Dodany: 08.09.2013 15:35|Autor: AnnRK

Folklor pod niebem koloru indygo


W czasach, gdy podróżować może niemal każdy, a emocje związane z odwiedzaniem najpopularniejszych na mapie turystycznej miejsc odrobinę ostygły, coraz więcej osób decyduje się zejść z utartych szlaków na rzecz odkrywania tajemnic, jakie kryją w sobie małe wioski na uboczu, lokale, w których spotkać można jedynie tubylców, miejsca, których próżno szukać w przewodnikach. Znana podróżniczka Beata Pawlikowska w niemal każdej swojej książce powtarza, że aby poczuć klimat danego miejsca, trzeba wejść w boczne uliczki, skorzystać z lokalnych środków transportu, zjeść tam, gdzie jedzą mieszkańcy i to od tubylców czerpać wiedzę o danym miejscu, nie zaś od wynajętych przewodników. Do podobnych wniosków dochodzi coraz więcej podróżujących i to właśnie dzięki nim powstają książki, w których można wyczuć ducha danego kraju. Tego prawdziwego, a nie kreowanego na potrzeby przyjezdnych.

Anna Jaklewicz bez wątpienia należy do tych, którzy nie czerpią satysfakcji z pozowania do zdjęć na tle sztandarowych zabytków i najpopularniejszych widoczków. Nie wypada wrócić z Paryża bez fotografii z Wieżą Eiffla w tle, z Rzymu bez zdjęcia Koloseum, z Australii bez Sydney Opera House, a z Chin - Wielkiego Muru Chińskiego czy Terakotowej Armii. A jednak, przeglądając liczne fotografie zamieszczone w książce "Niebo w kolorze indygo: Chiny z dala od wielkiego miasta", relacji z podróży do Państwa Środka, nie znajdziemy obrazków przedstawiających atrakcje turystyczne najbardziej charakterystyczne dla tego kraju. Anna Jaklewicz robi to, co obiecuje tytuł jej książki: omija wielkie miasta, zabierając czytelników w podróż po miejscach równie fascynujących jak te, z których Chiny są najbardziej znane. Często są to małe wioski, nieskażone obecnością turystów, która na mieszkańcach niejako wymusza życie na pokaz. Wówczas spragniony zbliżenia się do lokalnej kultury podróżnik, dostaje zestaw pięknie odegranych scenek, a gdy zaspokojony i z lżejszym portfelem wyruszy dalej, tubylcy zrzucają kostiumy, zwijają scenografię i wracają do swojego, jakże niemedialnego życia.

Autorka na własne oczy przekonała się, jak turystyka i oczekiwania przyjezdnych mogą negatywnie wpłynąć na rzeczywistość, odwiedzając wioskę Xijiang, zamieszkiwaną przez mniejszość etniczną Miao. Panującą tam atmosferę Jaklewicz porównała do tej z Zakopanego, zatłoczone ulice skojarzyły się jej z Krupówkami. Mieszkańcy wyszli na przeciw oczekiwaniom przyjezdnych, tworząc wzdłuż głównej ulicy liczne stoiska z pamiątkami czy wypożyczalnie strojów, w których można pozować do pamiątkowych zdjęć. Jedni mieszkańcy są zadowoleni z tych zmian, w końcu rozwój turystyki to przede wszystkim dopływ gotówki. Drudzy z niepokojem obserwują, jak ich dom zmienia się w cyrk. Smuci fakt, że nikt nie pytał ludności Miao o zgodę, gdy zostały wprowadzone bilety wstępu do wioski, z których mieszkańcy nie czerpią bezpośredniej korzyści. "Niestety 'cyrk' w Xijiang ma miejsce codziennie podczas pokazu ceremonii powitania gości. Zgodnie z tradycją Miao witają przybyszów tańcem, śpiewem i ryżowym winem. Goście, zanim wejdą do wioski, muszą napić się aż 13 razy. Pokaz jest tylko skróconą wersją pełnego ceremoniału, a dla Miao - zwykłą pracą. Bo za udział w przedstawieniu aktorzy amatorzy otrzymują wynagrodzenie. Zapłata odbywa się na oczach widzów: menedżerka wręcza występującym bileciki warte 7 juanów i zbiera podpisy na liście obecności. Bez ceregieli, bez zabaw w dyskrecję"[1].

Na szczęście Anna Jaklewicz rzadko ma okazję obserwować takie przedstawienia. Podróżując po południowej części Chin, trafia do małych, spokojnych wiosek położonych wśród malowniczych wzgórz i ryżowych pól. Tam ludowe tradycje to element codzienności, a nie przedstawień, zaś barwne stroje nie są jedynie kostiumami, lecz stanowią część bogatej kultury. Różnorodność kulturowa i etniczna Państwa Środka wysuwa się w "Niebie w kolorze indygo" na pierwszy plan. Autorka odważnie wędruje przez chińskie bezdroża i nie traci żadnej okazji, by zbliżyć się do kolejnych nacji, choć trochę poznać zwyczaje poszczególnych grup etnicznych. Bierze udział w weselu mniejszości Bai, obserwuje obchodzone przez ludność Dong święto lusheng - doroczny konkurs gry na bambusowych fletach, wraz z kobietami Balang uczestniczy w babskiej imprezie i choć nie rozumie ani słowa, nie przeszkadza jej to w dobrej zabawie (dzięki czemu Chinki poznały takie hity, jak "Prawy do lewego" Kayah i Bregovicia czy "Teksański" zespołu Hey). "W Mehung zaśpiewam w barze karaoke, poznam Chińczyków, którzy nie znają chińskiego i ludność, która niegdyś żywiła się mięsem tygrysów"[2] - opowiada autorka. Ciekawa świata, odważnie dociera wszędzie tam, gdzie istnieje szansa na zbliżenie się do egzotycznej codzienności, poznania tego, czego próżno szukać w metropoliach i ośrodkach turystycznych.

"Niebo w kolorze indygo" to mnóstwo ciekawych faktów i sporo przepięknych zdjęć. Podróżując z Anną Jaklewicz zwiedzamy niewielkie wioski, poznajemy zwyczaje mniejszości etnicznych południowych Chin. Zachwycą nas kolorowe stroje, zaszokują targowe stoiska z psiną, zaintrygują zwyczaje panujące na terenach określanych jako "królestwo kobiet i raj dla mężczyzn"[3]. Na prowincji autorka odnalazła spokój, błękit nieba i prawdziwy urok Chin, ten pełen barw, znaczeń, życzliwych ludzi i egzotycznych smaków. O swoim pobycie w Państwie Środka pisze rzeczowo, uzupełniając treść licznymi przypisami. Nie ma tu nadmiernie rozbudowanych opisów czy zapisków pełnych ekscytacji związanej z odkrywaniem nowych miejsc. Jaklewicz bliższa jest oszczędnym w emocje tekstom Jacka Pałkiewicza niż entuzjastycznym relacjom Kingi Choszcz czy pełnym uczuć książkom Beaty Pawlikowskiej. Czy można to uznać za plus czy też minus tej książki, to już zależy od preferencji czytelnika. Nie można jednak nie docenić ogromu wiedzy, jaką autorka zmieściła w tej niewielkiej objętościowo relacji z pobytu w Państwie Środka. Oprócz samej wiedzy dotyczącej mniejszości etnicznych Chin, Anna Jaklewicz zwraca także uwagę na wpływ, jaki na życie mieszkańców wywiera rozwój turystyki, na zmiany nierzadko dokonujące się wbrew woli ludności, wspomina także o ogromnych problemach wynikających z kontroli narodzin. Nie stroni więc od ukazania problemów, z jakimi borykają się Chiny, choć nie jest to też główny temat jej książki.

Nie sposób zapamiętać wszystkich ciekawostek zawartych w książce, więc bez wątpienia będę do niej wracać. Jeśli i wy chcecie poznać Chiny z innej strony, tej, która nie tonie w smogu i hałasie, koniecznie sięgnijcie po "Niebo w kolorze indygo". A może podczas wakacyjnych wojaży sami postanowicie zejść z utartych, zadeptanych szlaków i odkryjecie drugą naturę zwiedzanych miejsc? Tę, która pozbawiona scenografii budowanej na potrzeby turystów, zaskoczy was swoim naturalnym pięknem.


---

[1] Anna Jaklewicz, "Niebo w kolorze indygo: Chiny z dala od wielkiego miasta", Wydawnictwo Bezdroża, 2013, s. 97.
[2] Tamże, s. 186.
[3] Tamże, s. 140.


[Recenzję opublikowałam wcześniej na moim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 446
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: