Dodany: 16.10.2013 21:23|Autor: Lech Zaciura

Czytatnik: Run of the mill

5 osób poleca ten tekst.

"Uparciuch" - opowiadanie, które zwojowało w konkursie :)


Zamieszczam opowiadanie, które na XXIX Konkrsie Literackim im. JI Kraszewskiego zajęło II miejsce - w kategorii opowiadań. W gronie 90 konkurencyjnych opowiadań mój "Uparciuch" sprawił się nieźle.
Teraz poddaję "Uparciucha" ocenie znacznie szerszego grona jurorów :) Zapraszam do czytania, opowiadanie nie jest nadzwyczaj długie.

==================================================​=========

"Uparciuch"


Należę do ludzi spokojnych, a jednocześnie konsekwentnych. Tak było przez wszystkie lata mojego życia, których zebrało się już ponad siedemdziesiąt. Nie mieliśmy z Marcelą dzieci, tak więc gdy moja żona zmarła, zamieszkałem z bratankiem i jego rodziną. Stało się to siedem lat temu – dla jednych to cała epoka od kołyski do szkoły. Dla mnie – kilka mgnień nieco spowolniałych powiek.
Nie nudziłem się, gdyż bratanek i jego żona mieli cały repertuar pomysłów, jak mnie uszczęśliwić. Być może to moja spokojna natura sprawiała, że śmiało wprowadzali w życie coś, co z braku lepszego określenia nazwałbym regulaminem staruszka. Oto podstawowe punkty: nie czytamy gazet („nie czytamy” znaczyło, że ja mam nie czytać). W gazetach w dzisiejszych czasach zbyt wiele piszą o tragediach i wojnach, za dużo jest sensacji, golizny, a w dodatku psuje się wzrok. Z tych samych powodów porzuciłem oglądanie telewizji. Tylko radio pozostało w porządku – o ile nie „nastawialiśmy go” zbyt głośno. Ukoronowaniem regulaminu był zakaz przesiadywania przy oknie. Słyszałem wtedy, że wyglądam jak wystawiony przez rodzinę na czatach. Ponieważ brzmiało to jakbym kompromitował swoim wyglądaniem na świat, więc zgodziłem się nie wyglądać. W zamian wywalczyłem spacery.
Spacery były... trochę podejrzane. Ale ponieważ nie znaleziono na nie paragrafu, więc wychodziłem na powietrze prawie codziennie – nawet gdy nie miałem na to zbytniej ochoty.
„Jeszcze deszcz nie przestał padać, a stryj koniecznie na dwór” – mitygują mnie w sieni Sławek z Jolą. „Jeszcze coś się stryjowi stanie, przeziębi się albo przewróci.” – dodają. Zapewne uważają moje spacery za przejaw postępującej sklerozy. Obrałem kurs na spacerowanie i już tylko to jedno mam w głowie. Któregoś dnia zabłądzę na osiedlu i będą mnie szukali przez policję. Może kiedyś rzeczywiście tak się zdarzy – ale jeszcze nie teraz. Na razie sporo zmieniło się w całkiem innym kierunku.


Historia, którą chcę opowiedzieć, zaczęła się jedenastego czerwca. Data nie jest tu szczególnie ważna, tyle że ją pamiętam. Pamięć to w moim wieku drażliwa kwestia.
Wybrałem się jak zwykle na spacer. Tego dnia nie było mowy o deszczu, słońce świeciło pełnym blaskiem, ogrzewając świat otrząsający się jeszcze po zimnym i wietrznym maju. Ludzie pozrzucali z siebie co mogli lub co im wypadało zrzucić, i dosłownie pławili się w cieple. Poszedłem na osiedlowy skwer, gdzie pani Janka prowadziła kiosk z lodami. Nareszcie uśmiechała się, bo klienci ruszyli do ataku na zawartość chłodziarki. Dołączyłem do nich, kupiłem cztery pistacjowo-śmietankowe gałki i bardzo niezdrową gazetę z wielkim pytaniem na pierwszej stronie: „Nadciąga nowy kryzys?” Potem poszedłem przez miasto z lodem kapiącym na gazetę, gapiąc się na ludzi.
Tak doszedłem do „Parku Złotego Runa”. To stary park, ale nazwę ma względnie nową. Pod koniec wojny wycofujący się Niemcy przekopali teren parku. Potem weszli Rosjanie i znów przekopali park, szukając tego, co ewentualnie zakopali hitlerowcy. Po tych wydarzeniach została legenda, że w parku (który w tym czasie otrzymał imię Armii Czerwonej) znajduje się zrabowane przez Niemców złoto i dzieła sztuki. Tylko po co mieliby je chować na oczach ludzi? W historii parku jest więc tajemnica, której pewnie nie odkryje już nikt. Pamiątką jest nawiązująca do ukrytego skarbu nowa nazwa parku. Kilkanaście lat temu odnowiono go, odmłodzono i przerzedzono zieleń, wytyczono też nowe alejki dla spacerowiczów i rowerzystów. Teraz podoba mi się tu bardziej niż kiedyś. Można spotkać więcej ludzi, jest z kim porozmawiać.
Trochę o tym myślałem, idąc parkową alejką biegnącą przez zielone runo trawy. Powietrze przecinały smugi światła. Było jak w bajce. Jak wiadomo, starszy człowiek jest trochę jak duże dziecko. Szedłem przez ten rozświetlony świat, ciepły i dobry, wśród radosnych ludzi. To był niezły moment, żeby naprawdę zapomnieć o celu i tylko iść przed siebie, póki nie przypomną o sobie zużyte stawy i zmęczone mięśnie.
Zatrzymałem się jednak z całkiem innego powodu.
Przede mną na ławce siedziała pani czytając książkę. Była zatopiona w lekturze, zdawało się, jakby cały świat wokół niej nie istniał. Mogła mieć najwyżej kilka lat mniej niż ja, ale w jej wyglądzie było coś młodzieńczego, co sprawiło, że w jednej chwili zrobiło mi się jeszcze cieplej, a głowa zaroiła myślami w rodzaju: czy mam wystarczająco świeżą koszulę? Czy wyglądam schludnie? Czy jestem gładko ogolony? Kiedy myłem głowę? Uczesałem się przed wyjściem?
Krótko mówiąc, miałem typowe objawy zauroczenia. Stałem jak uczniak dwa metry od ławki. Kobieta uniosła głowę i spojrzała na mnie. Miałem wrażenie, że mnie poznaje.
– Ładnie dziś, prawda? – spytała po prostu. – Pan też podziwia świat.
– To najpiękniejszy dzień od tygodni. – wykrztusiłem. – Chyba nie potrafiłbym się teraz skupić na czytaniu książki.
– Rzecz treningu. Ale ma pan rację, czegoś poważniejszego też bym teraz nie przeczytała. – podniosła złożoną książkę. – „Życzenie na rozstaju dróg”, marny tytuł i sentymentalna fabuła, ale czyta się to bez wysiłku. Lód się panu całkiem rozpuści. Niech pan siądzie obok i zje go szybko.
I tak, dosiadłem się do pani Łucji. Przedstawiła mi się po krótkiej chwili, a ja, językiem skołkowaciałym od pochłaniania zimnego loda, kilkakroć powtórzyłem jej swoje imię: Sewel... Sewełyy... Sewerryn, Seweryn. Rozbawiło ją to.
– Przepraszam pana. Proszę mi wierzyć, że mój śmiech nie jest złośliwy.
– Wierzę. Niech pani nie przeprasza. Nie jest mi przykro.
Pani Łucja przeniosła uwagę na moją gazetę, upstrzoną plamami z lodów. Przypominały gołębie guano. Zmrużyła oczy i przeczytała kilka nagłówków.
– Widzę, że nawet w tak pogodny dzień interesują pana światowe problemy. – rzekła tonem, którym w pobłażliwy sposób przypisywała mi typowo męskie zainteresowania.
– Szczerze mówiąc wolę rubrykę sportową i krzyżówkę. – odpowiedziałem. – Kryzysy gospodarcze, wojny, morderstwa... Czytanie o tym przygnębia mnie.
– Teraz się mówi, że dołuje.
– O, właśnie, dołuje. Moi bliscy wyznają teorię, że takie tematy są szkodliwe dla starego człowieka. Dlatego jednak je przeglądam – z przekory.
– Uparciuch z pana – roześmiała się moja rozmówczyni.
– To prawda. – przytaknąłem. – Nie lubię, gdy ktoś z góry wie, co dla mnie dobre.
Pani Łucja poruszyła się, a jej oczy zalśniły. Wprost nie mogłem oderwać od niej wzroku, podczas gdy ona zapatrzyła się gdzieś daleko przed siebie, jakby starała się dostrzec na nowo szczegóły zdarzenia sprzed lat. Trwało to krótką chwilę. Znów zwróciła uwagę na mnie.
– Przypomniał mi pan historię, która spotkała kiedyś moją przyjaciółkę Katarzynę. Kaśkę. Jeśli ma pan trochę czasu, mogłabym ją opowiedzieć. I jeśli pana nie zanudzam, ma się rozumieć.
– Nie nudzi mnie pani, proszę nawet tak nie myśleć! A co do czasu... Mam go pod dostatkiem. Okropne. Gdy zostało mi już coraz mniej życia i niewiele mam do zrobienia, właśnie czasu mi nie brakuje.
– Zdaje się, że dołuje pana znacznie więcej spraw niż wojny i kryzysy gospodarcze – powiedziała pani Łucja.
– Racja. – przyznałem. – Przejdźmy więc do tej historii. Chyba nie jest dołująca?
– Jest... krzepiąca. Przynajmniej mam nadzieję, że tak ją pan odbierze. Moim zdaniem to, co spotkało Kaśkę, przekonuje że każdy czas możemy przeżyć w sposób, który uznamy za wartościowy. Bez względu na wiek.
– Potrafi pani zaciekawić– stwierdziłem, bynajmniej nie z samej grzeczności.
– Hi hi, jestem pajęczycą, która łowi miłych panów w sidła swych opowieści.

Słońce nieznacznie zniżyło się. O tej porze roku wieczór nadchodzi powoli. Czułem orzeźwiający powiew od przepływającej skrajem parku rzeczki Srebrzanki, palce mojej lewej dłoni lepiły się od resztek loda (nie wypadało mi ich oblizywać). Wciąż gorliwie śpiewały ptaki, nadrabiając majowe zaległości. Pani Łucja rozpoczęła swoją opowieść.
– Z Kaśką uczęszczałyśmy do jednej klasy w szkole podstawowej, a nawet siedziałyśmy przez siedem lat w jednej ławce. Potem Katarzyna poszła do szkoły nauczycielskiej, chyba było to liceum pedagogiczne. To nie jest takie ważne, grunt że potem Kaśka sama zaczęła uczyć, począwszy od pierwszych klas w szkole podstawowej. I właśnie wtedy zdarzył się jej przypadek, który ogromnie ją zakłopotał. – Pani Łucja uśmiechnęła się na myśl o tym, co miała mi do powiedzenia, po czym podjęła. – Otóż, jeden z pierwszaków wyznał jej, że ją kocha i spytał czy mogą wziąć ślub.
– Odważny maluch. Ja w jego wieku wstydziłem się przyznać, że jakaś koleżanka mi się podoba. Nie mówiąc o dorosłej kobiecie!
– A spodobała się panu jakaś w dzieciństwie? Dorosła kobieta.
Tym razem to ja uśmiechnąłem się na myśl o przeszłości. Ileż to lat minęło! Dawno nie zwierzałem się nikomu – teraz poczułem, jak dalece mi tego brakuje. Nawet gdy ktoś pytał o okruchy życia sprzed dziesięcioleci. Moja rozmówczyni wpatrywała się we mnie przyjaźnie. Odchrząknąłem.
– Cóż... Gdy miałem siedem lub osiem lat, zadurzyłem się w sąsiadce. Miała na imię Jadwiga i była wdową po polskim oficerze, który zginął jeszcze w czasie kampanii wrześniowej – powiedziałem, trochę zdziwiony, że wyznanie to przyszło mi z taką łatwością. – Mieszkaliśmy w kamienicy w Radomiu, było to zaraz po wojnie. Jadwiga – zwracałem się do niej z jakiegoś powodu po imieniu – zapraszała mnie do siebie i częstowała smakołykami, które w tamtym czasie przychodziły do Europy w paczkach ze Stanów. Wiedziała, że ją lubię, ale pewnie myślała, że odwiedzam ją raczej ze względu na szklankę gorącej czekolady albo wafelki z dżemem. Tymczasem ja właśnie słodycze traktowałem jako pretekst, żeby pobyć blisko Jadwigi jak najdłużej, póki mnie rodzice nie zawołali. Zapach wafelków trochę pamiętam, ale nie tak dobrze, jak postać mojej sąsiadki.
– Jestem pewna, że wiedziała o pana chłopięcych uczuciach. Co się potem stało?
– Jeszcze w latach czterdziestych wyprowadziliśmy się z Radomia i nasz kontakt z Jadwigą się urwał. Nie spotkaliśmy się więcej. Mieliśmy pisywać do siebie listy, ale nic z tego nie wyszło. Podejrzewam, że miała ciężkie życie w stalinowskich czasach jako żona sanacyjnego wojskowego.
– A pana uczucie do niej? Wygasło?
– Nie od razu – rzekłem. Och, bardzo chciałem to powiedzieć. – Długo za nią tęskniłem. Całymi miesiącami, a może i rok. Z perspektywy czasu trudno to ocenić. Potem rzeczywiście bieżące życie wyparło Jadwigę z mojego serca, choć nie z pamięci. Chyba naprawdę ją kochałem. Chciałbym odnaleźć miejsce, gdzie spoczęła, bo nie wydaje mi się, by jeszcze żyła. Miałaby około stu lat.
Po ostatnich słowach zamyśliłem się. Moja pamięć przywołała obraz pięknej, pełnej wdzięku i dobroci kobiety, która częstowała czekoladą zakochanego w niej kilkulatka z sąsiedztwa. Wyobrażam sobie, jak samotna się czuła. Młodo została wdową, najlepsze lata jej życia wypełniła wojna, a potem zapewne szykany. Oderwałem się od wspomnień.
– A co z miłością ucznia do pani Kasi? Jak się to skończyło? Pani przyjaciółka musiała być naprawdę mocno zakłopotana.
– Jak to się mówi: była zastrzelona wyznaniem swego podopiecznego. – powiedziała pani Łucja. – Długo wahała się, co z tym fantem zrobić. Porozmawiała z chłopcem – miał na imię Kuba. Powiedziała mu, że w jego wieku nie wie się jeszcze, czym jest prawdziwe zakochanie między mężczyzną a kobietą, i że na pewno Kubuś bardzo ją lubi, ale to nie to samo, co dojrzała miłość.
– Mnie by takie argumenty raczej podburzyły niż przekonały.
– No widzi pan. To jest wiedza, którą mają ludzie doświadczeni życiowo lub psychologowie. Kaśka tego nie wyczuła i próbowała po prostu przyprowadzić malca do porządku. Ale Kuba rzeczywiście okazał się odporny.
– Jak miał nie wiedzieć, co to jest miłość i co dla niego dobre!? – podchwyciłem żywo.
– Właśnie! Cała ta sytuacja, proszę sobie wyobrazić, trwała aż trzy lata z okładem! Moja przyjaciółka uczyła wtedy w szkole podstawowej, między innymi klasę Kuby, a jednocześnie sama kształciła się. Studiowała pedagogikę. Przez ten cały czas zakochanemu uczniowi nawet odrobinę nie minęło uczucie do niej, choć okazywał je dyskretnie jak na dziecko: nie opowiadał o tym kolegom, nie demonstrował natarczywie uczuć. Dziwne, prawda?
– Powiedziałbym, że niesamowite.
– O, tak. – Pani Łucja pokiwała głową. – „Niesamowite” to dobre słowo. W końcu jednak Katarzyna odeszła ze szkoły – uciekła przed wielbicielem. Skończyła studia i zaczęła uczyć w liceum. Z tego, co wiem, w nie mniejszym stopniu odetchnęła od Kuby, co żałowała rozstania z nim. Zresztą smutno było jej pożegnać się ze wszystkimi uczniami. Chciała jednak uczyć w wyższych klasach geografii, to było wtedy dla Kaśki wyzwanie.
– Niezwykła historia – przyznałem raz jeszcze. – Wprawdzie szczenięca miłość zdarza się powszechnie, ale tak uparte uczucie u kilkulatka to rzadkość.
– Wytrwała miłość, nie? – potwierdziła pani Łucja i chyba chciała jeszcze coś dodać, ale w tym momencie rozległ się sygnał jej komórki – ding-dang-dong, zaśpiewały dzwoneczki i powtarzały dźwięczną frazę coraz głośniej, póki pani Łucja nie wyjęła aparatu z torebki i nie odebrała.
Okazało się, że musi wcześniej wrócić do domu, bo przyjechali jacyś goście z Rzeszowa.
– Może spotkamy się jeszcze – raczej wyraziła nadzieję niż rzeczywiście zaproponowała spotkanie. Mimo to, po lekkim wahaniu dodała: – Jak pogoda się nie popsuje zanadto, to po niedzieli zajrzę do parku. Może we wtorek albo środę. Jeśli los pozwoli, podomykamy nasze opowieści.
I gdy już pożegnaliśmy się powiedziała jeszcze:
– Niech pan szuka. Jest pan uparty w dobry sposób.


Spotkanie z panią Łucją wyciągnęło z mojej pamięci sprawy, które zakopałem w sobie już dawno i nie spodziewałem się, że powrócą do mnie. Ba, że okażą się tak ważne! Okazało się, że mimo niemłodego wieku wciąż czegoś, lub raczej kogoś, szukałem. Wrażenie, jakie zrobiła na mnie Łucja (w myślach zwracałem się do niej po imieniu) i rozmowa z nią, przypomniało mi o wciąż niewygasłych marzeniach – zostawionych w przeszłości, lecz obecnych i teraz.
Po powrocie do domu zajrzałem do pokoju mojego stryjecznego wnuka. Z Michałem zawsze świetnie się dogadywaliśmy. Chyba nieźle rozumiem Michała, biorąc pod uwagę, że jest licealistą, on zaś nigdy nie traktował mnie jakbym był stojącym nad grobem reliktem minionych epok. Dzięki temu różnica pokoleniowa nie jest między nami aż tak przepastna.
Zapytałem Michała, czy ma pomysł, jak odnaleźć pewną osobę na podstawie samego imienia i przybliżonego roku urodzin? Mówi się, że w Internecie jest prawie wszystko. Dla Michała taki pomysł był jak iskra dla stogu siana. Momentalnie zapalił się do szukania i przez godzinę przetrząsł pewnie z pół Internetu. Potem przejrzał jeszcze raz, znacznie uważniej, informacje o cmentarzach w Radomiu. Naraz powiedział:
– Chyba znalazłem. Stryj zerknie tutaj.
Spojrzałem na ekran. To była ona. Natychmiast przypomniałem sobie jej nazwisko, gdy tylko je zobaczyłem. Poczułem ucisk w gardle i przez długą chwilę nie potrafiłem wydusić słowa. Starałem się nie okazywać wzruszenia, aczkolwiek przychodziło mi to z wielkim trudem. Jadwiga zmarła w 1957 roku, młodo, ledwie kilka lat po tym, jak widzieliśmy się ostatni raz...
Zapytałem Sławka, czy nie zawiózłby mnie w niedzielę do Radomia na cmentarz. Wyjaśniłem powód, nie oponował. To ledwie godzina jazdy spod naszego domu. Jednak mój bratanek chyba nie tylko dlatego zgodził się od razu. Miałem wrażenie, że poprzez moją prośbę zobaczył mnie w innym świetle. Jakbym ze dziadka stał się mężczyzną w sile wieku.
W niedzielę kupiłem kwiaty, znicz, wzięliśmy wiaderko, szczotkę i pojechaliśmy do Radomia. Jola i Michał również wybrali się z nami. Na miejscu szybko odnaleźliśmy grób Jadwigi. Był pojedynczy i raczej zaniedbany, ale nie zniszczały. Widać było, że przynajmniej raz do roku ktoś go czyści i zapala lampkę. Nim do niego doszliśmy, zastanawiałem się, czy na pomniku będzie zdjęcie Jadwigi. I czy chciałbym, by jej wizerunek był na grobie..? Zdjęcia nie było, co sprawiło mi ulgę. Czułem bliskość Jadwigi w dawny, znajomy mi sposób.
Odgarnęliśmy wspólnie zielsko i wyczyściliśmy nagrobek. Przy zapalonym zniczu rozmawiałem z Bogiem i ze swoją przeszłością. Potem wróciliśmy do domu.


Wizyta na grobie Jadwigi i historia, którą z niemałymi oporami, ale jednak opowiedziałem rodzinie, sprawiła że Jola ze Sławkiem zaczęli odnosić się do mnie inaczej. Przestałem być staruszkiem specjalnej troski. Na nowo uzyskałem w ich oczach dorosłość – tylko, że tak powiem, dorastałem niejako z przeciwnego krańca życia. Było to dziwne, ale też przyjemne doświadczenie.
W następnych dniach śledziłem prognozy pogody ze zdwojoną uwagą. Wprawdzie nie były nadzwyczaj wiarygodne, ale meteorolodzy wciąż jeszcze władają naszymi umysłami. Aura okazała się łaskawa, więc po niedzieli znów codziennie wychodziłem do „Parku Złotego Runa”, aby wypatrywać wśród spacerowiczów jasnowłosej głowy Łucji. Sławek żartował, że nowa przyjaciółka zawróciła mi w głowie.
– Stryj normalnie idzie na randkę – powiedział i puścił oko.
W środę spotkałem Łucję przy mostku na Srebrzance. Szedłem właśnie ku „naszej” ławeczce, ale Łucja wybierała się do kina na osiemnastą i wolała usiąść bliżej parkingu. Musiałem być wybitnie rozpromieniony na jej widok, bo aż pokręciła głową uśmiechając się ze zdumieniem.
– Niezwykły z pana człowiek – przywitała mnie. – Umie się pan cieszyć, a to, proszę mi wybaczyć, nieczęste u ludzi w pana wieku.
– Spotkało mnie ostatnio kilka pogodnych zdarzeń – odrzekłem i przysiadłszy się do Łucji, zacząłem jej opowiadać wydarzenia z niedzieli.
Gdy skończyłem, poczułem że historia Jadwigi i moja, rzeczywiście dotarła do kresu.
– A pani przyjaciółka, Kasia... spotkała jeszcze kiedyś swego młodego wielbiciela?
– Ach, wtedy nie zdążyłam dokończyć swojej opowieści. – powiedziała Łucja jak gdyby przypomniała sobie naraz coś ważnego. – Otóż... tak, Kaśka spotkała Kubę. Po czterech latach Kuba, a właściwie Jakub poszedł do liceum i znów została jego nauczycielką.
– Czyli życie sprawiło psikusa i chłopak trafił do szkoły gdzie uczyła Katarzyna?
– Można tak powiedzieć – przyznała Łucja. – Tyle, że nie była sprawa przypadku, bo Jakub poszedł specjalnie do szkoły, gdzie pracowała Katarzyna. Mieszkał na drugim skraju miasta, ale uparł się. Przechodził okres buntu i szturmem pokonał opór rodziców, którzy chcieli go posłać do liceum odległego o dwie przecznice. Dodatkowo wybrał klasę z rozszerzoną geografią, więc nie mógł nie trafić na Kaśkę. Mało nie padła, jak zobaczyła Kubę!
– Hi hi, wyobrażam sobie. A miłość do nauczycielki przetrwała?
– Niewzruszona. Pomimo że jego ukochana miała już trzydziestkę i była mężatką.
Moje narastające rozbawienie rozwiało się w jednej chwili. Pomyślałem, że tak naprawdę dla wszystkich był to coraz większy dramat. Łucja dostrzegła moje zawahanie.
– Myśli pan, że to wcale nie taka zabawna sytuacja, prawda? Rozumie pan ludzi.
– Jak to się skończyło? – spytałem po prostu. – Wkrótce musiało coś się wydarzyć.
Łucja uśmiechnęła się z pobłażaniem.
– Wcale nie tak wkrótce. – powiedziała. – Przede wszystkim chłopak wcale nie zraził się sytuacją. Powiedział Kasi, że nie przestanie jej kochać, a ona w końcu pokocha jego. Jak w pierwszych latach podstawówki, przyjął postawę cierpliwego czekania. Płynący czas nie ruszał go w tej sprawie. Był coraz dojrzalszym człowiekiem, nie miał psychicznych zaburzeń, wiedział czego chce.
– Ale skoro mówi pani, że był zdrowy na umyśle, to... musiał na coś liczyć. Tak praktycznie, właśnie na zdrowy rozum. – wtrąciłem, może trochę zbyt niecierpliwie.
– Jakub wiedział coś... wiedział, że moja przyjaciółka nie jest szczęśliwa w małżeństwie. Jej mąż przed ślubem wydawał się miłym, ułożonym człowiekiem. Wkrótce okazało się, że jest zupełnie inny. Okazał się sadystycznym typem, który siłą podporządkował sobie żonę, a kochał głównie swoje auto, które czyścił do połysku po kilka godzin dziennie.
– Drań. Pewnie to niegodne pochwały, ale ja bym na miejscu Kuby nie wytrzymał i czasem przejechał mu gwoździem po lakierze.
– Chyba dobrze pan zna tego chłopaka! Szybko zresztą przestał być chłopakiem. Skończył liceum, poszedł na studia politechniczne... I wracał do ukochanej. Wspierał ją, żeby nie bała się męża-tyrana. A moja przyjaciółka... w końcu odwzajemniła jego miłość.
Podczas naszej rozmowy wyobraźnia podsuwała mi obrazy młodego mężczyzny i starzejącej się kobiety. Katarzyna była starsza od swego adoratora o przeszło piętnaście lat. Czy w którymś momencie Jakub nie zauważył, że goni za cieniem miłości? Że upływający czas postawi między nimi barierę, którą trudno im będzie pokonać? Powstrzymałem się przed zadaniem tych pytań. I tak wkrótce miałem poznać odpowiedź. Z ratusza rozległ się pojedynczy dźwięk dzwonu. Siedemnasta trzydzieści.
– Chciałby pan wiedzieć, jak się to skończyło. – podjęła Łucja. – Otóż, Kuba był już dojrzałym mężczyzną, bardzo samodzielnym. Kiedy wreszcie usłyszał od Kasi słowa: „miałeś rację, ja też cię kocham”, przytulił ją mocno i... postawił jej warunek.
– Jaki?
– Że mają być naprawdę razem. Kaśka rozwiedzie się z mężem i wyjdzie za Kubę. Obiecał ją chronić, gdyby pozbawiony nad nią władzy mąż próbował się odegrać.
– Wierzę, że się zgodziła.
– Tak, Kaśka zgodziła się. – potwierdziła Łucja. – Tyle że nie rozwiodła się z mężem, ale porzuciła go i zamieszkała razem z Kubą. Właśnie dostał on pierwszą pracę po studiach, był koniec lat osiemdziesiątych, ostatki komunizmu. Jakub pracował w energetyce, Katarzyna nadal uczyła geografii w liceum. No i zamieszkali razem we własnościowym mieszkaniu.
Łucja zamilkła. Popatrzyła w górę i rozejrzała się, jakby naraz zainteresowały ją korony drzew. Jej myśli powędrowały gdzieś daleko.
– Ale jak to się skończyło? – ponowiłem pytanie.
Łucja spojrzała na mnie, a jej wzrok nabrał nagle niezwykłego nawet jak na nią wyrazu. Uniosła brwi i odniosłem wrażenie, że za moment powie: „o co panu w ogóle chodzi?” – albo coś w tym rodzaju. Poczułem się bardzo niemądrze i zacząłem gorączkowo szukać słów, które przerwą niezręczną sytuację. Chwila przeciągała się.
Wtedy usłyszałem czyjeś kroki zmierzające w naszą stronę i oboje jak na komendę przenieśliśmy tam uwagę. Od strony parkingu szedł ku nam mężczyzna w sile wieku. Mógł mieć nieco ponad pięćdziesiątkę. Łucja wstała, więc zrobiłem to samo. Mężczyzna z uśmiechem podszedł do nas i pocałował czule Łucję, skinął mi głową w uprzejmym przywitaniu.
– Poznajcie się: pan Seweryn, a to Jakub.
Musiałem mieć całkiem zbaraniałą minę, gdy podawaliśmy sobie dłonie.
– Miło pana poznać – powiedział Jakub. Był wyraźnie rozbawiony, niewątpliwie słyszał już o mnie co nieco.
– Miło mi pana zobaczyć – odparłem. – Bo chyba poznałem pana już trochę. Dzięki... Łucji? – zwróciłem się do mojej nowej znajomej.
– Łucji Katarzyny. Kaśka to moje drugie imię. – wyjaśniła. – Przepraszam pana za to udawanie kogoś innego. Inaczej nie zdobyłabym się na opowiedzenie tej historii. A bardzo chciałam.
– Nie gniewam się. Dzięki pani odmłodniałem.
Jakub cofnął się dyskretnie o krok. Dał sygnał, że powinni już jechać, jeśli mają zdążyć na seans filmowy.
– Jeszcze tylko chwilka – powiedziała Łucja.
– Jasne. Do widzenia, panie Sewerynie – rzekł Jakub i odszedł ku parkingowi.
– No to teraz pan już wszystko wie – powiedziała nieco zaczepnym tonem pani Łucja, odprowadzając wzrokiem Jakuba.
– Tak. Trochę mi wstyd, że w najważniejszym momencie historii zwątpiłem w tę... w wasze uczucie.
– Jakoś to przeżyję – usłyszałem i po prostu musiałem się uśmiechnąć.
– We wrześniu bierzemy z Kubą ślub – kontynuowała Łucja. – Od prawie roku jestem wdową, mój były mąż zmarł zeszłego lata. Ślubnej obrączki nie noszę od lat, bo czułam ją raczej jak niewolniczą obręcz. Cóż, nie mówmy już źle o zmarłych.
– Życzę więc szczęścia na nowej drodze życia. – rzekłem.
– Dziękuję. Zapraszamy pana na ślub. Oczywiście z osobą towarzyszącą.
– Postaramy się przybyć – zapewniłem.
– Świetnie. Proszę wytrwale spacerować. Zobaczymy się pewnie wkrótce w parku, wtedy wymienimy się adresami i przyślę zaproszenie. A teraz muszę lecieć, żeby zdążyć na film!
– Życzę przyjemnego seansu, pani Kasiu.
Uścisnęliśmy sobie dłonie i w dwie minuty później obserwowałem, jak z parkingu odjeżdża terenowe volvo.

Zostałem na skraju „Parku Złotego Runa” w nastroju, w którym pogoda ducha przeplatała się z poczuciem straty. Skąd to drugie uczucie? Czyżbym roił sobie zbyt wiele na temat Łucji? Jakie rojenia może mieć pan w moim wieku? Dostałem jednak dowód, że w tych sprawach nie istnieje „zły wiek”. Cieszyłem się też, że Łucja Kasia jest szczęśliwa.
Jakub. W jego zachowaniu dominowała stabilność i spokój. A jak patrzył na Łucję! Nadal mocno ją kocha. Nim odszedł do auta, w jego przyjaznym wzroku zajarzył w moją stronę dyskretny błysk, którego się nie spodziewałem. Jakub spojrzał na mnie jak na rywala! Było to niezwykłe i w tym momencie poczułem także dumę – taką prostą, męską. Skoro tak... Nie poddam się łatwo starości, postanowiłem sobie.
A ja należę do ludzi konsekwentnych.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1671
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: