Dodany: 20.05.2013 16:54|Autor: norge

Książka: 1939
Łubieński Tomasz

2 osoby polecają ten tekst.

Bić się czy nie bić – oto jest pytanie


Umiejętne wyważanie między honorem i pragmatyką - szczególnie w polityce - bywało i nadal bywa bardzo pomocne, toteż nic tak nie powinno pobudzać do refleksji, jak przegrana. Wrześniowa była największa i najtragiczniejsza w tysiącletnich dziejach Polski. Dylematy są zawsze takie same: Czy Polska musiała upaść w 1939 roku i dlaczego upadła? Czy warto się było o nią bić i kiedy? Kto ma prawo, a kto nie ma prawa oceniać tego, co się wydarzyło? Czy jeśli popełniono błędy (w ocenie sojuszy, w ocenie przygotowań do wojny), da się jasno określić, kto za te błędne decyzje odpowiada? Może jednak można było zadziałać tak, aby totalnej klęski uniknąć? Nie chodzi mi o tworzenie historii czysto alternatywnej, bo to demagogiczne, ale zaczynam mieć dość powtarzania "nie mieliśmy wtedy innego wyjścia", zwłaszcza od kiedy dowiedziałam się, że nie do końca było tak, jak mi przez lata wbijano do głowy…

Tomasz Łubieński, publicysta i redaktor naczelny "Nowych Książek", analizuje podejmowane wtedy decyzje, polemizuje z niektórymi teoriami i snuje ciekawe rozważania. Trzeba przyznać, że jest w swoich opiniach dość powściągliwy i nie próbuje podsuwać łatwych rozwiązań. Cytuje fragmenty niedawno opublikowanego dziennika swojego stryja, który był sekretarzem kancelarii Józefa Becka, ministra spraw zagranicznych II Rzeczpospolitej. Niestety, przy opisywaniu tej postaci zaczyna trochę "kręcić". Nie kryje faktów dyskwalifikujących ministra (np. uzależnienie od alkoholu), ale cały czas usilnie próbuje jego postępowanie usprawiedliwiać. Przekonuje czytelników i siebie samego, że "minister Beck, jakim by nie był ministrem, jako pierwszy w Europie, czyli na świecie, polityk, stawiając się Hitlerowi w imieniu Polski i swoim własnym, miał rację"[1]. Pewnie miał, ale co z tego?

Im więcej na ten temat czytam, tym bardziej jestem nieprzejednana. Może zabrzmi to cynicznie, ale nie wierzę, że minister Beck w swoich decyzjach kierował się jakimiś wielkimi racjami moralnymi, jak twierdzą jego apologeci. Zrobił to, co zrobił, ze względów politycznych. Po prostu źle ocenił sytuację i tyle... Pierwszy zastępca delegata rządu na kraj w latach 1943-1945, Adam Bień nazywał rzeczy po imieniu: "Trzeba było mieć dość rozumu, żeby po śmierci Piłsudskiego dalej układać się z Niemcami, tak jak Marszałek ułożył się, podpisując z nimi w 1934 roku pakt o nieagresji. A skoro się tego rozumu nie miało, trzeba było oddać Gdańsk i korytarz, zamiast opowiadać głupoty o honorze"[2].

Jeśli alianci (w imię racji stanu, oczywiście!) mogli sprzymierzyć się z krwawym dyktatorem, jakim wówczas był Stalin, jeśli potrafili odpowiednimi zabiegami propagandowymi wytłumaczyć swoim narodom, że to absolutnie konieczne, dlaczegóż to wizja sojuszu polsko-niemieckiego w 1938/39 roku miałaby być traktowana jak "political fiction"? Przywołany przez Łubieńskiego obraz ewentualnej defilady w Moskwie, powiedzmy w roku 1940, na której niemieccy i polscy żołnierze ramię w ramię maszerowaliby na placu Czerwonym, jakoś wcale mnie nie zaszokował. Może dlatego, że o wiele bardziej makabryczna wydała mi się ta rzeczywista defilada zwycięstwa urządzona w 1945 roku, o której Lubieński również enigmatycznie wspomina. Polacy, a jakże, wzięli w niej udział, tyle że u boku Armii Czerwonej. Kombinowany polski batalion prowadził "przedwojenny zawodowy oficer, uczestnik Kampanii Wrześniowej i jeniec niemieckich oflagów, kapitan Józef Kuropieska"[3]. Defilowali przez Stalinem już po 17 września, masowych wywózkach, mordzie w Katyniu, obojętności wobec tragedii Powstania, prześladowań akowców, po gwałtach i rabunkach podczas "wyzwalania". A sam Józef Kuropieska doświadczyć miał wkrótce ubeckich tortur, po których skazano go na karę śmierci, choć wyroku na szczęście nie wykonano.

Chyba już do końca świata na podstawowe pytanie, czy w 1939 roku koniecznie trzeba było się rzucić Hitlerowi "na pożarcie" i czy honor państwa jest rzeczą najważniejszą, jedni będą odpowiadać twierdząco, uparcie powtarzając: "innego wyjścia nie było", a drudzy będą ten pogląd negować. Cóż, moim zdaniem, honor jest piękną i niepodważalną wartością, którą powinniśmy w sobie pielęgnować i wpajać naszym dzieciom. Z pokorą chylę czoło przed tymi, którzy w imię honoru - swego własnego - są w stanie poświecić wiele, a nawet, gdy trzeba, oddać życie. Uważam jednak, że główną rolą państwa (i polityków je reprezentujących) nie ma być dbanie o tego państwa honor, ale zapewnienie bezpieczeństwa i godnego życia jego obywatelom. I to nie żaden honor państwa, tylko ratowanie go przed zagładą – nawet za wszelką cenę - powinno w sytuacji zagrożenia zawsze być na pierwszym miejscu. Czy nie tak uczy nas historia?



---
[1] Tomasz Łubieński, "1939", Wydawnictwo Nowy Świat, 2009, s. 72.
[2] Adam Bień, "Bóg wyżej – dom dalej: 1939 -1949", wyd. LSW, 1991, s. 156.
[3] Tomasz Łubieński, "1939", dz. cyt., s. 101.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 827
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: