłam ją ci na urodziny.
- Postradałaś rozum?
- Och, [T.], jesteś czasem bardzo, trudny do
zniesienia. - powiedziała [M.] i rozpłakała się. - Twoje urodziny są za cztery miesiące. W tym czasie byłabym już bardzo w ciąży, więc załatwiłam szukanie „siostry". Trudno było dokonać najdobrzejszego wyboru. Ona jest najdobrzejsza, a teraz, ponieważ jestem chora, przekazuję ci ją już i bez czekania. Nie podoba ci się?
- Boże Święty, dziewczyno! Nie płacz, [M.]. Posłuchaj. Nie płacz... Pewnie, że mi się podoba twoja siostra. Ale nie kupuje się dziewcząt na urodzinowe prezenty, na miłość boską!
- Czemu nie?
- No, bo po prostu nie kupuje się.
- Jest bardzo miła... chcę, żeby byłą moją siostrą. Miałam ją uczyć przez te cztery miesiące, ale teraz...
Głos jej się załamał i znowu się rozszlochała.
[J.] podbiegła od drzwi, uklękła przy [M.], chwyciła ją za rękę, troskliwie otarła jej łzy i pomogła napić się herbaty. [M.] uprzedziła ją, że barbarzyńcy zachowują się czasem dziwacznie i okazują swoje zadowolenie krzycząc i klnąc, więc żeby się tym nie przejmowała.
- Popatrz, [T.], jaka ładna! - powiedziała [M.]. - Podoba ci się, na pewno?
- Nie w tym rzecz, [M.]. Naturalnie, że mi się podoba.
- W takim razie załatwione - powiedziała [M.], zamknęła oczy i ułożyła się na stosie poduszek.
- W takim razie nie załatwione - odparł. Zdobyła się na ostatni atak.
- Załatwione, dalibóg, nie będę z tobą więcej dyskutować! Zapłaciłam ogromne pieniądze, jest najdobrzejsza i nie mogę jej odesłać, bo zupełnie straci twarz i będzie musiała się powiesić.
- Nie pleć głupstw.
- Obiecuję ci, że się powiesi, [T.]. Wszyscy wiedzą, że szukałam nowej siostry dla siebie i ciebie, więc jeżeli ją odeślesz, to koniec z jej twarzą. Niesamowity koniec. Ona się powiesi, naprawdę!
- Nie płacz, dziewczyno. Proszę cię.
- Ale tobie nie podoba się mój urodzinowy prezent dla ciebie.
- Ona mi się podoba i nie musisz jej odsyłać - odparł prędko, gotów na wszystko, byleby tylko przestała płakać. - Trzymaj ją tutaj. Będzie... będzie dla ciebie siostrą, a kiedy wyzdrowiejesz, to... to znajdziemy jej dobrego męża. Dobrze? Nie masz powodu płakać. No, dziewczyno, przestań wylewać łzy.



16.

[M.] niezręcznie rozwijał z papieru sukienkę i błagalnym wzrokiem spoglądał na [M2], która udając dezaprobatę, niby zajęta nalewaniem wody do imbryka, kącikami oczu z zainteresowaniem śledziła dziewczynkę.
[A.] wzięła sukienkę i przypatrywała się jej w uroczystym milczeniu. Ach, jakaż śliczna! Najmilszy brązowy kolor, miękki materiał o jedwabnym połysku! Spódniczka o delikatnych zakładkach i falbankach, staniczek pracowicie przymarszczony, z koronkowym kołnierzykiem u szyi. A rękawy! Te były koroną dzieła! Długie, obcisłe mankiety, nad nimi zaś dwie wspaniałe bufy, rozdzielone pośrodku wąziutkimi zakładeczkami i kokardami z brązowej, jedwabnej wstążki.
- To gwiazdka dla ciebie, [A.]- rzekł [M.]nieśmiało. - Ależ, [A.]., czy ci się podoba?… Cóż to!… Cóż to!…
Bo oczy [A.] nagle napełniły się łzami.
- Czy mi się podoba? O [M.]!
[A.] przewiesiła sukienkę na krześle i złożyła dłonie.
- [M.], jest zachwycająca! O, nigdy nie potrafię dostatecznie za nią podziękować! Spójrzcie tylko na te rękawy! Ach, wydaje mi się, że to uroczy sen!
- Dobrze, dobrze, ale teraz zabierzmy się do śniadania - przerwała [M2]. - Muszę dodać, [A.], iż nie uważam wcale, aby ta sukienka była ci istotnie potrzebna. Lecz wobec tego, że [M.] ci ją podarował, szanujże ją. Tu jest wstążka, którą pani [L.] ofiarowuje ci do warkoczy. Jest brązowego koloru, odpowiednia do sukienki. A teraz chodź i siadaj do stołu.



17.

W wigilię Bożego Narodzenia [H.] poszedł do łóżka, rozmyślając o wszystkich jutrzejszych pysznościach i zabawach, ale nie oczekując żadnych prezentów. A jednak, kiedy obudził się rano, zobaczył stosik paczuszek w nogach swojego łóżka.
- Wesołych świąt - mruknął [R.] sennym głosem, kiedy [H.] wygramolił się z łóżka i założył szlafrok.
- Nawzajem - odpowiedział [H.]. - Widziałeś? Dostałem prezenty!
- A czego się spodziewałeś, pietruszki? - powiedział [R.], spoglądając na swój stos, który był trochę większy.
[H.] chwycił paczuszkę leżącą na wierzchu. Zapakowana była w gruby, brązowy papier, na którym niewprawna ręka wypisała: „Dla [H.], od [H2] ”. W środku był dość toporny drewniany flecik. [H2] musiał go sam wystrugać. [H.] dmuchnął weń, a flet wydał dźwięk podobny do krzyku sowy.
Druga mała paczuszka zawierała kartkę:
Otrzymaliśmy wiadomość od ciebie i przesyłamy ci prezent bożonarodzeniowy. Od wuja [V.] i ciotki [P.].
Do kartki przyklejona była taśmą moneta pięćdziesięciopensowa.
- To miłe - rzekł [H.].
(...)
- [H2], ciotka i wuj... więc od kogo ta reszta?
- Chyba wiem, od kogo jest ten - powiedział [R.], rumieniąc się i wskazując na niezbyt porządną paczkę. - Od mojej mamy. Powiedziałem jej, że nie spodziewasz się żadnych prezentów i... och, nie... - jęknął - zrobiła ci sweter [W.]!
[H.] rozerwał paczkę i wyjął gruby, robiony na drutach, szmaragdowozielony sweter i duże pudełko domowych krówek.
- Co roku robi nam swetry - westchnął [R.] i rozwinął swój - a mój zawsze jest kasztanowy.
- To naprawdę bardzo miłe z jej strony - rzekł [H.], próbując krówki, która okazała się bardzo smaczna.



18.

- Dla kogo ten prezent? - zapytał.
- Dla ojca. Zobaczysz jutro... po kolacji.
- Przecież to nie Gwiazdka.
- Nie - odparł [K.]. - Coś lepszego.
Kiedy [A.] wrócił do swego pokoju, [K.] odsłonił ów prezent. Przeliczył raz jeszcze piętnaście banknotów, które były tak nowiutkie, iż szeleściły sucho. Bank Okręgu Monterey musiał po nie posyłać aż do San Francisco, a zrobił to dopiero wtedy, kiedy mu wyjaśniono przyczyny. Dla banku było rzeczą szokującą i niewiarygodną, że siedemnastoletni chłopak, po pierwsze, ma takie pieniądze, a po wtóre, zamierza gdzieś je nosić. Bankierzy nie lubią, jak ktoś się bawi pieniędzmi, nawet jeżeli to wynika z przyczyn sentymentalnych. Trzeba było poświadczenia Willa Hamiltona, ażeby bank uwierzył, że pieniądze należą do [K.], że zostały uczciwie zarobione i że [K.] może z nimi robić, co mu się podoba.
[K.] zawinął banknoty w bibułkę i przewiązał je czerwoną wstążką zakończoną supłem, w którym tylko z trudnością można było rozeznać kokardkę. Paczuszka ta mogła zawierać chustkę do nosa. Schował ją pod koszulami w komodzie i położył się do łóżka. Jednakże nie mógł zasnąć. Był podniecony, a jednocześnie niespokojny. Chciał, żeby to już się skończyło, żeby podarunek już został wręczony. Powtarzał sobie w myśli słowa, które zamierzał powiedzieć.
“To dla ciebie".
“A co to jest?"
“Prezent".
Nie wiedział, co będzie się działo poczynając od tego momentu. Rzucał się i przewracał na łóżku, a o świcie wstał, ubrał się i wymknął z domu.



19.

Jakie homotetyczne przedmioty inne niż lichtarz stały na kominku? Zegar z żyłkowanego marmuru z Connemary, który stanął o godzinie 4.46 rano w dniu 21 marca 1896, prezent ślubny od Matthew Dillona: karłowate drzewko, wykonane jak gdyby z lodu, nakryte przezroczystym kloszem, prezent ślubny od [L. i C. D.]: wypchana sowa, prezent ślubny od starszego radnego miejskiego [J. H.].
Jaka wymiana spojrzeń miała miejsce pomiędzy tymi trzema przedmiotami i [B.]?
W lustrzanej powierzchni zwierciadła o złotych ramach, stanowiącego ozdobę kominka, nie ozdobiona tylna strona karłowatego drzewka wpatrywała się w wyprostowany grzbiet wypchanej sowy. Stojący przed zwierciadłem prezent ślubny od starszego radnego miejskiego [J.H.] czystym melancholijnym mądrym jasnym nieruchomym litościwym spojrzeniem wpatrywał się w [B.], podczas gdy [B.] przyćmionym spokojnym głębokim nieruchomym spojrzeniem, w którym była litość, wpatrywał się w prezent ślubny od [L. i C. D].
Jaki złożony, asymetryczny wizerunek w zwierciadle zajął wówczas jego uwagę?
Wizerunek samotnego (ipsorelatywnie) zmiennego (aliorelatywnie) człowieka.
Dlaczego samotnego (ipsorelatywnie)?
Nie miał on siostry ni brata żadnego, Lecz ojciec tamtego był synem dziadka jego.
Dlaczego zmiennego (aliorelatywnie)?
Od dzieciństwa do chwili osiągnięcia wieku dojrzałego przypominał swą rodzicielkę. Od osiągnięcia wieku dojrzałego do starości będzie coraz bardziej przypominał swego rodziciela.
Jakie ostateczne wrażenie wzrokowe zostało mu przekazane przez zwierciadło? Optyczne odbicie na dwu półkach naprzeciw pewnej ilości odwróconych tomów, nieporządnie ustawionych i nie w alfabetycznej kolejności ich lśniących tytułów.



20.

Wielką atrakcją dawnych wesel były prezenty ślubne, który to piękny zwyczaj obecnie zupełnie zanika. Pochodziło to jeszcze z tych czasów, kiedy państwo młodzi szli do ołtarza nie z wzajemnej miłości, ale z woli rodziców i gdzie chodziło o to, aby im tę gorzką pigułkę jakoś osłodzić. Na dużym stole w salonie leżały porozkładane prezenty. Rodzina [S.] wystąpiła z iście królewskimi darami. Od teściowej [M.] otrzymała brylant na szyję na platynowym łańcuszku, czterokaratowy, który zresztą w kilka lat później beztrosko „opyliła” w Monte Carlo, poza tym pierścionki, bransoletki, dywany, kryształy. [M2] wystąpiło z całą srebrną zastawą do herbaty i antycznym porcelanowym serwisem. Tatko - wciąż nie w humorze - chował dla [M.] mały prezencik, który jej ofiarował w wielkiej tajemnicy. Był to... damski środek antykoncepcyjny. W swojej męskiej naiwności uważał, że każda dorosła kobieta powinna się z czymś takim umieć obchodzić.
- Nie mów o tym nikomu, moje drogie dziecko, ale jeśli nie będziesz mieć dzieci, to zawsze możesz się ze [S.] rozwieść. A tak... to już przepadło.
Rezultatem tego daru kochającego ojcowskiego serca była tłusta dziewczynka, [T.], która w rok później przyszła na świat.



21.

Było dopiero wczesne południe. [D.] ponownie skierował swoje kroki do domu [T.], tkwiąca w nim bestia uległa przemianie. Dziki i warczący groźnie wilk zamienił się w wielkiego, kudłatego i sentymentalnego niedźwiedzia. „Zaniosę trochę wina tej miłej [S.M.]” - postanowił.
Kogóż spotkał, idąc do [T.]? [P.]. A [P.] miał dwie laski gumy do żucia. Dał jedną [D.]i wyrównał z nim krok.
- Gdzie idziesz? - spytał.
- Nie mam teraz czasu na przyjaźń - odparł [D.] sucho.
- Najpierw muszę kupić trochę wina dla damy. Możesz ze mną iść, ale dostaniesz tylko jedną szklankę. Mam dosyć kupowania dla dam wina, które wypijają potem moi przyjaciele.
[P.] zgodził się, że podobny stan rzeczy jest nie do zniesienia. Jeśli o niego idzie, nie pragnął wcale wina [D.], a jedynie jego towarzystwa.
Poszli do [T.]. [D.] nabył gąsiorek wina i wypili po szklaneczce. [D.] po chwili przyznał się, że to brzydko ofiarowywać przyjacielowi tylko jedną nędzną szklankę, i wbrew namiętnym protestom [P.] wypili po drugiej. „Kobiety - pomyślał [D.]- nie powinny pić za dużo wina. Gdy są pijane, stają się głupie, a poza tym wino otępia w nich zmysły, które mężczyźni lubią widzieć w stanie pełnej sprawności”. Wypili więc jeszcze po kilka szklaneczek. Pół galona wina to i tak wspaniały prezent dla kobiety, zwłaszcza że [D.] miał zamiar kupić jej jeszcze jeden prezent. Odmierzyli więc dokładnie pół galona i wypili nadwyżkę. Wtedy [D.] ukrył gąsiorek w zaroślach przy drodze.
- Pragnąłbym, abyś towarzyszył mi przy kupnie prezentu, [P.] - powiedział.
[P.] wiedział, dlaczego [D.] go o to prosi. Było to zarówno szczere pragnienie jego towarzystwa, jak i obawa, żeby nie zniknęło wino, gdyby [P.] znajdował się na wolności. Trzymając się bardzo prosto i bardzo godnie, pomaszerowali ulicą prosto do Monterey.
Pan Simons z firmy „Biżuteria. Lokaty kapitału i pożyczki Simonsa” zaprosił ich grzecznie do sklepu. Nazwa firmy określała granice działalności handlowej, która nie miała granic. W sklepie znajdowały się: saksofony, radioaparaty, strzelby, noże, wędki, stare monety, wszystko używane, przez co lepsze niż nowe, ponieważ już dotarte.
- Czy szuka pan czegoś specjalnego? - spytał pan Simons.
- Tak - odparł [D.].
Właściciel zaczął recytować kuszącą listę przedmiotów do nabycia w jego firmie, ale urwał w pół słowa, gdy zobaczył, że [D.] patrzy na wielki aluminiowy odkurzacz. Worek na kurz był w niebiesko - czarną szachownicę, sznur do prądu długi, czarny i błyszczący. Pan Simons podszedł do odkurzacza, potarł go dłonią, odstąpił dwa kroki i podziwiał piękny przedmiot.
- Pan coś z odkurzaczy...? - spytał.



22.

Jedynie [D.] i [J.R.] pozostali w obozie na Święta wydając przyjęcie tym razem znacznie skromniejsze ze względów ekonomicznych. (...)
[D.] napisała do [A.M.] opowiadając o kulinarnych cudach, które znalazła wśród otrzymanych prezentów.

“Nie dostałam pereł brylantów czy szmaragdów, za to dwa pudełka herbatników. Po co komu klejnoty? Łykając ślinkę posmarowałam pół pudełka herbatników margaryną i sosem mali i wsunęłam je do piecyka po czym oddałam się herbatnikowej orgii. Nie podzielę się nimi z nikim. Następnie wędzone migdały. Boże, to jest życie. Migdały czuje się w ustach dłużej, jeśli je ssać. Potem coś, czego jeszcze nie widziałam, plasterki bekonu na słodko, mniam, mniam. Okropnie mnie korci, żeby ich spróbować, ale jeśli ulegnę, mój żołądek pomyśli, że już umarł i że właśnie straszy w supermarkecie. Zachowam ten bekon dla gości, ale będę zawistna o każdy zjedzony plasterek. Podobnie z wędzonymi ostrygami. Trzy woreczki colombo, których jedzenie wymaga starannego rozdzierania siekaczami, żeby uzyskać pełny ich smak i żeby delektowanie się nimi trwało dłużej. A posłuchajmy jeszcze o herbatnikach z masłem fistaszkowym i serem. Dość tego. A co powiesz o tabliczkach prasowanego musli z rodzynkami? Chociaż były by dobre dla ciebie, ja też je lubię.”

List ten minął się w drodze z listem od [A.], który być może był dla [D.] najlepszym prezentem.



23.

Była to olbrzymka... ach, co za potworność!
Olbrzymka bez nóg. [P.M.] postąpiła kilka chwiejnych kroków i stanęła w najwyższym zdumieniu. Olbrzymka zrobiona była z drewna i była bardzo piękna. Przez przezroczystą wodę przeświecała jej spokojna, uśmiechnięta twarz o czerwonych ustach i różowych policzkach, okrągłe błękitne oczy były szeroko otwarte. Włosy jej, także niebieskie, w długich malowanych lokach spływały na ramiona.
- To musi być królowa - szepnęła [P.M.] z szacunkiem.
Piękna pani miała ręce skrzyżowane na piersi, na której błyszczały złote kwiaty i łańcuchy, a jej czerwona suknia, także z malowanego drewna, spływała z wąskiej kibici w miękkich fałdach. Jedyną dziwną rzeczą było to, że wcale nie miała pleców.
„Będzie prawie zbyt pięknym prezentem dla [M.] - pomyślała [P.M]. - Ale dam mu ją mimo wszystko!”
Była bardzo dumna, gdy pod wieczór wpłynęła do zatoki siedząc na brzuchu drewnianej królowej.
- Czy znalazłaś łódź? - spytał [M2].
- Że też dałaś sobie z nią radę zupełnie sama! - powiedział [M.] z podziwem.
- Jest to figura z dziobu statku - objaśnił [T.M.], który za młodu wiele pływał po morzu. - Marynarze często ozdabiają przód statku piękną drewnianą królową.
- Po co to robią? - zapytał [R.].
- Żeby statek naprawdę pięknie wyglądał - objaśnił [T.M.].
- Ale dlaczego ona nie ma pleców? - dziwił się [P.].
- Bo właśnie plecami przymocowana była do statku - odparł [R.]. - Nawet noworodek potrafi to zrozumieć!
- Jaka szkoda, że jest za duża, żebyśmy mogli przymocować ją na “[P.]” - powiedział [P.]z żalem.
- Ach, jaka piękna pani! - westchnęła z podziwem [M.M.]. - Pomyśleć sobie, że jest taka piękna, a nie potrafi nawet się z tego cieszyć!
- Co z nią zrobisz? - zapytał [R.].
[P.M.] spuściła oczy i uśmiechnęła się tajemniczo.
- Mam zamiar podarować ją [M.]- szepnęła.
[M.] nie mógł wydobyć z siebie ani słowa. Wystąpił naprzód i ukłonił się głęboko.



24.

– Chciałbym panu wręczyć prezent – powiedział pan [T.].
– Prezent? – zdziwił się [B.].
– Żeby zyskać pańską przychylność. – Pan [T.] sięgnął do kieszeni płaszcza, skąd wyjął niewielkie pudełko. – Wybrany spośród najpiękniejszych okazów sztuki amerykańskiej dostępnych na rynku.
– Cóż – powiedział [B.] . – Dziękuję. – I przyjął pudełko.
– Przez całe popołudnie wybrani urzędnicy rozpatrywali alternatywy. To jest najbardziej autentyczne dzieło starej, ginącej amerykańskiej kultury, rzadki zachowany okaz otoczony aurą minionych złotych czasów.
Pan [B.] otworzył pudełko. W środku, na czarnym aksamicie, leżał zegarek z Myszką Miki.
Czyżby [T.] stroił sobie żarty? Podniósł oczy, zobaczył pełne napięcia i niepokoju oblicze pana [T.]. Nie, to nie był żart.
– Ogromnie panu dziękuję – powiedział. – To wprost niewiarygodne.
– Na całym świecie jest tylko kilka, może dziesięć, autentycznych zegarków z Myszką Miki z 1938 roku – powiedział pan [T.], wpatrując się w gościa w oczekiwaniu jego reakcji, jego zachwytu. – Nikt ze znanych mi kolekcjonerów nie posiada czegoś takiego.



25.

Dziewczyna podała mi okrągłe pudło, które leżało na stole. Zważyłem je w ręce. W stosunku do wielkości było bardzo lekkie. Przypominało pudło na kapelusz, lecz jeśli w środku rzeczywiście znajdował się kapelusz, to musiał być wyjątkowo wielki. Pudło było oklejone dookoła gumowym przylepcem.
- Co to jest?
- Prezent od dziadka. Proszę to otworzyć w domu.
Spróbowałem potrząsnąć pudłem. Nie wydało żadnego dźwięku.
- Proszę uważać, to się może potłuc - ostrzegła.
- To jakiś wazon albo coś w tym rodzaju?
- Nie wiem. Zobaczy pan w domu.
(...)
Nastrój poprawił mi się na tyle, że mogłem już wrócić do stołu. Ostrożnie wyjąłem z pudła zawinięty w gazetę przedmiot. Z wierzchu gazeta znów otoczona była przylepcem, a przedmiot sprawiał wrażenie jakiejś współczesnej rzeźby. Miał kształt owalnego arbuza, wagi natomiast prawie nie posiadał. Sprzątnąłem ze stołu pudło i nóż i delikatnie odwinąłem gazetę. Trzymałem w ręce zwierzęcą czaszkę.
Coś podobnego! Czy on sobie wyobraża, że się z takiego prezentu ucieszę? Ten starzec, chociaż sympatyczny, nie jest chyba przy zdrowych zmysłach.
Czaszka przypominała kształtem czaszkę konia, z tym że była od niej znacznie mniejsza. Nie znam się na tym, ale musiała chyba należeć do jakiegoś niewielkiego kopytnego i trawożernego ssaka. Spróbowałem przypomnieć sobie kilka takich zwierząt. Sarna, baran, koza, antylopa, renifer, osioł - nic więcej nie przychodziło mi do głowy.
Postawiłem czaszkę na telewizorze. Nie pasowała tam, ale też żadne inne miejsce nie wydawało mi się odpowiednie. Hemingway postawiłby coś takiego na kominku, obok głowy jelenia, ale w moim mieszkaniu oczywiście nie było kominka. Nie miałem nawet kredensu ani szafki na buty. Dlatego poza telewizorem naprawdę nie miałem gdzie postawić czaszki tego bliżej nieokreślonego zwierzęcia.



26.

Gdy później w nocy rozpakowywałem prezenty, wciąż jeszcze odczuwałem lęk. Linotypiści nie trafili, obdarowując mnie elektrycznym ekspresem do kawy, których nazbierało mi się już trzy z poprzednich urodzin. Typografowie podarowali mi pełnomocnictwo do odebrania kota rasy angora z miejskiego schroniska dla zwierząt. Księgowość dała mi symboliczną bonifikatę. Sekretarki podarowały mi trzy pary jedwabnych kalesonków z odbitymi śladami ust i karteczką, na której napisały, że w każdej chwili gotowe są mi je zdjąć. Pomyślałem sobie, że jednym z uroków starości są prowokacje, na jakie pozwalają sobie młode panny, przekonane, że jesteśmy już złomem wycofanym z ruchu.
Nigdy nie dowiedziałem się, kto przesłał mi płytę z dwudziestoma czterema preludiami Szopena w wykonaniu Stefana Askenasego. Dziennikarze w większości podarowali mi modne w tym czasie książki.



27.

Szukamy prezentu. - [N.] podniósł z biurka zieloną puszkę z przyciskiem na górze. - Co to jest?
- Mina przeciwpiechotna.
[N.] zbladł i ostrożnie odłożył puszkę.
- Nie ma ładunku - wyjaśnił sierżant. - Ale jak się na nią nastąpi, wydaje metaliczne kliknięcie. Potrafi nastraszyć włamywacza.
- [F.] ma w domu wiele rzeczy, które znacznie bardziej potrafią nastraszyć włamywacza.
(...)
- A, to mój stały klient. No, częściej oglądacz niż klient, ale... stały.
- To może nam pan doradzi, co mu kupić na prezent - poprosiła [N2]. - Zna pan dobrze jego gust.
- Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiecie, to chętnie dopłacę - wyrecytował swój slogan sprzedawca. - Najchętniej te radioaktywne.
Przyjaciele spojrzeli po sobie ciut niepewnie.
- Żartowałem. - Sierżant wyszczerzył zęby. - Może plecak modułowy molle? - Wskazał plecak obszyty masą pasków. - Dziś kupujecie plecak, a podróżując po świecie, dokupujecie do niego kolejne kieszenie.
- Cztery stówy? - [N2] uniosła brwi. - Mamy osiemdziesiąt złotych.
- To może krawat taktyczny? - Niesprzedawca wyjął spod lady krawat moro z kilkoma kieszonkami, przelotkami na naboje, szlufkami, karabińczykami i wszytym kompasem. - Od spodu ma ukrytą piłkę do metalu i otwieracz do konserw. Dyskretny i elegancki. Sześćdziesiąt pięć złotych.
- Zbyt... - [N2] szukała odpowiedniego słowa - zbyt elegancki jak dla [F.]. Lepiej... rozejrzymy się.
- Jasne. - Sierżant przytaknął ze zrozumieniem. - Jakby co, siedzę tu i wyjmuję ładunki z pozostałych min.
Zapalił lampkę, która oświetliła stertę puszek na skraju biurka. Przyjaciele szybkim krokiem oddalili się w głąb nie-sklepu.
- Mina przeciwpiechotna ma chyba mały zasięg rażenia - szepnął [N.].
- Wiem tylko, że nie podoba mi się tu - odparła [N2]. - Wybierzmy coś i chodźmy.
- Może spodnie? - [N.] rozsunął wiszące ubrania. - Te mają dużo kieszeni na śrubokręty z gwizdkami, czy co tam będzie chciał nosić.
- One są używane! - zauważyła [N2].
- Bo to demobil.
- Ale są droższe od nowych.
- Bo to demobil.
- Chcesz kupić na prezent używane spodnie?
[N.] zastanowił się.
- Fakt. Źle brzmi.



28.

W listopadzie, kiedy niebo błękitniało popołudniami, a słońce oblewało głazy złotem, skończyłam czternaście lat. Starr urządziła dla mnie przyjęcie urodzinowe, moje pierwsze w życiu, z papierowymi kapeluszami i girlandami, zaprosiła chłopaka Carolee, a nawet mojego opiekuna, Romea. Był tort z Ralph's Market z tancerką hula w spódnicy z trawy i moim imieniem wypisanym na niebiesko, wszyscy zaśpiewali mi Happy Birthday. W torcie była ta specjalna świeczka, która po zdmuchnięciu zapala się z powrotem, więc moje życzenie nie miało się spełnić. A życzyłam sobie tylko, żeby zawsze było tak jak wtedy, żeby życie stało się przyjęciem na moją cześć. Carolee kupiła mi lusterko do noszenia w torebce, chłopcy dali mi jaszczurkę w słoiku z kokardką, a Davey dużą tekturę, do której przykleił zwierzęce kupy z odbitymi na ksero tropami, wszystko staranie opisane. Prezentem od Starr był zielony elastyczny sweter, a opiekun z ośrodka przyniósł mi zestaw bransolet z kości nosorożca.
Jako ostatni dał mi swój prezent Ray. Ostrożnie odwinęłam papier i zobaczyłam drewnianą szkatułkę na biżuterię, z wyrzeźbionym secesyjnym białym wilcem, motywem z okładki pierwszego tomiku mojej matki. Z zapartym tchem wyjęłam szkatułkę z papieru. Pachniała świeżym drewnem. Przeciągnęłam palcami po wilcu, pomyślałam o tym, jak Ray docinał kawałki drewna, tak precyzyjnie, że nie było widać połączeń. Musiał to robić późno w nocy, kiedy spałam. Bałam się pokazać, jak bardzo mi się podoba jego prezent, powiedziałam więc tylko: - Dziękuję. - Miałam nadzieję, że sam widzi.



29.

Święta nieznacznie tylko zdołały zamącić porządek dnia mieszkańców „[B.]”. Wysmukłą choinkę ustawiono już na kilka dni przedtem pod prawą wąską ścianą jadalni, obok gorszego stołu rosyjskiego. (...)
Zebranie towarzyskie tego wieczora było bardzo ożywione i miało szczególną treść, ponieważ rozpoczęło się od wręczenia podarunków panu radcy, który wraz z panną [M.] przyszedł na pół godzinki. Rzecz rozegrała się w saloniku z optycznymi zabawkami. Rosjanie ofiarowali, jako odrębny podarunek, wielki, srebrny, okrągły talerz z monogramem [B.] pośrodku: kompletna bezużyteczność tego prezentu rzucała się w oczy. Na szezlongu, ufundowanym przez pozostałych gości, można było przynajmniej leżeć, chociaż brakowało jeszcze narzuty i poduszki i przykryty był zwyczajną chustką. Ale oparcie pod głową można było przesuwać, i [B.] wyciągnął się na szezlongu, aby wypróbować, czy jest wygodny; trzymał przy tym pod pachą swój bezużyteczny talerz, zamknął oczy i zaczął chrapać i sapać jak lokomotywa, utrzymując, że jest Fafnirem, który dzierży swój skarb. Radość była ogólna.



30.

Teraz przy frontowych drzwiach zdjęliśmy rękawiczki i zaśnieżone buty. Gdy weszliśmy do sieni, przy żeliwnym piecyku siedział już [B.]. Był z nim jakiś niski, łysiejący Hindus, ubrany w brązowy garnitur i czerwony krawat.
- [H.] - powiedział [B.], uśmiechając się niewinnie. - Oto twój prezent urodzinowy.
Obaj z [H.] spojrzeliśmy na siebie ze zdziwieniem. Nigdzie nie było widać ani pudełka w kolorowym papierze, ani torby, ani żadnej zabawki. Za nami stał [A.], przed nami [B.]i ten mały Hindus, który wyglądał trochę jak nauczyciel matematyki.
Hindus uśmiechnął się i podał rękę [H.].
- Jestem doktor [K.]- powiedział. - Miło mi cię poznać. - Mówił po persku silnym, śpiewnym hinduskim akcentem.
- Salom alejkum - odpowiedział niepewnie [H.]. Grzecznie skłonił głowę, ale oczyma szukał stojącego za nim ojca. [A.] zbliżył się i położył dłoń na jego ramieniu.
Wzrok [B.] napotkał niespokojne - i zadziwione - spojrzenie [H.].
- Wezwałem doktora [K.] aż z Delhi. Doktor [K.] jest chirurgiem plastycznym.
- Wiesz, co to takiego? - zapytał Hindus. To znaczy doktor [K.]. [H.] pokręcił głową. Spojrzał na mnie błagalnie, ale ja tylko wzruszyłem ramionami. Wiedziałem tyle, że idzie się do chirurga, kiedy ma się zapalenie wyrostka. Wiem, bo rok wcześniej w szkole jeden z moich kolegów na to umarł. Nauczyciel powiedział nam, że to dlatego, że za długo czekali z zabraniem go do chirurga. Obaj zerknęliśmy więc na [A.], ale z nim nigdy nie było nic wiadomo. Jego twarz była nieprzenikniona jak zawsze, choć jego wzrok stał się teraz jakby bardziej czujny.
- No więc - powiedział doktor - ja zajmuję się naprawianiem ludzi. Czasem naprawiam ich ciała, a czasem twarze.
- Aha - powiedział [H.]. Przeniósł wzrok z doktora na [B.], potem na [A.]. Jego dłoń dotknęła dolnej wargi. - Aha - powtórzył.
- Wiem, to dość niezwykły prezent - powiedział [B.]. - I pewnie nie tego się spodziewałeś, ale za to będziesz go miał do końca życia.
- Aha - powiedział jeszcze raz [H.]. Oblizał wargi, odchrząknął. - Sahibie ago, czy to... czy to...
- Nic z tych rzeczy - wtrącił się z dobrodusznym uśmiechem doktor. - Nie będzie bolało. Ani trochę. Dam ci takie lekarstwo, że nawet nic nie będziesz pamiętał.


===========


Dodane 27 maja 2013:
Tytuły utworów, z których pochodzą konkursowe fragmenty, znajdziesz tutaj:

Rozwiązanie konkursu
Wyświetleń: 3844
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 14
Użytkownik: asia_ 16.05.2013 23:08 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
W prezencie od Pawła dla BiblioNETkowiczów - konkurs o prezentach.

Zapraszamy!

Spośród uczestników tego konkursu wylosowany zostanie zdobywca książki Stephena Deasa Łowca złodziei. Zasady losowania: tutaj.
Użytkownik: Czajka 18.05.2013 07:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
W tym konkursie po prostu muszę, za dużo moich nic przeciwko jest. :D
Użytkownik: janmamut 18.05.2013 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: W tym konkursie po prostu... | Czajka
Oj, to mam problem. Jeśli będziesz brać udział, to według moich kryteriów konkurs jest ważny, więc należałoby się do niego przymierzyć. A ja nie mam czasu (choć Twoje muszenie jak najbardziej rozpoznałem)! :-)

Użytkownik: Czajka 19.05.2013 07:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Oj, to mam problem. Jeśli... | janmamut
No to może zgadnij te łatwe tylko. :)
Użytkownik: pawelw 19.05.2013 10:46 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Pierwsze podsumowanie.

Prezenty rozpakowuje 5 osób.
Nierozpakowane wciąż zostają 10 i 22. Przyznaję, że to są te najmniej popularne i może być trudno je rozwinąć.
Ale łatwych jest sporo. Niektóre rozwijają sie praktycznie same, inne wystarczy tylko lekko pociągnąć za wstążkę.

Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 22.05.2013 20:36 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Czemuż taka cisza na forum? Wszyscy się zmianą loginów zajęli, czy co?
A tymczasem warto by się powymieniać metodami na otwarcie prezentów!
Pomijając owe trudne 10 i 22, chętnie dowiedziałabym się, za który koniec wstążeczki należy pociągnąć przy 7, 11, 19, 24, 26 i 27, w zamian służę pozostałymi.
Użytkownik: joanna.syrenka 22.05.2013 22:02 napisał(a):
Odpowiedź na: Czemuż taka cisza na foru... | dot59Opiekun BiblioNETki
Nie wiem, ja mam tylko jeden fragment :( Ale będę próbować!
Użytkownik: pawelw 22.05.2013 23:37 napisał(a):
Odpowiedź na: Czemuż taka cisza na foru... | dot59Opiekun BiblioNETki
10 i 22 też już padły, czyli jednak dają się zgadnąć. :)
Użytkownik: Paulina* 23.05.2013 11:22 napisał(a):
Odpowiedź na: Czemuż taka cisza na foru... | dot59Opiekun BiblioNETki
11. To coś znanego. Proponuję skupić się na bohaterach i stylu ;).
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 23.05.2013 13:00 napisał(a):
Odpowiedź na: 11. To coś znanego. Propo... | Paulina*
Hyhy... już się tydzień skupiam, ale zupełnie nie kojarzę, kto z okazji ukończenia studiów rozdaje szpanerskie audi :-), a styl mi całkowicie nic nie mówi. Musi to jakoweś współczesne babskie czytadło, czyli coś, co omijam dużym łukiem, jeśli nie mam obowiązku przeczytania ...
Użytkownik: Paulina* 23.05.2013 14:59 napisał(a):
Odpowiedź na: Hyhy... już się tydzień s... | dot59Opiekun BiblioNETki
Sam prezent nie jest ważny, ale dostarcza dodatkowej informacji na temat darczyńcy. Byłą studentką jest osoba obdarowana.
Gatunek niby się zgadza, ale książka kojarzy się jeszcze z czymś innym.
Ja też tego nie czytałam.
Użytkownik: benten 23.05.2013 15:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Czemuż taka cisza na foru... | dot59Opiekun BiblioNETki
Siedzę i myślę jak Ci zamataczyć 26 bo dobre mataczenie już spalone. Użyję najwyżej dla kogoś innego. A Tobie powiem tylko, że to taki trochę fusion Lolity i Śpiącej Królewny. I namaluj sobie obraz narratora.
Użytkownik: Natii 22.05.2013 21:42 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Ech, ja w ogóle przegapiłam ten konkurs... Spróbuję jeszcze zerknąć na fragmenty przed terminem końcowym.
Użytkownik: pawelw 26.05.2013 10:38 napisał(a):
Odpowiedź na: Przedstawiam KONKURS nr 1... | asia_
Przypominam, że konkurs kończy się dzisiaj. Jeśli ktoś chce dołączyć lub jeszcze coś rozpakować, to czas jest do północy.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: