Dodany: 23.05.2013 20:40|Autor: AnnRK

Kuppaus, vihta i morderstwa w Finlandii


Dziś o tym, jak złudne bywa niekiedy ocenianie książki po okładce czy kierowanie się tytułem, który zapowiada interesującą lekturę. Gdyby nie ten mroźny pejzaż na okładce, zestawiony z krwistym napisem, gdyby nie tytuł, który przyciągnął skutecznie moją uwagę, nie straciłabym bezpowrotnie kilku godzin najpierw na czytanie, a teraz na pisanie tego tekstu. Cokolwiek robiłabym w tym czasie, byłoby z pewnością dużo bardziej sensowne i przyniosło więcej korzyści, nawet gdyby sprowadziło się do pozornie mało pożytecznego leżenia plackiem i wgapiania się w sufit. Kto wie, co mądrego przyszłoby mi wówczas na myśl. Podczas lektury "Jeziora krwi i łez" Jamesa Thompsona moje szare komórki padły z nudów.

"Takie powieści pisałby Simon Beckett, gdyby mieszkał za kręgiem polarnym"[1] - głosi hasło z tyłu okładki. Simon, błagam, zostań, gdzie jesteś i pisz, jak piszesz. Przytoczone zdanie jest największą grozą tej powieści. Ukazuje perspektywę przerażającą, która śnić mi się będzie dłużej niż obejrzany w dzieciństwie "Omen".

Tymczasem jednak przenieśmy się do Finlandii, do drugiego tomu przygód inspektora Kari Vaara. Jeśli tak jak ja nie czytaliście części pierwszej, nie szkodzi. Vaara opowie wam wszystko. Kto był zły, kto dobry, kto zginął, przeżył, poronił i tak dalej. Czego nie zdradzi wam nota wydawcy, tego dowiecie się z pierwszych stron powieści. Najwyraźniej Thompson wyszedł z założenia, że każdy, kto bierze do ręki "Jezioro krwi i łez", musi mieć za sobą "Anioła śniegu", ale może ma to sens? Otóż czytając tom drugi, prawie jakbyśmy czytali od razu pierwszy, co pozwala zaoszczędzić sporo czasu. Wygodne, prawda? Nie wiem, ile tomów jest w planie, ale z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że czytając ostatni z nich, poznacie rozwiązania wszystkich wcześniejszych spraw. To jeszcze wygodniejsze.

Vaara, oprócz tego, że za dużo gada, miewa bóle głowy. Co ja piszę! Miewa? On je ma bez przerwy. Niemal na każdej stronie. Wspomina o tym częściej, niż Anastasia Steele wywraca oczami i zagryza wargę. Rozumiem, ból głowy jest irytujący, uciążliwy, a chronicznie się pojawiając, nie wróży najlepiej, ale litości - czytelnik już po trzydziestej uwadze dotyczącej problemów zdrowotnych Kariego łapie, o co chodzi i zaczyna się domyślać, że do czegoś ten bolesny wątek zmierza i zwykła aspiryna nie wystarczy.

Oczywiście oprócz bóli jest i fabuła. Na dobry początek, w prywatnej saunie znaleziono martwą starszą kobietę, Rauhę Anttilę. Poza tym Vaara prowadzi jeszcze dwa śledztwa, ma dowieść niewinności Arvida Lahtinena, mężczyzny w wieku lat dziewięćdziesięciu, bohatera narodowego oskarżanego o zbrodnie wojenne, oraz znaleźć dowody na to, że rosyjski biznesmen Fillippov zabił swoją żonę.

Narracja powieści jest pierwszoosobowa, prowadzona w czasie teraźniejszym. Vaara zwykle opowiada krótkimi zdaniami, często równoważnikami zdań. Brzmienie głośno czytanego tekstu niekiedy przypomina beznamiętnie składany raport. Język jest dosadny, opisy pewnie miały być mocne i naturalistyczne, ale wyszły prymitywne i niesmaczne. "Gazy tworzące się w brzuchu wypchnęły z ciała kał i płyny. Podeszły pod skórę twarzy i szyi, powodując napuchnięcie ust, warg oraz języka. Twarz jest zniekształcona, prawie nie do rozpoznania. Na skórze utworzyły się także wypełnione płynem pęcherze. (...) Rauha upadła, leży na boku. Milo zmusza się, aby dokonać oględzin. Przesuwa ją, stara się spojrzeć pod zwłoki, szukając możliwych śladów przemocy. Pękają pęcherze. Skóra Rauhy przylgnęła do drewnianego siedziska sauny, prześlizguje się Milowi przez palce i odchodzi od ciała. Wiercące się larwy wychodzą jej z tyłka, wijąc się i spadając na ławkę"[2]. Milo to partner Vaara, spragniony poklasku typek o IQ wynoszącym 172.

Dialogi są drętwe, dalekie od naturalności. Bohaterowie zachowują się dziwnie. Mąż cieszy się z tego, że ciężarna żona ma większe libido, a dopiero po jakimś czasie napomyka, że ciąża nie do końca przebiega prawidłowo i "kilka tygodni temu badania wykazały nadciśnienie oraz stan przedrzucawkowy"[3], co niesie ryzyko odklejenia się łożyska i śmierci zarówno dziecka, jak i matki. Tymczasem żona martwi się o męża, który pojechał na miejsce zbrodni. Dlaczego się martwi? Bo jest brzydka pogoda. Faktycznie, w tej sytuacji to największe zmartwienie.

Moim ulubionym fragmentem powieści stał się ten, w którym para detektywów informuje Filippova o śmierci jego żony. Pozwólcie, że przytoczę go w całości:
"- Chodzi o Lisę, pańską żonę - wyjaśnia [pastor] Oksanen.
Dwóch detektywów i pastor zjawiają się, aby przekazać złe wieści. Filippov musi przeczuwać najgorsze, jednak głos ma opanowany.
- Co z Lisą?
- Z przykrością powiadamiam, że już nie ma jej wśród nas.
Filippov przechyla głowę na bok.
- No to proszę powiedzieć, gdzie jest? Nie jestem dzieckiem, proszę mi to powiedzieć wyraźnie.
- Zmarła. Dzisiaj rano odnaleziono jej ciało.
Filippov spogląda prosto na Oksanena. Po jego twarzy właściwie niczego nie widać.
- Jak umarła?
Pastor obchodzi biurko i kojącym gestem kładzie mu dłoń na ramieniu.
- Została zamordowana. Teraz jest już u Boga.
Filippov nie zwraca uwagi na tę rękę.
- Jestem ateistą"[4].

Dawno tak się nie uśmiałam podczas lektury. Dialog-żyleta. Ścina z nóg. W dalszej części tej uroczej rozmowy Filippov zostaje szczegółowo poinformowany, co stało się z jego żoną. "Zabójca zrobił sobie z niej ludzką popielniczkę, potem chłostał, skupiając się na twarzy, aż wreszcie zmasakrował prawie nie do poznania. Torturowano ją systematycznie i wreszcie uduszono, w akcie miłosierdzia"[5]. Standardowa procedura. Dokopać osobie, która właśnie straciła kogoś bliskiego. Dyskrecja i wyczucie zdecydowanie nie są mocnymi stronami policyjnej ekipy. Vaara o szczegółach śledztwa opowiada każdemu, kto zechce go słuchać, nawet jeśli ten ktoś jest obcym starcem oskarżonym o popełnienie zbrodni wojennych.

Vaara to oczywiście twardy policjant, który zmaga się z demonami minionych lat, spraw i migren; nie dość, że bliscy go zawiedli, mordercy nie szczędzili przykrości - jeszcze za okazywanie emocji bił go tatuś. Oprócz zbrodni, bólu głowy i duchów przeszłości, które stale dają o sobie znać, Kari ma też na głowie rodzeństwo żony, siostrę-konserwatystkę i brata-alkoholika. To prowadzi do różnych spięć, ale też wprowadza jedyny interesujący wątek - obcych w Finlandii. Żona Vaary jest Amerykanką, a przybyłe z "innego świata" rodzeństwo czeka wiele niespodzianek. To staje się pretekstem do wymiany całkiem ciekawych poglądów oraz przemycenia kilku interesujących informacji dotyczących fińskich zwyczajów. Słynne sauny są tu oczywiście numerem jeden. Przy okazji można poczytać o kuppaus, czyli odsysaniu krwi, o tym, dlaczego siedząc w najchłodniejszym kącie sauny lepiej nie podkręcać temperatury, do czego służy vihta i jak zachowuje się nagi, wkurzony Fin. Tyle o plusach, wróćmy do minusów.

Minusem jest korekta, która nie tylko gubi całe wyrazy i olewa literówki, ale też przepuszcza perełki w stylu: "Najbardziej mnie wkurza, że miasto ma pieniądze na podgrzewane chodniki w dzielnicy handlowej, żeby turystowi nie zbierał się śnieg na butach, ale brakuje mu na ochronę obywateli"[6]. Wystarczyło, żeby autor raz na jakiś czas zaszalał z bardziej złożonym zdaniem i korekta się gubi. Dziwią mnie też inne zabiegi, jak choćby próba fonetycznego zapisu mowy jednego z bohaterów. Formy w stylu "nienawidzis" czy "dzietska" jestem w stanie zrozumieć, ale użycie "ó" w wyrazie "odłósz" trochę dziwi. Ewentualnie ja mam za słabo wyczulone ucho i nie odróżniam w mowie "u" od "ó", a tym samym nie widzę potrzeby usilnego pakowania błędów ortograficznych tam, gdzie w mowie ich nie słychać.

Cóż, czasami szósty zmysł mnie zawodzi i biorąc książkę "w ciemno" trafiam na tytuł, w którym trudno mi się doszukać pozytywów. Tak było w tym przypadku. Gdyby nie fińsko-amerykańskie zderzenie światów, nie wahałabym się przed wystawieniem najniższej z możliwych ocen. Ta część ratuje odrobinę powieść, jednak nie na tyle, bym jeszcze chciała wrócić do twórczości jej autora. Nie najgorzej wypadają też bohaterowie, na tle marnej reszty ich kreacje nie przedstawiają się tak źle. Do plusów mogłabym też zaliczyć wzmianki o udziale Finów w drugiej wojnie światowej. Ale co z tego, kiedy calość napisana jest topornie (choć może część winy leży po stronie tłumacza, a nie autora), dialogi są sztuczne, a sama intryga mało ciekawa? Finał odrobinę zaskakuje, ale nie zaciera złych wrażeń.

Przeglądając opinie innych czytelników, zauważyłam, że jestem w mniejszości, więc nie powiem wam "pod żadnym pozorem nie czytajcie". Może niepotrzebnie się czepiam, ale pewna jestem, że Simon Beckett pod żadną szerokością geograficzną nie stworzyłby takiego dzieła. "Jezioro krwi i łez" od "Chemii śmierci" dzieli nie tylko przepaść geograficzna. Różnią się też nastrojem, warsztatem pisarza, jego umiejętnością budowania napięcia, tworzenia wiarygodnych dialogów, i kilkoma innymi aspektami. Styl Thompsona nie przypadł mi do gustu, opowiadana historia nie wciągnęła, a tych kilka ciekawostek o Finlandii to za mało, by spotkanie z inspektorem Karim uznać za udane.



---
[1] James Thompson, "Jezioro krwi i łez", przeł. Maciej Nowak-Kreyer, wyd. Amber, 2012; tekst z okładki.
[2] Tamże, s. 10-11.
[3] Tamże, s. 58.
[4] Tamże, s. 49.
[5] Tamże, s. 53.
[6] Tamże, s. 135.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 684
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: