Dodany: 02.03.2008 12:44|Autor: dot59
Rób ludziom dobrze, a będzie ci źle?
Po kilku poprzednich powieściach tego autora, z których każda mogłaby uczestniczyć w konkursie na najbardziej nieprawdopodobną intrygę, „Kryzys” wydał mi się początkowo całkiem niezły. Na wstępie zapowiadało się nieco inaczej niż zwykle; na pierwszy plan wyszedł wątek prawniczo-obyczajowy, którego osią jest proces wytoczony lekarzowi przez męża jego zmarłej pacjentki.
Bohater, Craig Bowman, to internista, który po wielu latach wyrzeczeń i morderczej harówki zobaczył wreszcie światełko w tunelu: „załapał się” do prywatnej praktyki z ograniczoną liczbą pacjentów, płacących spore sumy za to, że „ich doktor” dostępny jest przez 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu. Jedni wykorzystują to jedynie wtedy, gdy muszą, a inni… gdy tylko mają taką fantazję. Ale i tak, mimo wizyt domowych, mimo zwiększonej ilości uwagi poświęcanej wybranym chorym, Craig ma czas na „przebudzenie”[1]. Pragnie przeistoczyć się w „człowieka renesansu”[2]: uprawia sport, bierze udział w wydarzeniach kulturalnych, prowadzi badania naukowe i… korzysta z wdzięków młodej asystentki, ofiarowującej mu je bardziej niż chętnie. Ale gdy spada nań grom z jasnego nieba w postaci pozwu, to nie superseksowna (a co najmniej tak samo bezczelna i głupia…) Leona udzieli mu wsparcia, ale wzgardzona żona, która wezwie na pomoc swego brata. Jack Stapleton, znany miłośnikom twórczości Cooka z wcześniejszych powieści (np. „Zarazy”), nieszczególnie pali się do ratowania skóry nielubianego szwagra, lecz sumienie nakazuje mu postąpić tak, by sprawiedliwości stało się zadość…
Dobre, a miejscami świetne sceny sądowe – zwłaszcza starcia między adwokatami powoda i pozwanego, z których pierwszy stanowi „połączenie dwóch stereotypów, szmatławego łowcy karetek i obrońcy mafiosów”[3], drugi zaś „ideał rasowej, wyrafinowanej elegancji”[4] – i wiarygodne przedstawienie położenia lekarza, którego „szacunek dla samego siebie i poczucie własnej wartości zostały podważone i zawisły na włosku”[5], którego otrzymany pozew „okaleczył emocjonalnie i psychicznie (…), nieomal pozbawił zdolności wykonywania zawodu”[6], sprawiając, że „widział w każdym pacjencie potencjalnego przeciwnika w procesie”[7] - to ewidentne atuty tej powieści.
Słabością jest natomiast rozwiązanie intrygi, zgodne co prawda z klasycznym prawidłem kryminału, by winą obciążyć kogoś sprawiającego wrażenie absolutnie niewinnego, ale oparte na tak wątłych podstawach, że doprawdy trudno w nie uwierzyć. Brakuje w tekście choćby paru akapitów, które by tę sytuację uwiarygodniły, pozwoliły się dowiedzieć nie tylko „kto” i „co”, ale także „dlaczego”. Drobnym mankamentem, zauważalnym zapewne tylko dla polskiego czytelnika i tylko jego mogącym zirytować lub rozbawić, jest pomysł autora, by typowego przedstawiciela „robotniczej rodziny imigrantów”[8] ochrzcić mianem „Stanisław Jordan Jaruzelski”[9].
Raczej śmieszy, niż złości, przepuszczenie przez korektę pozornie niewinnej literówki, dzięki której dowiadujemy się, że czasem „prawdziwa przyczyna ŚMIECI okazywała się zupełnie inna, niż ta, którą przyjęto na pierwszy rzut oka”[10], rozzłościć natomiast może dziwaczna maniera tłumacza – być może wynikająca z zapomnienia o różnicach między składnią polską a angielską – owocująca takimi oto niezgrabnymi zwrotami: „wiedział, że jest zainteresowanym pracą naukową klinicystą, a nie odwrotnie”[11]; „przetarł kawałkiem papieru toaletowego deskę”[12]; „ujrzał twarz siedzącego naprzeciwko, przy wygiętym jak nerka barze mężczyzny”[13].
A w sumie wrażenie co najwyżej przeciętne.
---
[1] Robin Cook, „Kryzys”, przeł. Paweł Korombel, wyd. Rebis, Poznań 2007, s. 14.
[2] Tamże, s. 15.
[3] Tamże, s. 139.
[4] Tamże, s. 107.
[5] Tamże, s. 72.
[6] Tamże, s. 75.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s. 169.
[9] Tamże.
[10] Tamże, s. 397.
[11] Tamże, s. 74.
[12] Tamże, s. 76.
[13] Tamże, s. 444.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.