ciepły, szczęśliwy taniec
Nowy Nobel - kobieta, Kanadyjka, prozatorka... Zapowiadało się już nieźle. Natychmiastowy boom w bibliotece i udało mi się zdobyć tylko
Taniec szczęśliwych cieni (
Munro Alice)
. Świetna propozycja na leniwą niedzielę.
"Taniec..." to debiut. Napisany ponad 45 lat temu, w dalekiej Kanadzie, która w pewien sposób, dzięki opowiadaniom Munro, staje się bliska. Do tej pory mój jedyny czytelniczy kontakt z Kanadyjkami to najwspanialsza L. M. Montgomery. Czytając "Taniec..." nie mogłam uniknąć porównań i odniesień, które tylko polepszały mój odbiór.
Akcja wszystkich opowiadań dzieje się na zapadłej prowincji Kanady, w świecie, który pozostał niezmieniony od... dawna. Czasem pojawia się jakiś samochód. Bohaterami są ludzie, tacy z krwi i kości, dalecy od ideałów - czasem można odnieść wrażenie, że mogliby być naszymi sąsiadami. Albo znajomymi kogoś starszego z rodziny. Historie pisze samo życie, często dotyczą spraw prostych i prozaicznych, czasem - tematów ważnych społecznie. Jednak opowiadania Munro mają w sobie to coś, co sprawia, że aż chce się je czytać, że sprawy błahe stają się ważne i piękne. Ta proza jest ciepła, nawet gdy mówi o sprawach trudnych czy bolesnych.
Polecam!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.